Reżyserem filmu dokumentalnego „Armadillo”, rozmawia
Jaka jest współczesna wojna? – Przerażająca i okrutna jak zawsze, ale też skomplikowana i coraz bardziej sprzeczna. Wojny „o demokrację”, które prowadzą kraje zachodnie, stają się bezsensowne i mijają się z celem. Wojska są wysyłane, by zapewnić pokój, co prowadzi tylko do wojny dłuższej i większej. Żołnierze jadą walczyć z wrogiem, ale wroga nie widać. Ukrywa się, potrafi szybko się pojawić i jeszcze szybciej zniknąć, bo zna dobrze ziemię swojego kraju. A skoro jest niewidoczny dla żołnierza, staje się jakby wytworem wyobraźni. Bo skoro go nie widzisz, to przestajesz patrzeć na niego jak na człowieka. Jest jak postać z gry komputerowej. Żołnierze jadą bronić ludności, ale to z ich broni tak często giną cywile, cierpi dobytek mieszkańców. Przez przypadek giną zwierzęta gospodarcze, a pola są zadeptywane na patrolach. Pojechałeś do Afganistanu razem z plutonem duńskich żołnierzy. Czego chciałeś się dowiedzieć? – Jak ta współczesna wojna działa na umysł współczesnego młodego człowieka. Mamy wojsko zawodowe, więc ludzie, którzy tam jadą, chcą tam jechać. Chcą jechać na wojnę – rozumiesz? Więc już tu jest pytanie: dlaczego chcą?
Chciałem dowiedzieć się, co dzieje się z umysłem młodego człowieka, który tam trafia, który zostaje zderzony z wojną i śmiercią. Czy tego się spodziewał? Tego szukał? Wojna oferuje intensywne emocje. Może być coś intensywniejszego niż balansowanie na granicy życia, nie tylko twojego, ale i twoich wrogów? Wojna potrafi kusić ludzi, którzy tych emocji szukają. Smutne dla mnie jest, że tak wielu ludzi uważa, że całe bogactwo świata nie da im tego, czego potrzebują. Że muszą jechać na wojnę. Niektórzy od tych emocji, adrenaliny potrafią się uzależnić. Chcą podejść bliżej granicy. Bohaterowie mojego dokumentu też – zanim zastrzelą z bliska swojego pierwszego człowieka, zbliżają się do tego wydarzenia małymi kroczkami.
Chciałem dowiedzieć się wreszcie, jak wygląda kontakt między naszymi żołnierzami aAfgańczykami. Żołnierze jadą tam przecież z określonym wyobrażeniem: będą tym ludziom pomagać. Ale kiedy są już na miejscu i zaczynają z Afgańczykami rozmawiać – podczas patroli, w pełnym uzbrojeniu – słyszą smutne słowa. I smutne pytanie: po co tu przyjechaliście?
Pewnie pojawiają się wtedy wątpliwości. Ale jak je mieć, skoro za chwilę ktoś zaczyna cię ostrzeliwać? Dla nich było to pierwsze zetknięcie zwojną, dla ciebie również. – Byłem ciekawy siebie i denerwowałem się: jak zareaguję na strzały. Tego stanu nie możesz sobie wyobrazić. Jeszcze trudniej go później opisać. Kiedy zaczyna się robić bardzo niebezpiecznie, serce rozsadza ogromny ładunek adrenaliny.
Dam głupie porównanie: to jest jak podczas przejażdżki na rollercoasterze. Nie myślisz, tylko jedziesz, a po wszystkim pocisz się, łapiesz oddech, czujesz ulgę, czujesz radość. To głupie porównanie, ale dość trafne. Na miejscu zrozumiałem, że to dla niektórych ludzi może być pociągające, że może uzależniać. Tak jak żołnierska przyjaźń. Jaka inna będzie potem taka silna jak ta, połączona śmiercią? Młodzi żołnierze w twoim filmie nie ukrywają, że jadą do Afganistanu, bo „chcą poczuć adrenalinę” (a dowódcy na miejscu obiecują im „dużo atrakcji”). A po pierwszej strzelaninie są zawiedzeni, że „akcji było za mało”. – Pierwsza strzelanina była dla nich tylko muśnięciem tego, na co się przygotowywali i co sobie wyobrażali. Nie przyjechali do Afganistanu, żeby siedzieć w bazie. Paradoksalnie nie zależało im na tym, żeby wszystkie patrole przebiegały spokojnie. To byli młodzi chłopcy. W czasie wolnym zabijali nudę, grając w wojenne gry komputerowe, oglądali porno. Poza bazą szukali adrenaliny jak narkoman kolejnej działki.
Uczestniczenie w prawdziwej walce wydawało im się spełnieniem, staniem się dorosłym, kompletnym mężczyzną. W tym napięciu przestali zadawać sobie pytania etyczne i moralne. Byłem o 15 lat starszy niż większość z nich, bardziej doświadczony i lepiej rozumiałem swoje emocje. Ale pomyślałem, że gdybym znalazł się w Afganistanie w wieku 20 lat, kiedy potrafiłem robić naprawdę szalone rzeczy, to też mogłoby to na mnie tak zadziałać. Mógłbym się od wojny uzależnić. Zamknąć się na wszystkie pytania, które powinno zadawać mi sumienie. Jak pancernik? „Armadillo”, pancernik, to tytuł twojego filmu, ale też nazwa duńskiej bazy wAfganistanie. – Chodzi też o sposób myślenia, który działa tylko tam, który w zwykłych warunkach pokoju i stabilizacji, jak na przykład w Danii, staje się niezrozumiały. Dlatego tak często żołnierze nie chcą opowiadać o tym, co przeżyli, nawet swoim bliskim. Wiedzą, że nie zrozumieją, że w ekstremalnych sytu- acjach człowiek działa inaczej, niż to sobie wcześniej wyobraził. Nawet jeśli bardzo by chciał być szlachetnym, wcale nie jest powiedziane, że nim będzie. Po strzelaninie, kiedy zabijają cztery osoby, tłumaczą się więc nawzajem: nikt z zewnątrz tego nie zrozumie, tylko my, żołnierze, możemy mówić o wojnie: nie używajcie słów „dobro” i „zło”, kiedy tego nie przeżyliście. Po części to prawda. Tylko że oni też nie zdają sobie sprawy, że jest tak, bo wojna ich umysły brutalizuje. Nie zrozumieli ich zachowania rodacy i film w Danii wywołał burzę. Myślisz, że po jego obejrzeniu mniej osób zdecydowało się pójść do wojska i jechać na misję? – Nie. To nie od filmu zależy, co na nim zobaczysz, tylko od tego, co sam myślisz o wojnie albo czego chcesz od życia. To jest w twoim oku. Nie chciałem robić filmu, który będzie kogokolwiek przekonywał, tylko taki, który będzie prawdziwy. Część widzów rzeczywiście była przerażona, nie potrafiła zrozumieć zachowań i decyzji. Ale na pewno znaleźli się też tacy młodzi ludzie, którzy zobaczyli w nim właśnie to, czego szukają i czego oczekiwaliby po wyjeździe na misję. Myślę, że niestety film mógł nawet zachęcić do tego, żeby pójść do punktu poboru. Wiesz, że w wojsku są ludzie, którzy uwielbiają na przykład „Czas apokalipsy”, ale nie jako antywojenny film, tylko jako interesującą przygodę? Skandal spowodowała zwłaszcza scena prawdopodobnego dobijania rannych wrogów. Ale po atmosferze, która panowała wbazie, wydaje się, że żołnierze nie zrobili niczego, co bardzo odbiegałoby od normy. „Zlikwidowaliśmy ich w możliwie humanitarny sposób” – mówią. – Bo takie rzeczy dzieją się często. Zawsze kiedy pojawia się swoboda w wykorzystywaniu przemocy, ktoś tę przemoc wykorzysta. Patrz na Afganistan, patrz na Abu Ghraib. Mnie najbardziej uderzyło to, że po całej sytuacji opisywali tę historię wszystkim, którzy nie byli świadkami, jak opowiada się o swojej przygodzie, ubarwiając zmyślonymi szczegółami, żeby robiła jeszcze większe wrażenie. Mówili: „Nigdy tego nie zapomnimy”. Ale nie w tym sensie, że będzie gnębiło ich jak koszmar, tylko że będą mieli co wspominać.
Jest taka czarna moc człowieka, którą czasem trudno jest kontrolować. Zwłaszcza kiedy jest się młodym człowiekiem, coś głęboko zakorzenionego w ludzkiej naturze, połączenie popędu seksualnego i przemocy. Wojna zawsze wyzwala chęć zabijania. Kiedy szkolą cię na żołnierza, uczą przecież zabijać, a nie siedzieć w bazie czy patrolować. Nawet jeśli staramy się unikać przemocy, jeśli wprowadzamy prawa i zasady dla wojen, które toczymy, to wojna zawsze pociąga za sobą brutalizację – cywilów, żołnierzy, nawet całych narodów zaangażowanych w wojnę. To jest najważniejszy argument, kiedy na Zachodzie dyskutuje się o zasadności wojny „o demokrację”, jak te w Iraku czy w Afganistanie. A jak ciebie zmieniła wojna? – Stałem się mniej naiwny. Że są ludzie dobrzy, którzy nie czynią zła. To nieprawda, każdy z nas to potrafi, rodzimy się z tym. I robi się to bardzo łatwo. Zależy tylko od warunków, miejsca i sytuacji, czy to zrobimy. Wojna nie tylko zabija ciała, ale niszczy umysły. Chyba nie chciałbym robić kolejnego filmu o wojnie. Na pewno nie.