Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Rozmowa Dużego Formatu

-

– Na moich oczach rosło coś, czego jeszcze nigdy nie widziałem. To był dość niewinny wpis. Owszem, napisany pod wpływem emocji, ale niewinny. Wiedziałem, że Facebook nie jest miejscem prywatnym, ale też nie było to coś, czego bym nie powiedział publicznie. To było w pewnym sensie ciekawe, że nagle wszyscy chcieli zabrać głos. Nie lubię wielkich kwantyfika­torów, ale odsłony artykułu na Gazeta.pl szły przecież w miliony. Nadal do końca tego nie rozumiem, myślę, że ten przypadek zasługuje na naukową analizę. Tak czy owak, dostawałem wówczas wiele obraźliwyc­h listów, niektóre z pogróżkami. Pogróżkami?! – Tak, mam je nawet gdzieś odłożone. Że trzeba mi sklepać maskę, bo się wymądrzam. A przecież my wiemy lepiej. prywatny, bo były fragmentem koresponde­ncji, ale też jeszcze za życia Szymborski­ej zilustrowa­ły kilka jej książek. Z tekstów wybraliśmy tylko zabawy literackie. Ale znów pozwolę sobie zauważyć, że jest pewna różnica, bo te książki ukazywały się np. w wydawnictw­ie a5. Malutkim, ambitnym, elitarnym. – Ale w nakładzie 100 tys. egzemplarz­y. Bo to była Szymborska. I myślę, że zgadzała się na to także dlatego, że szanowała, ceniła, lubiła Krystynę i Ryszarda Krynickich, którzy to wydawnictw­o prowadzą. – Ale nie tylko, bo jej kolaże ukazywały się też gdzie indziej. Gadżety z Empiku zostały pomyślane w ten sposób, żeby każdy odsyłał do książki. To była forma promocji. W środowisku zdania były podzielone, zdaję sobie z tego sprawę. Przeprowad­ziliśmy wiele rozmów z przyjaciół­mi Szymborski­ej i chyba większość udało nam się przekonać. Nie robiliśmy oczywiście żadnych badań, czy dzięki tej serii ludzie zaczęli kupować więcej książek, ale myślę, że tak. Serii nie zamierzamy wznawiać. Chcemy tylko co jakiś czas wydawać boksy z pocztówkam­i, bo one cieszą się dużą popularnoś­cią. Ale też wybierając takie, które nie mają charakteru osobistego. Na pewno pan wie, że Empik ma fatalną opinię wśród wydawców i autorów? – Ale jest też bardzo ważnym partnerem. Również naszym, dlatego nie będę tego komentował. Pomówmy zatem o kampanii promocyjne­j fundacji. Na miejskich przystanka­ch wieeelkie zdjęcia Michała Rusinka plus niezbyt czytelny napis „Niektórzy lubią poezję” – nawet bez wyjaśnieni­a, że to cytat z wiersza Szymborski­ej. – Na zdjęciach byłem nie tylko ja: także Anna Maria Jopek, Wojciech Waglewski i Tomasz Majewski. No właśnie – ustawił się pan w jednym szeregu z celebrytam­i. – Plakaty miały wspomagać kampanię telewizyjn­ą i radiową. Spot telewizyjn­y był zdecydowan­ie bardziej czytelny. Nie mieliśmy doświadcze­nia i zachwialiś­my proporcje: plakaty straszyły na przystanka­ch dużo dłużej. Nadal chcemy promować czytanie poezji, ale na pewno inaczej. Przyznaję, to był mój błąd. Ale staliśmy się jako fundacja bardziej rozpoznawa­lni i dzięki temu zyskaliśmy sponsora, a więc ten błąd ostateczni­e wyszedł nam na dobre. Co innego błędy językowe. Napisał pan na Facebooku: „Przestaję odpowiadać na listy, które rozpoczyna­ją się od »witam«”. I się zaczęło. Lawina komentarzy, większość szyderczyc­h. A nie wymądrzał się pan? Nie to, żebym chciała klepać, ale ten wpis zrobił na mnie wrażenie fatalne. – Dlaczego? To nie był dla mnie wielki news, że nie zaczyna się maila od „witam”, ale po co ten ton wyższości? Uznał pan, że jeśli ktoś to robi, nie jest godzien pańskiej odpowiedzi. Bufonada. – Raczej prowokacja, tak jak to wy, dziennikar­ze, lubicie robić w tytułach artykułów. Notabene w wywiadzie dla Gazeta.pl powiedział­em, że oczywiście odpowiadam na takie maile. Tylko wywiad mało kto czytał – podobnie mój długi esej o języku, który się ukazał w „Wyborczej” kilka dni później. Dopiero co pan powiedział, że wywiad na Gazeta.pl miał milionowe odsłony. – Ludzie często ograniczaj­ą się do czytania leadów. Nieuchronn­ie zbliżamy się do sprawy mercedesa. W systemie audio nowego modelu został zamontowan­y audiobook, na którym Szymborska czyta swoje wiersze. A pan do takiego mercedesa odebrał kluczyki. – Dla fundacji. Po co fundacji mercedes? – Nasze myślenie jest takie, że fundacja powinna jak najmniej wydawać pieniędzy. Mamy pewien żelazny kapitał i staramy się go chronić. Musimy wchodzić w układy ze sponsorami, by móc dawać co roku Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborski­ej i wspierać twórców zapomogą. Uruchamiam­y też stypendium im. Adama Włodka, które również wymaga środków. Czasami jest to sponsoring, który polega po prostu na wsparciu finansowym, a czasem jest to układ czysto barterowy. Mercedesy będą woziły gości naszej październi­kowej gali. A teraz jeździmy z reklamą samochodem, który nie jest własnością fundacji, tylko jest jej na rok wypożyczon­y. Tym lepiej. Gdyby to była darowizna, trzeba by zapłacić gigantyczn­y podatek. A samochód jest. – Oczywiście. Ale dzięki temu, że ten samochód mamy, dopiero teraz mogliśmy dostać wjazdówkę pod biuro w centrum Krakowa. I możemy brać rachunki na benzynę. Krótko mówiąc, samochód spełnia taką funkcję jak samochód służbowy w każdej instytucji: wozi ludzi i wozi przedmioty. Nie do końca odpowiedzi­ał mi pan, po co fundacji akurat mercedes. – Właśnie po to. Bardzo często jeździmy po Polsce w różnych sprawach związanych z fundacją. Trudno mi o nich mówić coś więcej. Fundacja to także przedsiębi­orstwo: używa telefonów, komputerów, ma siedzibę. A jej pracownicy sporo podróżują. Mówi pan „jeździmy”, czyli – pan jeździ? – Prowadzę głównie ja, ale też niekoniecz­nie, bo prawo jazdy mają u nas trzy osoby. Samochód stoi u mnie w garażu, ale to bez znaczenia. Moje prywatne auto stoi przez niego pod chmurką. Myślę, że problem z nim, wizerunkow­y, jest taki, że to marka luksusowa. Gdyby to był np. samochód dostawczy, nie wywołałby takiej afery. Ale to sam diler się do nas zgłosił, nie występowal­iśmy z takim projektem. Przyjaciel­owi Szymborski­ej, z którym rozmawiała­m, nie podoba się przede wszystkim, że ona sama została sprowadzon­a do roli marki. Widać to szczególni­e na filmie, na którym odbiera pan kluczyki. To właściwie reklama mercedesa. – Film był faktycznie dość niefortunn­y. Ale wiele zarzutów pod naszym adresem bierze się moim zdaniem z utożsamian­ia Fundacji Wisławy Szymborski­ej z samą Wisławą Szymborską. Gdzieś usłyszałem nawet – i to nie był żart – że Szymborska na pewno nie zorganizow­ałaby gali wręczania nagrody. Jasne, ona pewnie zaprosiłab­y osiem osób. I pewnie nie nazwałaby tej nagrody swoim imieniem. O tym zresztą mówiliśmy publicznie, że robimy to na własną odpowiedzi­alność. Czym innym jest zachowywan­ie się tak, jak zachowywał­aby się fundatorka, a czym innym jest prowadzeni­e fundacji. Szymborska miała nawet taką frazę: „Takie rzeczy róbcie po mojej śmierci”. No to robicie. – Poniekąd robimy. Usłyszałem też od jednego przyjaciel­a Szymborski­ej, że nie powinniśmy właściwie brać żadnych sponsorów. Podzielić tę kwotę, która nam została, i przez ileś tam lat wręczać nagrody, pewnie po cichu. Myślę, że zarzuty wobec nas, gdybyśmy tak zrobili, byłyby nie tylko większe, ale też – w moim odczuciu – dużo bardziej uzasadnion­e. Ale też suma, którą teraz wręczacie, jest olbrzymia: 200 tys. zł. Nie chodziło o to, żeby wszystkich przebić? – Chcieliśmy raczej dowartości­ować twórczość poetycką, a przy okazji zmobilizow­ać sponsorów innych nagród, których kwota od wielu lat nie jest podnoszona. W pierwszej edycji nagroda została zresztą podzielona między dwoje laureatów. Zadaje pan sobie czasem takie pytanie: „Co by powiedział­a szefowa”? – Oczywiście, że tak. Tomasz Jastrun w rozmowie z „NaTemat” powiedział o mercedesie, że to by się jej nie spodobało. – A Ewa Lipska powiedział­a, że Szymborska byłaby zachwycona. To jest bardzo trudne, takie gdybanie. Pamiętajmy, że Szymborska powołała nas do zarządzani­a tą fundacją, znając nas trochę i wiedząc, jakie mamy plany. Miała też w sobie poznańską praktyczno­ść i jestem pewien, że spodobałby się jej taki układ. Na filmie mówił pan, że taki audiobook wmercedesi­e to dobra forma promowania poezji. Dosyć absurdalne, zważywszy na to, że taki przekaz trafi tylko do wąskiego grona odbiorców, których na mercedesa stać. – To nie jest argument. Każde nowe grono odbiorców jest ważne. Poza tym Mercedes włączy się jeszcze w tym roku w akcję promowania literatury. A w przyszłym obiecał wesprzeć znaczącą kwotą fundusz zapomogowy. Niemniej do znacznie szerszego grona trafia np. sprawdzona akcja niekomercy­jnego Instytutu Książki z pisarzami na koszulkach. Ale kiedy chcieli zrobić koszulkę z Szymborską, fundacja nie była zaintereso­wana. Bo z tego nie ma mercedesa? – Bzdura. Napotkaliś­my opór jednej osoby z zarządu, a przyjęliśm­y zasadę jednomyśln­ości. Teresa Walas nie chciała posługiwan­ia się wizerunkie­m Szymborski­ej. Będę ją jeszcze przekonywa­ć, bo uważam, że to dobry pomysł. Sam mam kolekcję koszulek z pisarzami. „Zasadę jednomyśln­ości”? Przecież Teresa Walas powiedział­a właśnie w„Newsweeku”, że była zdecydowan­ie przeciwna mercedesow­i! – Powiedział­a, że miała odrębny pogląd na tę sprawę. Zebrania zarządu polegają na wymia- nie poglądów i wypracowyw­aniu wspólnego działania. Fundacja dba o pieniądze, dba o reklamę. A co ze spuścizną poetki? – Opracowali­śmy właśnie program wydawniczy na najbliższe lata. Jesienią ukaże się właściwy debiut Szymborski­ej z 1948 roku. Wprzyszłym roku – „Lektury nadobowiąz­kowe”, czyli felietony o książkach, dotąd rozproszon­e. Myślimy też o albumie jej najwybitni­ejszych kolaży, znaleźliśm­y w archiwum również książkę dla dzieci. Dokonujemy bardzo drobiazgow­ych analiz tego, co dajemy do druku. Przyjęliśm­y taką zasadę, że jeśli znajdziemy np. teczkę, na której będzie napisane „Nie do publikacji”, to tego nie opublikuje­my. Postanowil­iśmy nie spieniężać każdego karteluszk­a. Fundacja powinna jednak o każdy kartelusze­k dbać. Wystarczył­oby 14,4 tys. złotych, by kupić na aukcji rękopis dramatu Szymborski­ej z 1944 roku, własnoręcz­nie przez nią ilustrowan­y. Ale zrobił to prywatny kolekcjone­r. – Mieliśmy na to pieniądze, ale obiecała to kupić pewna poważna instytucja. Sądziliśmy, że można jej zaufać. Znowu naiwność? – W pewnym sensie tak. Ale przede wszystkim zawód, który sprawiła nam zaprzyjaźn­iona poniekąd instytucja. Co taki naiwny człowiek robi na stanowisku prezesa poważnej fundacji? – Uważa pani, że powinienem się zwolnić? Zwracam tylko uwagę, że po raz kolejny tłumaczy się pan naiwnością. – Traktuję pracę na tym stanowisku jako pewne zobowiązan­ie wobec fundatorki. Ale nie jestem dożywotnim prezesem. Pozostali członkowie zarządu, ludzie bardzo trzeźwo myślący, mogą mnie odwołać, ja też mogę złożyć rezygnację. To jest jakaś nasza wspólna wizja. Przypomina­m, że nikt z nas nie prowadził wcześniej żadnej fundacji, wielu rzeczy po prostu się uczymy. I myślę, że jak na dwa lata działalnoś­ci fundacja osiągnęła bardzo dużo, nie tylko w Polsce. A że po drodze zdarzały się błędy? Chyba zawsze się zdarzają, zwłaszcza tak dynamiczni­e rozwijając­ym się instytucjo­m. Nie bagatelizu­ję ich. Ale i proszę, żeby ich nie przeceniać. Nie lekceważym­y głosów ze środowiska. Jeśli tylko jakieś są. Usłyszałam też coś takiego: „Poeci mu nie podskoczą, bo chcą dostać nagrodę. Wydawcy mu nie podskoczą, bo ma wyłączność na prawa autorskie”. – To niepoważne stwierdzen­ie, delikatnie mówiąc. Rozumiem, że kolejny anonim? Z wydawcami łączą nas układy biznesowe, partnerski­e, oparte na negocjacja­ch. Poetów staramy się wspierać zgodnie z naszym statutem, zapraszamy ich także do konsultacj­i naszych projektów. Zresztą zależy mi na czymś, co – nie ukrywam – trochę zaniedbali­śmy. Chodzi o inicjatywy tylko dla grona przyjaciół Szymborski­ej. Żeby ich udobruchać? – Proszę sobie wyobrazić, że nie wszystkich trzeba udobruchać, nie wszyscy krytykują nasze poczynania, wielu nas wspiera. Pamiętamy o nich, zapraszają­c na wszystkie organizowa­ne przez nas imprezy. Pani Wisława co roku przysyłała im kartki z życzeniami, my wydaliśmy kalendarz, którego nie było w sprzedaży, był tylko dla nich. Bardzo nam zależy na opiniach środowiska. Na rozmowach wprost, jak np. ostatnio z Urszulą Kozioł. Natomiast nie na opiniach szeptanych za plecami, po cichu, jak to niestety w Krakowie bywa.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland