Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Z rozmawia

-

Ma pan problem z owocówką? – Co roku mamy problem z owocówką, ale nie z tą, którą w naszych jabłkach wykryli Rosjanie. Szczerze mówiąc, nie wiem nawet, jak ta ich owocówka wygląda. Nikt tu w okolicy nie wie, co to za robaczek. Pan się raczej chyba zna... – Jestem czwartym pokoleniem sadowników w rodzinie. Sadownikam­i byli rodzice, dziadkowie i pradziadko­wie. Wyrosłem w sadzie. Ta ziemia jest w posiadaniu mojej rodziny od czasu powstania listopadow­ego, z tym że na początku to było typowe gospodarst­wo rolne. Potem pradziadek w latach 20. XX wieku założył pierwszy sad z różnymi drzewami. Kiedy ja przejąłem to gospodarst­wo, to na trzech hektarach mieliśmy śliwki, a na 30 – jabłonie. Ze śliwek zrezygnowa­łem. Co złego jest w śliwkach? – Wszędzie jest specjaliza­cja, w sadownictw­ie też, łatwiej wtedy dopilnować interesu. Kiedy miałem śliwki, to one siłą rzeczy były traktowane po macoszemu, bo ważniejsze były jabłka, których miałem dziesięć razy więcej, więc śliwki nie dawały takich zbiorów, jakie powinny. Ile miał pan lat, kiedy przejął pan to gospodarst­wo? – Prowadzę je samodzieln­ie od dziesięciu lat, czyli miałem 24. Z tą pracą byłem otrzaskany od dziecka, ale osiadłem tu po skończeniu ogrodnictw­a na SGGW, 12 lat temu. I co pan zmienił poza pozbyciem się śliwek? – Przede wszystkim wymieniłem odmiany jabłoni. Stare odmiany, jak McIntosh czy Cortland, zastąpiłem nowymi. Wczasach mojej młodości stare, czyli koksę, kosztelę, malinówkę, zastępowan­o nowymi: mcIntoshem i cortlandem. – No tak było. W polskim sadownictw­ie mieliśmy dwie rewolucje. Pierwszą zrobił profesor Szczepan Pieniążek, który w latach 60. sprowadził do nas amerykańsk­ie odmiany, właśnie m.in. McIntosha i Cortland, i w latach 70. te odmiany opanowały polskie sady. Były bardziej plenne, lepiej się przechowyw­ały, to były drzewka mniejsze i można je było gęściej sadzić, nawet ponad tysiąc sztuk na hektarze. A druga rewolucja przyszła na początku lat 90., kiedy do Polski weszły nasadzenia holendersk­ie – Gala, Jonagold, Golden Delicious czy Champion. To są drzewka bardzo małe, prowadzone przy palikach, rozpięte na drutach, których sadzi się po 3 tysiące sztuk na hektarze. Za Pieniążka zbieraliśm­y 20-30 ton z hektara, teraz zbiera się po 50-60 ton. Ale żywot dzisiejszy­ch jabłoni w nowoczesny­m sadzie nie jest długi, drzewo żyje 10-15 lat, a to oznacza, że w moim ponad 30-hektarowym sadzie muszę co roku 2 ha wymieniać. Nie żal panu tych starych odmian, jak koksa czy grafsztyne­k? – Żal, zwłaszcza od kiedy zajmuję się cydrem. Byłyby świetne na cydr. Bardzo lubię stare odmiany, ciągle mam w sadzie kilka drzew, np. szarej renety, bo mama uważa, że to najlepsze jabłka do szarlotki czy do pieczonej kaczki. A dlaczego nie można ich kupić w sklepie? AwAnglii mają powszechni­e np. koksę? – Anglicy są tradycjona­listami, hołubią stare odmiany. Ale tam od paru lat też się rynek zmienia. Młode pokolenie wcale nie chce już koksy. Te stare odmiany są dość kwaśne, ciężkie, młodzi szukają jabłek bardziej soczystych. Gdyby u nas byli chętni na te jabłka, gdyby się lepiej sprzedawał­y, to ich produkcja by wzrosła. Ale nie ma wcale na nie amatorów. Czyli ta tęsknota za papierówka­mi to tylko gadanie?

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland