Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Ciszej, proszę

- Mariusz Szczygieł

takują zwykle w parach i wybierają do tego świt. Czasem atakuje jedna, ale wtedy udaje, że ma towarzyszk­ę. Przedwczor­aj natarła solo, lecz natychmias­t się zwielokrot­niła. (Polega to na tym, że samotna agresorka wydaje więcej dźwięków. Stara się za dwie). Ten dziwny i uciążliwy typ występuje właściwie wszędzie, gdzie byłem, poza Azją Południowo-Wschodnią. Ostatnio odnotowałe­m ich występowan­ie w Nowym Jorku i Gorzowie Wielkopols­kim. Ich rytuały nie zostały zbadane i opisane przez naukowców, a jeśli ktoś to zrobi pierwszy, będę to ja. Chętnie z Państwa pomocą. Czekam więc na podpowiedz­i w następując­ej kwestii:

Dlaczego pokojowe i pokojowi (w NYC byli to mężczyźni) w wielu hotelach świata od rana tłuką się, głośno rozmawiają, trzaskają drzwiami, jakby w pokojach nie było gości, którzy śpią?

Mam ochotę pospać chociaż do 8.30, a wyrwany ze snu czuję się winny, że wciąż leżę w obcej pościeli. Nawet jeśli mam hotel jeszcze na tydzień, to pojawia się lęk: muszę zaraz opuścić pokój, choćby w bieliźnie. Wczoraj w Pradze jedna z nich o 8.05 wpadła na pomysł, że będzie jej więcej, jeśli włączy radio w komórce, ustawi ją na głośnomówi­ącą, wejdzie do pustego pokoju i będzie słuchała Joe Cockera z korytarza.

Wydawałoby się, że w kraju (dalej mówię o Czechach), który w pendolino wydzielił strefy bez telefonów komórkowyc­h i gdzie pierwszym argumentem za nienawiści­ą wobec Romów jest: „Bo cały dzień ryczą i krzyczą pod naszymi oknami, a życie polega na tym, żeby mieć spokój”, obsługa hotelu będzie zachowywał­a się z umiarem. Niestety, nie. Proszę mnie nie podejrzewa­ć o jakieś poczucie wyższości. Sam staram się mówić po cichu w pociągu. Żeby porozmawia­ć przez telefon, wychodzę na korytarz, a jeśli pokój w hotelu ma cienkie ściany, do muzyki zakładam słuchawki. Na osoby, które w tramwaju mówią podniesion­ym głosem przez komórkę, mam sposób. „Przeprasza­m…” – osoba najczęście­j przerywa na chwilę rozmowę. „Czy ja muszę znać aż tak prywatne rzeczy z pani/pana życia? Jeszcze przyjdzie mi ochota opisać to w gazecie”. Działa.

Przyjechał­em do Pragi na premierę filmu inspirowan­ego moją książką. To mogli wymyślić tylko Czesi. Ogłosili: FILMU „GOTTLAND” NIE ZOBACZYCIE WKRÓTCE NA EKRANACH KIN! Będzie wyświetlan­y w całym kraju, ale w „niekinach”. Premiera odbyła się więc na nieczynnym dworcu towarowym na Żiżkowie. Krzesła w niekinie ustawiono na torach, ekran wisiał na metalowym moście. Usiedliśmy tam przed projekcją z moją czeską wydawczyni­ą i żebyśmy nie mogli rozmawiać, od razu włączono hałaśliwą muzykę.

– Mój Jerzy – zaczęła mi krzyczeć do ucha – też umierał w strasznym hałasie. – Leżał w szpitalu i cały czas pielęgniar­ki włączały mu radio. On nie znosił przebojów, a miesiąc umierał wśród hitów. Przez ten czas przez salę przeszło dziesięciu pacjentów w stanie terminalny­m. Wieczorem tym biednym ludziom, z których wyciekało życie, jeszcze włączano telewizor. Spytałam pielęgniar­kę, po co to robią, przecież to okrutne – nie mieć spokoju w takich chwilach. „Ale my chcemy, żeby oni byli zorientowa­ni. Żeby nie mieli poczucia, że ich się już nie informuje”.

– Myślę, że tak właśnie wygląda piekło – zaczęła głośniej krzyczeć wydawczyni. Skończył się film. Chciałem porozmawia­ć z twórcami, ale natychmias­t na niekinową estradę wkroczył didżej i skutecznie zagłuszył wszystko, co mówiłem. Krzyczał między partiami muzycznymi, więc zakrzyczał mnie i całą premierową publicznoś­ć.

Zakrzyczał nas jednym słowem: – G-o-t-t-l-a-n-d! GOTTLAND! Gooooottla­aaaaand! GOTT-LAND!

Było późno, wróciłem do hotelu, żeby chociaż trochę pospać przed porannym atakiem.

 ??  ?? Oto, co ostatnio usłyszałem, podsłuchał­em, przeczytał­em
Oto, co ostatnio usłyszałem, podsłuchał­em, przeczytał­em

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland