Pożegnanie dwuznaczności, czyli felieton bardzo satyryczny
Testowana właśnie nowa funkcja Facebooka, polegająca na automatycznym opatrywaniu niektórych linków tagiem „satyra”, przeraziła mnie. Jak wielu w dzisiejszych czasach, znajduję azyl wolności słowa w ironii i sarkazmie.
Widzę, co się dzieje w kraju, ale właśnie dlatego na temat króla warszawskiej reprywatyzacji Macieja Marcinkowskiego nie napiszę nic ponad to, że uważam go za biznesmena szlachetnego i uczciwego. Z całego serca cieszę się, że warszawski ratusz konsekwentnie wspiera jego śmiałe inicjatywy takie jak biuro- wiec na placu Zamkowym, i ogólnie jestem za tym, żeby mu oddać jeszcze więcej działek i zlikwidować w związku z tym jeszcze więcej szkół i ogrodów.
Głębokim szacunkiem i sympatią darzę też poznańskiego biznesmena Piotra Śrubę, którego działalność w branży czyszczenia kamienic sprawia, że Poznań rośnie w siłę, a poznaniacy żyją dostatniej (przynajmniej niektórzy). Niestety, uprzykrzają mu życie poznańscy lewaccy pismacy i pismaccy lewacy, których bardzo słusznie regularnie bije i razi paralizatorami poznańska policja.
Mam świadków, którzy w razie czego zeznają pod przysięgą, że pisałem te słowa z kamienną twarzą. Ani śladu szyderczego uśmiechu, nie mówiąc już o złośliwym chichocie, wysoki sądzie!
Nie urodziłem się wczoraj, dlatego wiem też, jak niebezpieczne dla mnie byłoby opatrzenie powyższych słów tagiem „satyra”, „kpina” czy – nie daj Boże – „sarkazm”. Ja oczywiście tego nie zrobię, ale wygląda na to, że Facebook niedługo będzie to dopisywać automatycznie.
To było właściwie do przewidzenia. Cyberkorpy od dawna doskonalą sztukę odgadywania, jakie mamy poglądy, na podstawie tego, w co klikamy i czego wyszukujemy.
W moim przypadku sprawa jest zresztą dosyć prosta. Wiadomo, że częściej na Facebooku udostępniam treści z lewicowego serwisu „Mother Jones” niż, dajmy na to, z „Kultury Liberalnej”. Do odgadnięcia na tej podstawie, co tak naprawdę myślę o biznesie reprywatyzacyjnym, wystarczyłaby sztuczna inteligencja odpalona na ZX Spectrum – a co dopiero wszechwiedzące inwigilatory Facebooka czy Google’a.
Ale właśnie dlatego, że są takie wszechwiedzące, te systemy wiedzą o nas jedno. Jak to trafnie podsumowała w „Guardianie” Arwa Mahdawi, Facebook wprowadza tag „SATYRA” nie dlatego, że podejrzewa, że jesteśmy głupkami, ale dlatego, że ma pewność, że nimi jesteśmy.
Ludzie regularnie nabierają się na treści produkowane przez znakomi- ty amerykański serwis satyryczny The Onion. Organ chińskiej partii komunistycznej powtórzył za nim zmyśloną wiadomość, że północnokoreański dyktator został uznany za najseksowniejszego mężczyznę świata. Organ braci Karnowskich Wnas.pl uwierzył, że raper Eminem nie chce, żeby jego córka spotykała się z fanem jego mizoginicznych piosenek.
W internecie wszystkie linki są jednakowe
Problemy z internetową satyrą mają nie tylko wyznawcy skrajnych ideologii. Sam prezes Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji zagroził procesem polskiemu serwisowi satyrycznemu ASZdziennik za „rozpowszechnianie nieprawdziwych wiadomości na temat działań KRRiT” (chodziło o żart, że KRRiT zabrania puszczania wyborczych reklamówek Karola Karskiego i Michała Boniego przed godz. 23 ze względu na ich drastyczne treści).
Do dzisiaj nikt nie wie, jak w cyfrowych mediach oddać to, co jest naturalne w prasie papierowej. Czytelnicy papierowego „Dużego Formatu” bez trudu zauważą, że niniejszy tekst to tylko felieton popkultu- rowego trefnisia, sługi waszego uniżonego.
Przez setki lat prasa wypracowała metody sygnalizowania tego sposobem lub miejscem publikowania tekstu. Wyrobiony czytelnik (a inni „DF” nie czytają) po prostu wie, na której stronie szukać felietonów, a na której poważnej publicystyki czy reportażu.
Czytelnik internetowy tego nie wie i nie jest to nawet kwestia wyrobienia. W internecie wszystkie linki są jednakowe.
Można na głównej stronie serwisu zaznaczyć, że jeden tekst to felieton, a drugi to reportaż, ale funkcja głównej strony systematycznie zanika.
Internauci wchodzący na ten artykuł z linka wrzuconego na Twitterze czy Facebooku tych dopisków i tak nie zobaczą. Dla nich to będzie po prostu taki sam artykuł jak inne.
Dlatego nie zdziwię się, jeśli pierwszy komentarz pod tym tekstem będzie brzmiał na przykład: „ILE CI ŚRUBA ZAPŁACIŁ ZA TĘ LAURKĘ?”. Nie takie rzeczy widziałem na blogu Literally Unbelievable, którego autor kolekcjonuje komentarze osób biorących The Onion na serio.
Tym samym jednak cyberkorpy odbiorą nam to, czego nie mogła odebrać nawet totalitarna cenzura – prawo do ironii, aluzji i dwuznaczności.