Dlaczego w Polsce jest tak dużo amputacji
rzem”. Bo w pacjentach widział klientów, których jak najszybciej trzeba obsłużyć i odprawić. Cierpiał na znieczulicę i zarażał nią swoich uczniów. Zlecał amputacje, zanim wyczerpywał możliwości diagnostyczne. Próbowałem mu zwrócić uwagę, ale młodego nie usłuchał. Pół roku później odszedłem. Dziś pacjenci wymieniają się informacjami w internecie, po czym żądają skierowania na konsultacje do innych specjalistów. To dobrze, bo choć wierzę, że w Polsce nie ma wielu „straganiarzy”, to lepiej dmuchać na zimne.
Za późno, by żyć
Godzina siódma. Pan Józef jeszcze trochę by pospał, ale zawsze z rana przypominają mu się słowa rehabilitanta, który nauczył go chodzić na protezie: – Jak któregoś dnia pan zalegniesz, to koniec.
„Facet miał rację” – myśli pan Józef i przypomina sobie dwóch jednonogich sąsiadów. Po amputacji tak się w sobie zapadli, że w ogóle nie chcieli wychodzić do ludzi. Nie minął nawet rok, a wzięli i umarli jeden po drugim. Trzeci jakoś wyżył, bo sprawił sobie wózek elektryczny i łatwiej mu ruszyć się z domu.
Pan Józef ma 68 lat. To trochę za późno, by żyć, i za wcześnie, by umrzeć. Nie ma już śmiechu. Kiedyś potrafił cały tydzień opowiadać kawały i ani razu się nie powtórzyć. Tyle ich znał. Od kiedy mu nogę odcięli, nie opowiedział ani jednego. Zresztą już nie za bardzo jest komu. Kumpli ubyło. Bo jak się z nimi spotkać, skoro nie idzie przy stole wysiedzieć. Proteza gniecie, kikut zaczyna boleć i zaraz wypada wrócić do domu. Z tego powodu pan Józef omija też wesela. Niedawno poszedł, ale nie dotrwał nawet do rosołu. Tak go bolało. Dawniej chodził do remizy na tańce, śmiechu i muzyki w życiu mu nie brakowało. Trochę tego żal. Ale mniejsza, wspomnieniami nie ma co żyć, mogą wpędzić do grobu.
Godzina ósma. Moment kulminacyjny każdego dnia. Jak uda się wyjść z żoną na zakupy, to reszta dnia już jakoś zleci. Pan Józef ma wtedy poczucie, że dziś nie jest gorsze od wczoraj, że jeszcze nie zaległ i że groźba końca została oddalona.
Najpierw proteza. Trzeba ją dobrze założyć. Bo z bolącym kikutem daleko się nie zajdzie. Czasem pan Józef zrobi dwa kroki do przedpokoju i już wie, że musi wszystko zacząć od nowa: wsunąć pończochę na kikut, nałożyć protezę, zapiąć ją paskami, założyć spodnie, buty... Nieraz ze trzy razy trzeba powtórzyć cały rytuał. Tylko że wtedy już człowiekowi się nie chce wychodzić, bo cały mokry i zmęczony. Ale idzie, bo przecież nie może zalegnąć.
Jak już starmosi się z drugiego piętra po tych kilkudziesięciu schodach, to czuje ulgę. Chociaż wie, że ta niewidzialna siła, która zatrzymała jego jednonogich sąsiadów w domu i kazała im się poddać, może mu jeszcze nabruździć. Zwłaszcza w upalny dzień, bo kikut się poci i ciurka do leja protezy, a wtedy ona się przemieszcza i znów zaczyna gnieść. Jak już tak się porobi, to koniec spaceru. Można tylko przycupnąć na ławeczce przed blokiem i czekać, aż żona zrobi zakupy. Ale i tak najgorzej jest w zimie. Po śliskim pan Józef nie ujdzie ani kroku, bo zaraz obie nogi, sztuczna i prawdziwa, się rozjeżdżają i przez to można tylko wyrżnąć o ziemię.
Jak wszystko się uda, wyprawa do sklepu trwa godzinę. Dawniej pan Józef robił tę trasę w dziesięć minut.
Godzina dziewiąta. Po zakupach jest czas na kronikę. Robi ją dla Stowarzyszenia Emerytów i Rencistów Policyjnych, którego jest sekretarzem. Wkleja zdjęcia z zebrań i opisuje historię organizacji. Uwielbia tę robotę, bo dzięki niej czuje się potrzebny. Ale może się nią zająć tylko wtedy, gdy koledzy dostarczą mu materiały. Jeśli nie, pozostaje mu zasiąść przed komputerem, a później przed telewizorem. Do skutku, czyli aż programy zaczną się powtarzać, a sen morzyć. Kiedyś był jeszcze widok za oknem. Pan Józef lubił całymi godzinami patrzeć na ludzi. Ale później tuż przy oknie wyrosła galeria handlowa, która przysłoniła mu widok na cudze sprawy. Panu Józefowi pozostało już tylko własne życie.
Swoje już przeżyli, wystarczy
– Łatwiej pomagać młodym, którzy stracili nogę w wypadku samochodowym, niż tym, którzy przeszli amputację z powodu miażdżycy – przekonuje Agnieszka Pleti, dyrektorka fundacji Poza Horyzonty Jaśka Meli. – Ci drudzy są starsi i nie budzą społecznego współczucia. Gdy próbujemy zebrać dla nich pieniądze na rehabilitację albo protezy, rzadko znajdują się darczyńcy. Patrząc na nich, ludzie myślą: oni swoje już przeżyli, więc dlaczego mamy im pomóc?
– To okrutne, bo kiedyś ich przekonywano, że amputacja uratuje im życie, a teraz daje im się do zrozumienia, że życie mają już za sobą – mówię.
– Są zostawieni sami sobie i dlatego często nie mają motywacji, żeby w ogóle wstać z łóżka. We Francji do szpitala przychodzi psycholog i rozmawia z pacjentem, który ma mieć amputowaną nogę. Przygotowuje go na utratę części siebie, a później przeprowadza przez proces żałoby. Z tą stratą trzeba się pogodzić, żeby chcieć wrócić do aktywnego życia. W Polsce takiej pomocy nie ma. Nasza fundacja próbuje to zmienić. – Wysyłacie wnioski, petycje do NFZ? – Nie, pomagamy nieformalnie. W całym kraju budujemy sieć specjalistów z różnych dziedzin, którzy chcą z nami współpracować. A później otaczamy nimi pacjentów. Sprawiamy, że do chirurga, który ma amputować, przyjeżdża protetyk i rehabilitant. Razem się umawiają, jak najlepiej tę nogę uciąć, żeby później pacjent został dobrze oprotezowany i jak najszybciej mógł zacząć chodzić. Rezultaty są fantastyczne. Ta współpraca znacznie skraca czas powrotu do normalnej codzienności. System nie stworzył takich zespołów specjalistów. Pacjenci muszą dobijać się do lekarzy rozproszonych po całym województwie.
Jak rozciągnąć świat
Pan Józef tęskni za rowerem. Jeździł nim po całej okolicy. Cztery miesiące przed amputacją zamontował licznik i zdążył na nim nabić tysiąc kilometrów. Później świat mu się skurczył do kilkuset metrów kwadratowych. Na swojej protezie, starym klamocie, może dojść najwyżej do sklepu. A i tak po powrocie, gdy ją ściągnie, ból szarpie kikutem jak nerwy karpiem po odcięciu głowy.
Nowa proteza? Z emerytury nie odłoży kilkudziesięciu tysięcy, a dotacji NFZ starczy tylko na podreperowanie klamota.
Wózek? Stoi w przedpokoju. Sam z drugiego piętra nie zjedzie.
To może ten stary golf, który czeka pod blokiem? Strach go ruszać, bo później nie ma gdzie zaparkować, trzeba stanąć gdzieś dalej i brakuje sił, żeby dojść do domu. Kiedyś pan Józef o mało nie został pobity, bo zwrócił uwagę młodemu byczkowi, że zajął mu miejsce dla niepełnosprawnych. Na parkingu są dwa takie, ale wszyscy z nich korzystają. Na nic zdała się karta parkingowa dla inwalidów. Żeby ją dostać, pan Józef musiał dwa razy stawać na specjalnej komisji. Urzędnicy widocznie chcieli się upewnić, że po pierwszym razie noga nie odrosła. Kazali mu wiązać sznurówki, żeby sprawdzić, w jakim stopniu jest samodzielny. Trochę człowieka sponiewierali, ale w końcu dali kartę. Tylko co mu po niej, gdy młody byczek grozi pobiciem.
– Szczęście to móc wyjść z żoną gdzieś dalej, do lasu albo chociaż na targ – mówi pan Józef. – Ale to dalej już mi chyba nie przysługuje.