Historia biznesowo-kryminalna
miesiącach zbierał odzież już w całym województwie świętokrzyskim, po dwóch latach – w całym kraju.
– Nie ukrywam, w dość szybkim tempie się rozwijałem. Ale taki mam charakter. – Na kredytach? – Kilka razy wziąłem, ale to nie były bardzo duże sumy. W tej chwili rozwijam się za własne pieniądze, kredytów unikam. A ten największy – 1,5 mln euro – zaciągnąłem na zakup pojemników do zbiórki używanej odzieży.
W październiku 2002 roku w Górkach Szczukowskich pod Kielcami strażacy gasili jeden z największych pożarów w województwie świętokrzyskim. W płomieniach stanęła hurtownia odzieży używanej Vive. Ogień doszczętnie strawił 11 hal. Straty wyceniono na blisko 20 milionów złotych. Właściciel, Holender Bertus Servaas, by spłacić długi, zaproponował Wojteczkowi odsprzedaż 8 tysięcy kontenerów.
– Z Bertem od wielu lat pracujemy obok siebie. Kiedy ja zaczynałem, on prowadził już duże przedsiębiorstwo. Nawet kiedyś zaprosiłem go do siebie, by wypytać o szczegóły – co i jak robi.
Wiedza uzyskana od Holendra pomogła Wojteczkowi rozwinąć firmę. Odkupił od niego pojemniki, które niemal równocześnie zaczęli cztery lata wcześniej produkować i rozstawiać po kraju. Dżentelmeńska umowa przewidywała, że od tej pory Holender ściąga ciuchy do Polski wyłącznie z zagranicy, skarżyski biznesmen zbiera zaś odzież w kraju.
Wten sposób Wtórpol pozbył się z rynku głównego konkurenta i podwoił liczbę kontenerów. W całej Polsce miał ich już ponad 16 tysięcy. Imperium Wojteczka pęczniało. Trzeba było tylko bardziej zachęcić ludzi do wrzucania odzieży do pojemników zamiast wyrzucania na śmietnik. Z pomocą znów przyszły wzorce podpatrzone na Zachodzie.
Na pojemnikach Wtórpolu pojawił się charakterystyczny czerwony krzyż PCK. Idea była prosta. Skarżyska firma w zamian za używanie logo organizacji charytatywnej zobowiązała się przekazywać PCK 10 gr za każdy zebrany kilogram odzieży. Dawało to blisko 200 tysięcy złotych miesięcznie. Do tego gwarantowała dostarczenie odzieży dla ubogich według zgłaszanych potrzeb.
„Ile jest zbędnych rzeczy w twojej szafie? Oddając je, pomagasz biednym” – głosił umieszczony na pojemnikach napis. Logo PCK działało jak magnes. W każdym mieście, miasteczku, wyrastały kanciaste kremowe pudła z metalu.
– Pierwsze zbiórki szły ze strychów. Ale to była kiepskiej jakości odzież, zdecydowanie różniąca się od zachodniej. Dopiero po kilku latach działania uległa zdecydowanej poprawie. W krótkim czasie wyczyściliśmy kawał Polski – chwali się.
Zaczęły pojawiać się zarzuty, że Wtórpol żeruje na marce PCK, a odzież zamiast do podopiecznych organizacji trafia do lumpeksów, na czym zarabia prywatna firma.
– Korzystały obie strony – i firma, i instytucja charytatywna – mówi Wojteczek. – Niestety, część społeczeństwa, w szczególności starsza, ma takie wyobrażenie, że ta odzież, którą tak pieczołowicie wyprasuje i wrzuca do tego pojemnika, trafia tylko i wyłącznie do biednych i potrzebujących. A instytucje charytatywne od starych ubrań wolą pieniądze. Tak to działa w całej Europie.
Śruta, Boruta, Człowiek z Lasu
Październik 2010 rok, kielecki sąd okręgowy. Ustawione w rzędach ławki z trudem mieszczą 23 oskarżonych. Niektórzy ubrani w pomarańczowe kombinezony – niebezpieczni przestępcy. Wokół antyterroryści w kominiarkach, z bronią.
W kuloodpornej klatce siedzi Leszek K., 46-letni rolnik z niewielkiej wsi Ciechostowice ukrytej w świętokrzyskich lasach. Od dziesięciu lat oficjalnie bezrobotny, na 500 zł zasiłku. Hodowca gołębi – hobbysta. Pseudonim: „Śruta”, „Boruta”, „Człowiek z Lasu”. To on według prokuratury miał kierować grupą przestępczą o charakterze zbrojnym, która robiła interesy nawet z włoską kamorrą.
Zabójstwo, napady, podpalenia, wymuszenia, gwałty, podkładanie bomb, kradzieże, paserstwo, handel bronią. Prokurator przez ponad trzy godziny odczytuje akt oskarżenia – 350 stron. W sprawę zaangażowane były CBŚ i Biuro Kryminalne Komendy Głównej Policji. Swego czasu śledztwo specjalnym nadzorem objął ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Zio- bro. Wśród pokrzywdzonych 144 osoby, w tym Leszek Wojteczek. Jako jedyny siedzi obok prokuratora jako oskarżyciel posiłkowy.
– W procesie grupy Leszka K. świadkowie unikają stawiania się przed sądem, zasłaniają się niepamięcią, odwrotnie niż pan. Dlaczego? – Bo jest strach. – A pan się nie boi? – Boję. Oni posiedzieli cztery lata w areszcie i właśnie wyszli na wolność. Mogą coś podpalić, a u mnie dużo ludzi pracuje. Do tej pory jak słyszę sygnał straży pożarnej, to… Urywa. Po dłuższej chwili mówi: – Oni chcieli porwać mojego syna. To wyszło podczas konfrontacji ze świadkiem koronnym. Mówił, jak i gdzie to mieli zrobić… Gdzie go trzymać... Skuć w kajdanki…
Ogień. Strzały. Granat. Bomba
Pierwsza dekada XXI wieku. Po Polsce jeżdżą samochody Wtórpolu, zbierając używaną odzież. Nagle zaczynają ginąć – jeden po drugim. Według prokuratury przez nieco ponad rok skradziono ich kilkanaście. Część udaje się odnaleźć dzięki zamontowanym w pojazdach nadajnikom GPS. Żadne z przestępstw nie zostaje jednak zgłoszone na policję. Ktoś próbuje też ukraść prywatne auto Wojteczka, ale po mniej więcej 300 metrach włączają się zabezpieczenia, silnik gaśnie. Ataki niespodziewanie ustają. Do czasu.
2006 rok. Noc z 1 na 2 lutego. Ktoś podpala samochód jednego z kierowników Wtórpolu.
Tydzień później. Płoną dwa mercedesy Wojteczka, straty wynoszą 230 tys. zł.
Początek marca – w pobliskim Szydłowcu w ogniu staje garaż jednego z pracowników firmy z dwoma samochodami w środku.
Połowa kwietnia, wielkanocny poniedziałek, druga w nocy. Nieznani sprawcy z pistoletu maszynowego ostrzeliwują dom kierownika zWtórpolu. Jeden z pocisków przebija szybę w oknie kuchni. Uciekając, mężczyźni rzucają na teren posesji granat. Nie eksploduje.
Kolejny weekend. Trzy minuty przed trzecią w nocy. Stróż dokonuje rutynowego obchodu terenu zakładu. Nagle – dokładnie tam, gdzie w rzędzie stoi dziewięć tirów z naczepami wypełnionymi po same brzegi używaną odzieżą – zauważa wysokie na dwa metry płomienie. Udaje się odjechać pięcioma autami. Z czterech zostają same szkielety. Straty: 170 tys. złotych.
Wtym samym roku płoną jeszcze magazyny Wtórpolu z tonami czyściwa o wartości 300 tys. złotych i świeżo wyremontowane mieszkanie Wojteczków w Zakopanem.
Zaczynają się trudności finansowe. Wojteczek wypowiada umowę Polskiemu Czerwonemu Krzyżowi. Pracownicy siedzą nocami na dachach i obserwują okolicę. Sami się organizują, wyznaczają sobie dyżury – pilnują zakładu przed spaleniem.
– Bałem się każdego weekendu, szczególnie świąt. Czekaliśmy tylko, kiedy coś się stanie, kiedy coś wybuchnie…
16 stycznia 2007 roku. Wtorek. Równo kwadrans po dziewiątej. Potężny huk. Z samochodu Wojteczka zaparkowanego przy miejskim basenie sypią się drobiny metalu, rozrywają elementy karoserii. On jak każdego dnia pływa. Z ustaleń śledczych wynika, że ładunek miał być zdetonowany dopiero wtedy, gdy ponownie wsiądzie do samochodu.
„Do tej pory to była dziecinada. Teraz weźmiemy się za was na poważnie. Mieliście przedsmak. Jak się nie dogadamy, Leszek ma tydzień życia” – mówi mężczyzna, który tydzień później w biały dzień zjawia się w siedzibie firmy.
Z tobą tatuś też zrobi porządek
OWtórpolu zrobiło się głośno, gdy po atakach Wojteczek – w obawie o życie swoje i pracowników – postanowił zamknąć firmę. Sprawą zainteresowały się ogólnopolskie telewizje, gazety i radia. Bo jak to możliwe, że 150 km od Warszawy przedsiębiorca jest regularnie napadany, a policja jest całkowicie bezradna – nie tylko nie potrafi ująć sprawców, ale i zapewnić względnego bezpieczeństwa w mieście. W mieście, w którym – jak po cichu przyznawali mieszkańcy – każdy płaci haracz za „spokój”, płaci „wykupki”, by odzyskać skradzione auto, a wszystkich przestępstw dokonują „nieustaleni sprawcy”.
Pracownicy Wtórpolu murem stanęli za szefem. W hali rozwiesili transparent: „Nasze miasto i firma w ogniu. Żądamy bezpieczeństwa pracy”.
Wokół firmy zaczęły krążyć radiowozy. Śledztwo przejęła kielecka policja, powołano specjalną grupę śledczą. Ale kiedy media opuściły Skarżysko, aWojteczek uruchomił produkcję, w firmie pojawiły się dziwne kontrole – jedna za drugą. Na podstawie anonimów prezes Wtórpolu był podejrzewany o pranie brudnych pieniędzy, łamanie praw pracowniczych, przywłaszczenie pieniędzy z PFRON, a nawet handel bronią z Irakiem. Nagle z ofiary stał się kryminalistą. – Kto słał te anonimy? – Prawdopodobnie miejscowi politycy. – Dlaczego? – Bo byli powiązani z bandytami. Bali się, że to wyjdzie, i chcieli odwrócić od siebie uwagę. Mnie i moją żonę podsłuchiwano, prowadzono działania operacyjne. 1200 ludzi ciągali na przesłuchania do Kielc, bo niby byłem katem we własnej firmie. – I co? – Nic. Ostatecznie prokuratura postawiła mi tylko jeden zarzut: nieodprowadzania pełnych składek do ZUS. Ale uszczuplenia z tego tytułu są marginalne – ucina.
Z ustaleń śledczych: „Leszek Wojteczek po serii kradzieży pojazdów na jego szkodę w latach 2000-2003 co miesiąc musiał płacić bliżej nieustaloną kwotę pieniędzy na rzecz Leszka K. za tak zwany spokój. Na przełomie 2005/2006 roku zaprzestał jednak płacić te kwoty”.
Wtedy zaczęły się problemy. Najpierw w firmie zatrudniły się dwie córki bossa gangu. By węszyć. Opryskliwe, ostentacyjnie ignorujące obowiązki, szybko straciły pracę. Wojteczek zdążył od nich jednak usłyszeć: „Uważaj, bo z tobą tatuś też zrobi porządek”. W tym samym czasie po mieście krążyły słuchy, że Lech K. wkrótce przejmie Wtórpol.
Wnękaniu Wojteczka pomagał Lech D., jeden z pomagierów bossa grupy, pseudonim „Leon” vel „Komendant”, bo uchodził za człowieka, który wszystko w komendzie załatwi. Zresztą nie tylko tam. Pracownik Wtórpolu. – Nie podejrzewał go pan? – Na początku nie. Wiedziałem, że Leszek ma dobre układy na policji. No to fajnie. Bo to w jakimś sensie było pozytywne. A on miał dobre układy i na policji, i z bandytami. – Ale w końcu domyślił się pan? – W pewnym momencie zaczął dawać do zrozumienia, żeby po prostu przyjść i się dogadać. – Zapłacić? – Tak. – A płacił pan? – Nigdy! Przełom w sprawie nastąpił, gdy prokuratura skruszyła jednego z przestępców i namówiła go do podjęcia współpracy z organami ścigania. To on ujawnił okoliczności ponad 300 przestępstw grupy, wskazał winnych. Z jednej sprawy zaczęły pączkować kolejne. Ruszyły aresztowania, procesy.
– Z żoną byliśmy na granicy wytrzymałości. Dosłownie – na granicy.
Dwa tiry na godzinę
Sortownia – serce skarżyskiego zakładu. Wśrodku jak w ulu. Pracownicy stoją przy nieskończenie długich taśmociągach, raz pnących się ku góry, to opadających na dół. Tworzą prawdziwy labirynt wypełniony stertami ubrań.
Na jednej ze ścian olbrzymi obraz – kilka metrów w górę, kilkadziesiąt w bok – ręcznie namalowana panorama Tatr, dzieło miejscowego artysty. – Pomysł szefa – tłumaczy jedna z pracownic. – Prezes kocha góry. Jeździ, gdy ma choć trochę wolnego czasu.
Na zmianie pracuje niemal 300 osób, w większości kobiet i niepełnosprawnych. Przebierają, osobno: buty, swetry, sukienki, mieszanka dziecko lato i dziecko zima, bluzy, spodnie, koszule z długim i krótkim rękawem itd. Na końcu zostaje wysortowanych około 200 różnych asortymentów.
To szybka praca. Trzeba mieć sprawne oko i sprawne ręce. Jedno spojrzenie i rzeczy lądują na innej taśmie, w innym koszu. Ci, którzy tu pracują, mają całkowicie zautomatyzowane ruchy. Nie nadążam z ich śledzeniem.
– Trafia się coś nietypowego? – pytam panią Adelę, która ponad 20 lat temu zaczynała z szefem szmaciany biznes.
– Nieraz dzwonią do nas, że w spodniach były dokumenty, że ktoś zostawił pieniądze. Wzeszłym roku odebraliśmy telefon od pana, który żalił się, że żona wyrzuciła mu starą marynarkę. Już w niej nie chodził, ale za podszewką odkładał pieniądze na auto dla niej na 20. rocznicę ślubu. Miał tam 36 tys. – Znalazły się? – Nieraz coś tam wyleci – mówi tajemniczo. Dziennie Wtórpol sortuje 200 ton odzieży – dwa tiry na godzinę.
W2013 roku dało to w sumie ponad 43 mln kg odzieży przy niemal 50 tysiącach rozstawionych po całej Polsce pojemników. I to właśnie one są jednym ze źródeł sukcesu Wojteczka, bo dzięki kontenerom surowiec pozyskuje niemal za darmo.
Dziś Polska Wtórpolu to kraj podzielony na 60 rejonów. Na każdy przypada mniej więcej 1000 pojemników na używaną odzież dzierżawionych przez zewnętrzne firmy. Wtórpol zabezpiecza magazynowanie i transport zebranych z pojemników ubrań. Służą do tego specjalne kontenery typu BDF rozstawione w całym kraju. Gdy się zapełnią, pakuje się je na tiry i wysyła bezpośrednio do Skarżyska. Takich BDF-ów firma posiada około 4000, tirów – 10.
Wtórpol chwali się, że w ten sposób prowadzi działalność proekologiczną, bo dokonuje recyklingu 100 proc. zbieranych materiałów. Bez Wtórpolu tysiące ton szmat leżałyby na wysypiskach – twierdzą w Skarżysku.
Większość odzieży jest przetwarzana na paliwa alternatywne i czyściwo fabryczne dostarczane następnie do ponad 5000 firm na terenie całego. Tego, co najlepsze, jest około 20 proc. Część trafia do własnej sieci sklepów, reszta na eksport.
100 tysięcy, 100 milionów
W zeszłym roku Leszek Wojteczek zajął czwarte miejsce w rankingu stu najzamożniejszych mieszkańców województwa świętokrzyskiego przygotowywanego corocznie przez lokalną gazetę „Echo Dnia”. Jego majątek oszacowano na ponad 300 mln zł.
– Trzeba w sobie coś takiego mieć, pewne wyczucie biznesowe. I ja je mam – zapewnia Wojteczek.
Jest głównym sponsorem klubu sportowego Granat w Skarżysku, wspiera lokalne festiwale muzyczne, artystów. W lutym, gdy organizowano zbiórkę rzeczy dla Ukraińców zgromadzonych na kijowskim Majdanie, przekazał ponad 100 kg odzieży.
Co roku na pomoc niepełnosprawnym przekazuje kilkaset tysięcy złotych za pośrednictwem swojej fundacji Eco Textil. Jej logo widnieje od dwóch lat na każdym kontenerze Wtórpolu. Choć są i tacy, którzy twierdzą, że to zabieg czysto marketingowy, by zachęcić ludzi do wrzucania ubrań do pojemników.
Cel na najbliższe lata: wyprodukować i rozstawić do 100 tysięcy pojemników (teraz miesięcznie wytwarza ich 1200) oraz sortować do 100 mln kg odzieży rocznie. Firma chce też zwiększyć swoją obecność na zagranicznych rynkach. Wtórpol zdobył już Słowację, podbija Węgry i Czechy, gdzie ma w tej chwili około 5000 kontenerów. W planach są Niemcy i Rumunia.
Szmaty jak złoto
Stoję naprzeciwko kompleksu obiektów Wtórpolu. Tuż obok otoczony wysokim, szczelnym szaro-beżowym murem znajduje się dom państwa Wojteczków. Wyraźnie góruje nad zakładowymi budynkami. Wjazdu strzeże szczelna brama. Po przeciwnej stronie na parkingu ludzie wciąż pakują do samochodowych bagażników wory z ciuchami.
– Okazuje się, że w XXI wieku na szmatach jest lepszy biznes niż na zaawansowanej technice – śmieje się pracownik firmy. – Niekoniecznie trzeba złoto wykopywać.