Z biografem Edwarda Stachury, rozmawia
– Bieszczady? Stachura? A co miał z nimi wspólnego? No jak to! Mnie całe życie się wydawało, że „Siekierezada” to Bieszczady. Polonistki wlatach 80. organizowały tam „stachuriady”, pamiętam te gabloty szkolne z ogłoszeniami owyprawach. – Przypinanie Stachury do Bieszczad to jeden z wątków legendy. Skąd się wzięła? – Bieszczady w tę legendę wmontowano, bo pasowały do wyobrażenia o nim. Apogeum to połowa lat 80. Po wydane wtedy pięć tomów jego dzieł ustawiają się kolejki jak przed masarniami. Sprzedawczynie kuszone są upominkami, wydawcy ktoś proponował łapówkę. W 1986 roku do kin wchodzi „Siekierezada”, kręcona w Bieszczadach, które mają legendę polskiego Dzikiego Zachodu. To właśnie film przyczynia się do mitu bieszczadzkiego, choć akcja powieści Stachury toczy się w okolicach Kotli, w zachodniej Polsce, gdzie pracował przy wyrębie lasu. Ale same Bieszczady nadal żyją legendą Stachury. W Cisnej jest bar Siekierezada, który odwołuje się do mitu bieszczadzkich drwali opisanych rzekomo przez Stachurę. Ciągną tam wielbiciele pisarza. – (Śmiech) Właściciela tego urokliwego baru łączy ze Stachurą to, że jest poetą, pisarzem. Do dzisiaj w Bieszczadach urządzane są warsztaty, zloty wielbicieli zwane „stachuriadami”. Z dzienników, twórczości Stachury, wspomnień przyjaciół wynika jednak, że był w Bieszczadach tylko raz, w 1973 roku. Szykował się do tej podróży jak licealista, co oznacza, że był to dla niego obcy teren. Rozczarował mnie pan. Bywam wBieszczadach i myślę o Stachurze. – Spójrzmy do dokumentacji (Buchowski wertuje notatki i fragmenty dzienników Stachury). Wpołowie lat 60. śle podanie o stypendium do Związku Literatów Polskich, bo chce pisać w Bieszczadach. W 1971 r. zapisuje w dzienniku, że obejrzał w Bydgoszczy wystawę i zainspirowany zamierza wybrać się w Bieszczady, by obejrzeć tamtejsze zabytki, szlaki, które zna każdy turysta. To oznacza, że nigdy tam nie był, bo nie odwołuje się do wcześniejszych doświadczeń. Gdy wybiera się w góry, notuje: Bieszczady to śnieg przez cztery miesiące w roku. Wypisuje też adresy schronisk PTTK, a to elementarna wiedza. W Bieszczady na tamto stypendium nie dojeżdża, zatrzymuje się w Rzeszowie, skąd śle pocztówkę do przyjaciół, by mu zorganizowali spotkanie „ze śpiewaniem”. Dlaczego „ze śpiewaniem”? – Wypełniał spotkania własnymi piosenkami, bo zwykłe to 500 zł dla autora, a ze śpiewem więcej pieniędzy, jako „półrecital”. Przez dziesięć lat był żonaty, miał zadbany dom i żonę, ale kiedy go bieda przyciskała, koledzy artyści dzwonili do siebie: „Przyjeżdża Stachura, trzeba mu spotkanie zorganizować”. W jego korespondencji jest wiele takich próśb, to stała część jego dochodów. Z biografii, którą pan napisał, wynika, że Stachura gardził pieniędzmi. – Gardził pogonią za pieniędzmi. Ojciec nie mógł mu długo darować, że nie uczy się na lekarza czy inżyniera. Przez rodzinę był traktowany jako nieudany egzemplarz. Po jego śmierci zaczęły się spory, bo pozostały tantiemy. Jadwiga Stachurowa rozdzielała honoraria, kierując się matczyną intuicją, ale rodzina nie uniknęła o to awantur. Kiedy Stachura ląduje w Bieszczadach? – W 1973 roku przyjeżdża do Cisnej z Jerzym Stachurą, bratankiem. Chodzą po górach z owczarkiem górskim, psem leśniczego, co widać na jednym ze słynnych zdjęć, które zrobił bratanek, a które wspomaga potem bieszczadzką legendę.
Stachura ma wizerunek człowieka pasującego do Bieszczad, bo luzak, bo olewa ustrój, bo szuka prawdy, krajobrazu. Ale nie zachwyca się górami nawet wswojej twórczości. – Ten pobyt w Bieszczadach znajduje artystyczne odzwierciedlenie na trzech i pół strony książki „Wszystko jest poezja”, ale ślady zauroczenia są mikre, dominuje opis mozołu wspinaczkowego. Jest w dzienniku takie zdanie, gdy opisuje jedną z bieszczadzkich dróg: „Za Dołżycą droga w lewo na Buk i Bukowiec nad Zalewem Solińskim i w prawo na Wetlinę. Idąc w prawo, po 200, 300 metrach stań i spojrzyj za siebie na góry. Jest na co popatrzeć”. Są jeszcze jakieś okruchy: pisze o rysiu, którego spotkał. Stachura zostaje do Bieszczad, tej samotni dla artystów, przyklejony na fali kontestacji młodzieżowej lat 80.? – W książce „Stachura i kowboje”, podpisanej przez jakiegoś autora pseudonimem, jest wątek „ubieszczadowiania” Stachury: „Pisał, owszem, również o atomizacji społeczeństwa, ale ponieważ nie wskazywał sposobu przeciwdziałania, wrezultacie był to tylko symboliczny protest. To my dopisywaliśmy do niego dalszą część, napełniając ten protest pozytywną treścią przez łączenie wędrownego stylu życia Stachury z naszą koncepcją budowy niezależnej, antykomunistycznej społeczności wędrowców i czyniąc tym samym twórczość Steda [pseudonim Stachury] wyrazicielką naszego programu. Choć bowiem początkiem drogi Stachury była zapewne również chęć odizolowania się od PRL-owskiej rzeczywistości, poszedł on w inną stronę – w stronę poszukiwania własnej drogi egzystencjalnofilozoficznej”. Pisze to człowiek, który w latach 80. był dzieckiem, więc pewnie trafnie oddaje legendę Stachury w oczach młodzieży. Dzisiaj młodzież powiedziałaby, że Stachura miał na rzeczywistość „wyjebane”. – A wtedy mówiło się o emigracji wewnętrznej i Stachura miał swój na to patent: odsunął się na bezpieczną odległość od systemu, zawarł z nim pakt o nieagresji, ale obowiązujący obie strony.
Nie potrzebował jednak Bieszczad, bo dużo podróżował, choć twierdził, że i „stojąc w miejscu można zabłądzić”. Uważał, że „jesteś tym, z czym przyjeżdżasz”, niepotrzebna sceneria, nawet w zwariowanej Warszawie potrafił się odnaleźć.
Ten młody autor pisze jeszcze: „obraz Stachury kształtowaliśmy według własnych potrzeb, widząc go nie takim, jakim był, ale takim, jakim być powinien”. A kim był? Z pana książki „Buty Ikara” wyłania się obraz człowieka mądrego, nadwrażliwego, o niezłomnym morale, ale i socjopaty, mizogina, narcyza, szulera karcianego, alkoholika doprowadzającego się do obłędu. – Był trudny w obsłudze. Miał złożoną osobowość. Dla mnie to heroiczna postać, a jego los zapewne determinowało dzieciństwo. W okresie międzywojennym ojciec Stachury z biedy emigruje do Francji. Matka i ojciec to prości ludzie pochodzący ze wsi. Ojciec jest surowy, twardy, często bije młodego Edka, który ucieka z domu. Żyje w stanie ciągłego napięcia, nie potrafi nigdzie zagrzać miejsca. Doświadczyłem jego „popędu wędrowniczego”, gdy byłem dziennikarzem w Opolu w latach 70. Stachura przyjechał, zabrałem go do miasta. Potem do mnie, na kolację, na nocleg, ale nagle zrywa się, chce z powrotem w miasto. To częste we wspomnieniach o nim: idzie na spotkanie, są jakieś plany, ale znika, bo jakiś demon każe mu iść dalej. Dom rodzinny nie sprzyjał jego twórczości. – Nawet chyba takiego wsparcia nie oczekiwał. Bo niby jak? Dom nie był wypełniony książkami, dyskusje były o tym, jak za marną pensję wyżywić i ubrać rodzinę, dzieci wyprawić w świat. Niewiele się tam czytało. Jego matka napisze panu dedykację: „Wpisóje się matka poety włóczęgi”. – Jednak Stachura wychodzi ze schematów, jest świeży, ma wrażliwość językową. Gdzie ją szlifuje? Matce, gdy ucieka na łąki, mówi: „Słońce mi wystarczy”. – Wracają z Francji do Polski w 1948 roku. W podstawówce Edek, zwany przez kolegów Francuzem, przeskakuje po kilka klas. W li- ceum w Ciechocinku poznaje Janusza Kwiatkowskiego, który potem posługiwał się nazwiskiem Żernicki. Żernicki pisze wiersze, Stachura idzie w jego ślady. Początki poetyckie nie znamionują wielkiego talentu. „W małym wazoniku/ umierające tulipany/ żółte tulipany/ o szyjkach smukłych i wątłych/ jak szyjki chorych dzieci” – to jeden z jego ulubionych wierszy, gdy był nastolatkiem. Kto jeszcze ma na niego wpływ? – Mieczysław Czychowski, poeta i malarz poznany na Wybrzeżu w czasach licealnych, a także Julian Przyboś. Dużo czytał. Norwid był jego literackim bóstwem. Ma głód ojca i znajduje go wosobie Rafała Urbana, wędrownego gawędziarza, filozofa samorodka. Wydaje się, że Urban ma wpływ na rozwój duchowy Stachury, który język rozwija własną mozolną pracą. Stachura chce do szkoły artystycznej, ale jego rysunki nie robią furory, nie przechodzi nawet pierwszego etapu. Dowiaduje się, że na Katolicki Uniwersytet Lubelski jest drugi nabór, więc startuje tam na filologię romańską, bo zna francuski. Z KUL o mało nie wyrzucają go za szulerkę. – Czy to szulerka? Nie ma dowodów. Ale było bezlitosne ogrywanie studentów w pokera. Jak chcieli się odegrać, a nie mieli pieniędzy, Stachura pozwalał im wnosić do puli marynarki, spodnie, koszule, zegarki. Przegrani poskarżyli się w gazecie, a ta wzięła ich w obronę. Stachura poszedł do tej gazety z pretensjami, mówiąc, że wygrane trofea rozdaje biedniejszym od siebie, więc gazeta powinna go pochwalić, a nie narażać na relegowanie z uczelni.
Poker, taki totalny, to pierwszy wyraźny dowód, że nie potrafił egzystować na równym poziomie emocji, że brak mu równowagi. Często bywa spłukany, nie ma co jeść. Poker pełni zarobkowe funkcje. Raz robi finansowy bilans roczny, gdzie widać zakamuflowane pozycje – długi, czyli przegrane. Zanim zacznie być drukowany, często brakuje mu pieniędzy. W jego listach, gdy jest na studiach, pojawia się taki wpis: „Wyciąganie forsy od kobiet napawa mnie wstrętem. Czynię to jednak nadal, gdyż inaczej umarłbym z głodu albo musiałbym zrezygnować ze studiów”. Pan to zostawia wniedopowiedzeniu, jak gdyby chodziło o... – Bawidamka, żigolaka? To nie to. Faceci pożyczali niechętnie, chcieli zastawu, a kobiety miały do niego słabość, zwłaszcza kiedy mu na tym zależało. Z udzieleniem pożyczki nie robiły problemów. Z biografii wyłania się obraz mizogina stroniącego od kobiet. Jego przyjaciele mówią: nigdy nie widziałem go z dziewczyną. Inny opisuje, że siedząc na dziedzińcu uczelni, pluł studentkom pod nogi, zacinając się: „Te k-kurewskie d-drobnomieszczanki”. – Różnie z tym było w różnych okresach. Są w dziennikach wpisy, za które dzisiejsze feministki zrobiłyby z niego wiatrak. W jego twórczości nie występują. Erotyki jest może promil.
Ale potem poznał Annę Zytę Bartkowską, czyli Zytę Oryszyn, i mizoginizm się skończył. Potem, po rozwodzie, nabierał coraz większego dystansu do kobiet. Nawet gdy dochodzi do rozstania, w latach 70., nie daje tego poznać w swojej twórczości. A przecież w „Siekierezadzie”, najgłośniejszej jego powieści, paliwem głównego bohatera dramatu jest „Gałązka Jabłoni”, kobieta efemeryczna. – Nie ma pewności, czy za „Gałązką Jabłoni” kryje się jakaś konkretna osoba. „Życiopisanie”, którym określano pisarski przypadek Sta- chury, nie polegało na kopiowaniu rzeczywistości w proporcjach jeden do jednego. Wlatach 70., będąc już uznanym pisarzem, mieszka wWarszawie. Uwielbia go Jarosław Iwaszkiewicz, pisarz, szef „Twórczości”. Stachura, będąc za granicą, układa dziwne listy do przyjaciół, z którymi zamierza zerwać. Z jednym, bo „seksoman”, z innym, bo „czaruś”, z jeszcze innym, bo ma „żonę i kochankę”. Kobietami gardzi i zrywa znajomości, bo chcą zaciągnąć go do łóżka. Ma wysokie moralne wymagania wobec przyjaciół, ale wtego pokera nadal tnie. – Kilka razy obiecywał sobie, że już się rozstaje z pokerem. Czy oszukiwał? Były takie pogłoski, ale nie przyłapano go na tym. Z opinii jego przyjaciela Romana Śliwonika, który towarzyszył mu w grze, wynika, że był naprawdę dobry. Raz grał przeciwko dwóm graczom i puścił ich do zera. A skąd te wymagania moralne? – (Śmiech) Pryncypialność na granicy patologii, prawda? Ale taki był. Szczery do bólu i wymagający. Nie miał, bo nie szukał, przygód erotycznych, romansów. Gardził wolnością obyczajową, jest o tym kilka zapisków w dzienniku: „Znam wielu takich, którzy świętą sprawę miłości cielesnej sprowadzili do żałosnej czynności fizjologicznej i przyjemność z tym związana jest dla nich tego typu, jak na przykład oddawanie moczu po przedłużającej się pauzie”.
Trudno było przyjaciołom z nim wytrzymać, bo obrażał się o detale. Chciał iść do lasu rąbać drewno, a ktoś zwrócił mu uwagę, że ma za słaby toporek. No to wyszedł zły, nie wrócił.
Czasami chcemy żyć w pozycji na spocznij, by odetchnąć, a z nim się nie dało, wymagał pełnej koncentracji.
W jego twórczości nie ma też autoironii, dystansu do siebie. Zupełnie nie dopuszczał polemiki na temat swojej twórczości, uważał, że jest najlepszy. Gdy nie podzielano zachwytów nad jednym z jego ostatnich utworów, „Fabula rasa”, zrywał znajomości.
Na początku lat 70. wysłał do rodzeństwa list, że zrywa z nimi na zawsze wszelkie kontakty. Ot, tak. Nie dotrzymał słowa, ale taka deklaracja pisemna daje do myślenia.
Nie dbał o zdrowie, dużo pił. Z drugiej strony pędzi do szpitala z otarciem naskórka i narzeka, że pielęgniarce spadł na podłogę bandaż. – Wyznawców bieszczadzkiego wyobrażenia o Stachurze bardzo oburzyło, kiedy się dowiedzieli, że idol bywał też u kosmetyczki. Miał narcystyczne skłonności – te setki zdjęć, i to nie znienacka, ale pozowanych. W listach upominał się o zdjęcia, które mu robiono. Młodzież ma go jednak za spontanicznego włóczęgę niedbającego o pościel. – Taki był jego obraz upowszechniony w legendzie, ale w domu spał zawsze w piżamie, a gościom kazał sunąć na filcowych podkładkach, by nie szkodzili wypastowanej podłodze.
Gdy jechał pociągiem, brudne chusteczki prał w toalecie i suszył za oknem. Sądzę, że zazdrościł swoim bohaterom, powiedział kiedyś, że chciał im dorównać.
Dbał o swój wizerunek, znał mechanizmy tym rządzące, mówiono nawet, że jego samobójcza śmierć była tego elementem. Tłumaczył się wswojej twórczości z pobytu w luksusowym Domu Pracy Twórczej w Krynicy, no bo jak to, przecież był kojarzony z tym, który sypia na sianie. Lubił poklask? – Był przerażony wielbicielami, uznawał, że to płytkie, powierzchowne. Nie lubił dziennikarzy, mówił o nich „suki”, udzielił może kilku wywiadów. Ale starannie śledził informacje o sobie, szukał artykułów, wzmianek. Z jego twórczości wybija też kult pracy fizycznej. Prawdziwy? – Tak. To nie była poza. Lubił zajęcie, które dawało konkretny efekt. Jeździł z Czopikiem, poetą, do Leżachowa, by pomagać przy żniwach. To nie była praca dla zarobku, ale potrzeba zassania rzeczywistości.
Stachura uznawany był w środowisku intelektualnym za znawcę drwalki, ale leśniczy Bogdański, u którego pracował, widzi, jak Stachura prostuje piłę na pieńku, sądząc, że ma krzywe zęby. I leśniczy tłumaczy mu, że tak ma być, by trociny wypadały. To świadczy o niewielkiej wiedzy Stachury na temat tego fachu. Pracował tak, by złapać klimat, jak realista albo reporter. „Wyjść na miasto, by nagonić sobie poezję” – pisze we „Wszystko jest poezja”.