Kącki pyta o legendę
– Miał znakomity słuch językowy, rozkoszował się mową prostych ludzi. Lubił prawdziwków, chciał być jak oni. Był outsiderem, także politycznym. Nie ma w jego twórczości śladu polityki, nie licząc chyba jednego wiersza, po Czerwcu 1956, który pisze, gdy ma 19 lat. „Wsadzili nas/ do czworokątnej klatki/ ucięli nam skrzydła/ i kazali śpiewać o miłości”. Dariusz Pachocki, polonista, znawca Stachury, pisał, że „gdyby dożył Stachura stanu wojennego, to pewnie też by go nie zauważył”, a Maria Nurowska, pisarka, oskarżała go, że „był pieszczoszkiem reżimu”, że „ukrywał się we własną sierść”. Był wygodny dla władzy? – Władza PRL nie miała na niego pomysłu: mamy poetę, za nim ogon wrażliwców, mogą być przeciwko nam, coś z tym zróbmy. Tego nie było. Nie dbał o relacje z władzą, choć mam kopię jego adresownika i jest tam Wincenty Kraśko [działacz komunistyczny, dziennikarz], Jerzy Putrament [pisarz, działacz PZPR], czyli twarze reżimu. Ale był też przyjacielem Janusza Andermana, pisarza i działacza opozycji. Ciekawie dzieje się po śmierci Stachury, w latach 80., gdy wybucha szał na jego twórczość. „Stachuriady” mają taki rozmach, że władzę to niepokoi. Znalazłem w aktach IPN karteluszek, że w 1985 roku przeszukiwano jego teczkę paszportową. Być może po to, by znaleźć jego kontakty i uruchomić śledztwo. Władza mogła być przekonana, że ktoś za tymi „stachuriadami” stoi, że to groźne dla systemu. Były działania kanalizujące emocje młodzieży, jak festiwal w Jarocinie, a „stachuriady” to chałupnictwo, spontaniczność, władza tego nie lubiła.
Stachura nie miał oporu w wykorzystywaniu PRL-u finansowo. Adolf Rudnicki nazwał Mirona Białoszewskiego i Edwarda Stachurę niewinnymi cynikami. Brali, ile się dało, choć nie rewanżowali się jakimś panegirykiem. Stachura występował o zapomogi, stypendia, w przyspieszonym trybie, niemal ekspresowym, dostał warszawskie mieszkanie. Nie miał z tego powodu poczucia dyskomfortu. Był drukowany, nie zmagał się z cenzurą, więc literaci opozycyjni mieli mu bardziej za złe, że człowiek apolityczny zawładnął masami czytelniczymi, a oni się narażają. Pamiętam wtedy z dzieciństwa, z lat 80., jego piosenki śpiewane przy ognisku. To nie był zbuntowany Jacek Kaczmarski. – Pisał o miłości, tęsknocie. W przeciwieństwie do jego wybitnej prozy nie były to nadzwyczajne teksty. „Ty i ja – teatry to są dwa/ Ty prawdziwej nie uronisz łzy/ Ty najwyżej w górę wznosisz brwi”. – Nieco infantylne, sentymentalne, ale młodzież to pokochała. Grał na swoich spotkaniach z czytelnikami, śpiewał, ale nie miał dykcji, zacinał się, fałszował. W latach 80. była audycja w „Trójce”, gdzie puszczono piosenki w jego wykonaniu. Ludzie dzwonili, by nie puszczać tego beztalencia, co psuje opinię Stachurze. Jego wyznawcy nie zdawali sobie sprawy, co dzieje się w jego głowie, ale wiedziało środowisko twórców, w którym się obracał. – Ale nikt nie mógł mu pomóc, odrzucał ich tuż przed śmiercią, choć są i głosy, że był źle leczony. Widać ten koniec w jego twórczości? – Tak, bo tam dużo o śmierci, obłędzie. Zachwyt nad urodą życia, pisał za Schopenhauerem, jest przejawem lęku przed śmiercią. Wspomagał się piciem, ale w twórczości nie ma śladu o jego zdrowiu. Gdy idzie w te Bieszczady, wspomina, że rozgrzewa się, pijąc mescal, wódkę z Meksyku. – Nawiązuje tym do „Pod wulkanem” Lowry’ego, do bohatera powieści, Konsula, alkoholika, który zakochany w żonie, dąży do samozagłady. Musiał być zafascynowany tą postacią, bo sam będąc w Meksyku, szukał śladów Konsula. Pod koniec życia, w 1979 roku, Stachura ma już omamy, psychozy, a i śmierć krąży po środowisku. Zabija się Andrzej Babiński, jego przyjaciel, Ryszard Milczewski-Bruno topi się wcześniej, Włodzimierz Szymanowicz skacze z okna. Niedługo przed śmiercią Stachura odcina się od wszystkich, zakazuje podpisywania swojej twórczości nazwiskiem. „Fabula rasa”, jeden z ostatnich utworów, uznaje za biblię, która pozwoli światu się nawrócić, ale wydawcy mają inne zdanie, co go przybija. Na torach pod Bednarami pociąg ucina mu cztery palce prawej ręki. W szpitalu psychiatrycznym diagnozują psychozę.
W1979 roku łyka proszki, próbuje się wieszać, nie do końca jest jasne, co było przyczyną śmierci. Młodzi ludzie ślą do gazet listy pełne żalu, że ich oszukał tym samobójstwem, że okazał się nielojalny. „Odra” wydrukowała latem fragment pana książki, w której mowa o alkoholizmie Stachury. Na stronie Stachuriada.pl czytam później: „Jeśli autorowi chodziło o to, by zainteresować czytelnika nową książką, to z pewnością mu się to udało, tylko co autor przez nią pragnie osiągnąć? Czym będzie nowa biografia? Burzeniem legendy czy rozgrzebywaniem zabliźnionych ran?”. – Nie mam zamiaru ani burzyć legendy, ani jej podgrzewać. W książce nie etykietuję, nie moralizuję, trzymam się faktów. Przy pisaniu „Butów Ikara” bałem się nawet, czy mój podziw dla znacznej części pisarskiego dorobku Stachury i szacunek nie sprawią, że książkę przesłodzę.
Gdy pojechałem do Aleksandrowa, siostra Edwarda mówiła, że „pijaka z Edzia robią, a on pił przecież tylko jak każdy Polak”.
Wyznawcy, fani Stachury nie mają się gdzie przytulić, nie ma nawet żadnego muzeum, tylko grób, do którego pielgrzymują. Mam nadzieję, że Stachura wróci ze swoimi ideami, niezłomnością, bo teraz chyba jest dobry czas dla niego. We „Wszystko jest poezja” sprzed ponad 40 lat pisze: „chciałem zauważyć pośpiech. Ten pośpiech pomiędzy ludźmi: cześć, jak się masz? no to cześć muszę lecieć. (...) Więc pędzi nasz człowiek, często sam nie bardzo wie gdzie, pośpiesza śpiesznie zarabiać pieniądze, zarabiać pieniądze, zarabiać pieniądze. A z nim, jak gazetowy zwitek pod pachą – całe jego życie zdawkowe”. – Stachura w twórczości namawiał: zatrzymaj się, nie korzystaj z lornetki, weź lupę, a jeszcze – idź pod prąd obecnych trendów. Namawiał do rzeczy, które nie budują PKB, był antykonsumencki. Miałby teraz 78 lat, oglądałby może telewizję, ulubione programy przyrodnicze. Ciekawe, jak odnalazłby się w internecie pełnym blogerów. Już w latach 70. narzekał, że sławnymi stają się tacy jak Tadeusz Woźniak, którego „Zegarmistrza światła” uważał za grafomanię.
Niedawno znalazłem w internecie ogłoszenie: „Sprzedam dom przy ulicy Stachury wWarszawie, cena 2,8 mln złotych”. Nazwisko człowieka, który nie dbał o pieniądze, wyszydzał materializm, ulokowano w drogiej dzielnicy.