Wielki Moralizator, czyli łopatologia stosowana
Jak wiadomo, polski los jest klątwą przesiąknięty, jest to los z definicji tragiczny, aczkolwiek dla wielu tragiczny w sposób niewystarczający, podług wielu dynamika polskiego tragizmu jest za słaba, z tej przyczyny tragizm w sobie nieustannie umacniać należy. Dlatego dobrze się dzieje, kiedy ktoś w ów tragizm potężną dawkę groteski wleje, my nieustannie musimy próbować za pomocą groteski z pułapki naszego tragizmu się wydostać. Właśnie z tej przyczyny jestem za robieniem sobie jaj z najnowszej historii Polski, popieram ten postulat w całej rozciągłości. I tu pojawia się fundamentalne pytanie: czy nasza historia najnowsza to jest historia mosiężna, czy siermiężna?
Piszę to wszystko, bowiem obejrzałem nowy film Jerzego Stuhra „Obywatel”, coś, co pewnie miało być komediodramatem, najnowszą wersją „Zezowatego szczęścia”, a ściślej nawet najnowszą wersją „Obywatela Piszczyka” sprzed ćwierćwiecza, gdzie rzeczonego Piszczyka właśnie Jerzy Stuhr zagrał. „Obywatel” to jest opowieść o niejakim Janie Bratku, modelowym Polaku, a ściślej modelowym oportuniście, którego los naturalnie wplątuje w kluczowe dla dziejów Polski zamieszania i zadymy. Młodego Bratka zagrał Maciej Stuhr, starego Bratka zagrał Jerzy Stuhr, jest to zatem na wszystkich możliwych poziomach historia rodzinna. Rzecz się zaczyna współcześnie, gdy stary Bratek jest politykiem opcji katolickiej, który akurat w telewizji występuje i nie umie odpowiedzieć na pytanie o główne prawdy wiary, co już jest niby śmieszne, ale akurat niezaskakujące. Jakby z Pisma Świętego większość polityków katolickich przepytać, łacno by się okazało, że ich wiedza jest mniej niż żadna, mocno jestem przekonany, że wielu spiżowych polityków katolickich nawet z katechizmem sobie rady nie daje, a co najwyżej z gazetką parafialną. Aby wzmocnić efekt groteski, na wychodzącego ze studia Bratka spada z da- chu jedna z liter tworzących napis „Telewizja Polska”, Bratek w postaci mumii ląduje w szpitalu i tam sobie swoje życie przypomina, co jest fabułą „Obywatela”.
„Obywatel” to jest film w zamierzeniu niebywale wręcz ambitny, niezwykłej odwagi przecież wymaga, aby zamachnąć się na tak wielką panoramę dziejów Polski obejmującą ostatnie półwiecze. Odwagi, a w zasadzie brawury – bo o prawdziwej brawurze tu trzeba mówić – Stuhrowi ani trochę nie brakuje. I wielkiej wiary także mu nie brak, bo trzeba
Albowiem „Obywatel” to arcydzieło łopatologii, łopatą do głowy widzowi Stuhr najprostszą opowieść ładuje, wielce jestem przejęty totalną klęską tego filmu
mieć wielką, bezgraniczną wiarę w siebie i swoje artystyczne posłannictwo, żeby takie kuriozum jak „Obywatel” nakręcić. Do tej wiary i brawury jednakowoż przydałby się też talent reżyserski, szkoda wielka, że tego ostatniego elementu zupełnie zabrakło.
Owszem, jeśli idzie o projekt pokazania polskiego losu, polskiej historii powojennej, to należy jedynie tak słusznej inicjatywie przyklasnąć. Cóż począć jednak, że ręce do oklasków nijak złożyć się nie chcą, że miast w podziw wpadać, oglądając „Obywatela”, w odmętach zażenowania się pogrążałem?
Bratek to typowy oportunista, nieudacznik przypadkiem wplątany w straszliwy wir wydarzeń historycznych, który na dodatek całe życie z matką mieszka, od Matki Polki jest uzależniony, nawet gdy ma już żonę. Skrupulat- nego streszczenia tu dawać nie ma konieczności, powiem tyle, że czegokolwiek się Bratek dotknie, to i tak w swoim pechu wkręci się zupełnie przypadkowo w okrutne zamieszanie, a słowo „przypadkowo” chyba jest tu kluczowe, bo i przypadkowo bohaterem zostaje, i przypadkowo zdrajcą, przypadkowo partyjniakiem i przypadkowo opozycjonistą. On nawet przez przypadek z ubeczką się hajta (wiele osób hajta się przez przypadek nie z tymi, z którymi powinno). Ale czemu ja się domyślić szans nie mam, że to ubeczka, czemu Jan Bratek musi mi to wytłumaczyć z ekranu wielkimi literami? I w ogóle dlaczego bohater do mnie ciągle wielkimi literami mówi, przypisy do własnego życia podaje, referuje mi polską historię współczesną, miast mi ją po prostu pokazać? Czyżby ani trochę nie wierzył w moją, jako widza, inteligencję i wiedzę o Polsce?
Hasło promocyjne filmu (nie lekceważę haseł promocyjnych) brzmi: „Obywatel” – rozśmieszy cię do bólu”. Faktycznie: bolało mocno. Och, żeby się przynajmniej pośmiać było można z niezaplanowanych przez reżysera efektów komicznych, niestety, nawet tutaj szansy nie dostajemy, żadnych szans na oczyszczający śmiech. W zasadzie zarechotałem przy jednej jedynie scenie, gdy waleczny opozycjonista w trakcie interwencji zomowców polewa się sokiem pomidorowym, aby na ofiarę pobicia się upozorować, ale śmiech mój raczej z desperackiej potrzeby roześmiania się wynikał niż z komiczności sceny. Bo chciałem się śmiać, a nie mogłem, pragnąłem się wzruszyć, a nie potrafiłem. Chciałem na „Obywatelu” przeżyć cokolwiek – literalnie niczego nie przeżyłem.
Pewną ciekawostką jest to, że z napisów początkowych dowiadujemy się, iż jest „Obywatel” filmem z gościnnym udziałem Janusza Gajosa, więc jako wielbiciel mistrzowskiego talentu Gajosa na jego pojawienie się czekałem w wielkim napięciu. Owszem, Gajos się pojawił, ale jego nagłe pojawienie się takim było dla mnie zaskoczeniem, że nie zdążyłem policzyć, czy ta obecność trwała dziesięć sekund, czy może aż pięt- naście, choć gdybym siedział na widowni ze stoperem, okazać by się mogło, że w swym biegu przez ekran Gajos jednak zszedł poniżej rekordowych dziesięciu sekund. Wspominam tu ten epizod, albowiem symptomatyczny mi się wydaje dla całego filmu: tak jak obiecując nam Gajosa i dając nam go przez dziesięć sekund, reżyser „Obywatela” robi nas w trąbę, tak w zasadzie cały „Obywatel” jest robieniem widza w trąbę.
Albowiem „Obywatel” to jest arcydzieło łopatologii, łopatą do głowy widzowi Stuhr najprostszą opowieść ładuje, wielce jestem przejęty totalną klęską tego filmu, ponieważ ja bym z przyjemnością graniczącą z szaleństwem obejrzał wielki film o polskiej historii współczesnej, ale jednak chyba bardziej taki, w którym twórca mnie nie jak idiotę potraktuje, nie jak widza jakiegoś przeglądu kabaretów, co to bez przerwy latają po telewizji. „Obywatel”, drodzy obywatele i obywatelki, to jest w zasadzie film do wielbicieli owych kabaretonów skierowany. Zamiast pełnometrażowy film robić, mogliby śmiało Stuhr senior ze Stuhrem juniorem Polskę objeżdżać z zestawem skeczy politycznych, sukces większy byłby niż ten, jaki udziałem „Obywatela” się stanie.
Czy o Polsce tylko łopatologicznie mówić można, czy Polska na łopatologię jest skazana? Dlaczego kiedy o Polsce w sposób zabawny się mówi, to i tak nic śmiesznego z tego nie wynika? Stuhrowi wydaje się, że jest niezwykle wręcz wyrafinowany, to jest zasadniczy problem, każdy, kto o swym wyrafinowaniu jest mocno przekonany, stanowi dla widzów prawdziwe zagrożenie. Nijak wyrafinowany nie jest, mnie się wręcz zdaje, że „Obywatel” to ma być jakiś skrócony kurs historii Polski dla niedouczonych, żadnych niuansów tu nie znajdziesz, każda aluzja tak jest podana, że nijak aluzją jej nazwać nie można, zdaje mi się być oksymoronem aluzja, która jest cepem. W zasadzie czułem się na „Obywatelu” jak ciężki palant, zastanawiając się, dlaczego Wielki Moralizator, zamiast edukować mnie na siłę, nie zrobił po prostu filmu fabularnego.