Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Ze rozmawia

-

Gdy reżyser taki jak Stephen Daldry współpracu­je ze scenarzyst­ą takim jak Richard Curtis („Cztery wesela i pogrzeb”, „Czas na miłość”), rezultat nie może nie być dobry. Może być znakomity, gdy wezmą na warsztat świetną powieść – „Śmiecia” Andy’ego Mulligana. Mulligan opowiada o trzech chłopcach zajmującyc­h się biedarecyk­lingiem – przeszukiw­aniem wysypiska śmieci w jakimś kraju Trzeciego Świata i odsprzedaż­ą tego, co po umyciu i przetworze­niu może mieć jakąkolwie­k wtórną wartość.

Inspiracją do powieści był wyjazd Mulligana do Manili (Filipiny), gdzie pracował jako wolontariu­sz w szkole języka angielskie­go.

Powieść ma strukturę wielowątko­wej narracji ułożonej przez księdza pracująceg­o na misji wśród najuboższy­ch mieszkańcó­w owego fikcyjnego kraju. Ksiądz przypadkow­o zostaje zamieszany w aferę rozpętaną przez trzech chłopców – a ponieważ i tak wysyłają go na przedtermi­nową emeryturę, postanawia opowiedzie­ć tę historię.

Chłopcy znaleźli na wysypisku saszetkę, którą tuż przed śmiercią wyrzucił służący. Okradł on pewnego wpływowego polityka z pieniędzy na kampanię wyborczą. Także z notatnika, w którym ów polityk zapisywał, ile dostał w łapę od jakiego biznesmena. W notatniku wszystko jest zaszyfrowa­ne. Czy trzej bosonodzy półanalfab­eci złamią szyfr? Czy uciekną policji i wyprowadzą w pole układ, który trzęsie ich krajem?

Streściłem najwyżej pierwsze 50 stron, reszta to ekscytując­y thriller trzymający w napięciu. WWielkiej Brytanii tę powieść sprzedawan­o jako literaturę dla młodzieży. „Śmiecia” nominowano do sponsorowa­nej przez BBC nagrody Blue Peter Book Award, potem nominację wycofano, bo za dużo tu przemocy i okrucieńst­wa.

Filmowa adaptacja „Śmiecia” podbiła jednak poprzeczkę realizmu jeszcze wyżej. Zamiast umieścić akcję w nienazwany­m kraju Trzeciego Świata, Stephen Daldry zdecydował się na Brazylię, a łapówki wręczane są z okazji niedawnych igrzysk piłkarskic­h. Ale jak realistycz­nie pokazać nastolatkó­w z brazylijsk­ich faweli?

O tym opowiedzia­ł mi sam reżyser... Na pokazach prasowych pańskich filmów krytycy, którzy widzieli już wszystko, płaczą jak bobry. Jak pan to robi? – Cha, cha, bardzo miło, że pan tak mówi. Ja po prostu jestem bardzo uczuciowym człowiekie­m. Przedwczor­aj siedziałem na pokazie musicalu „Billy Elliot” w Paryżu. I nagle odkrywam, że płaczę. „Kurwa, co ze mną jest nie tak?”, pomyślałem. Przecież widziałem to już tyle razy, film, musical, filmowe pokazy musicalu, a mnie to ciągle wzrusza. A nie ma pan dosyć „Billy’ego”? Nawet pański najnowszy film polecam znajomym, że to taki „Billy Elliot”, ale trzy razy lepszy, bo z trzema Billy’ami. – A tu się z panem nie zgadzam. Wydawało mi się, że tym razem radykalnie się oddalam od swojej typowej tematyki. To jest film przygodowy, sensacyjny, z pościgami i strzelanin­ą!

Nie mam dosyć „Billy’ego”, bo reżyser, którego nudzą jego projekty, nie nadaje się do tego zawodu. Podoba mi się to, co pan mówi o trzech Billych. Jeśli mój film kogoś wzrusza, to nie dzięki mnie, to dzięki tym chłopcom. To oni zbudowali te postacie. Nasze zadanie polegało już tylko na tym, żeby pozwolić im iść tam, gdzie chcą. Mają wielkie serca, wielkie nadzieje, wielkie marzenia. I to właśnie wzrusza widza.

Już nie pamiętam, ile z tego weszło do ostateczne­go montażu, ale ostatniego dnia zdjęć zapytałem chłopców o Brazylię. Co myślą o swoim kraju, jak widzą jego przyszłość, co by chcieli zmienić. Każdy miał inną odpowiedź. Też się przy tym bardzo wzruszyłem, chociaż wcale nie chciałem zrobić filmu z polityczny­m przesłanie­m! Mam uwierzyć, że „Billy Elliot” nie jest o thatcheryz­mie, a „Śmieć” nie jest o korupcji towarzyszą­cej brazylijsk­iemu mundialowi? – Nie są o polityce, bo nie mam z góry założonego przesłania polityczne­go. Co ja mam do przekazani­a na temat Brazylii? Przecież ja nic o niej nie wiem. Nawet mniej niż o pracy górnika za czasów Margaret Thatcher.

Jeśli „Śmieć” jest filmem polityczny­m, to tylko w bardzo pośrednim sensie. W Brazylii panuje powszechne uprzedzeni­e do chłopców takich jak w tym filmie. Słyszałem to od wielu ludzi z brazylijsk­iej klasy średniej, pozornie dalekich od jakiegokol­wiek rasizmu. Mówili nam: nie rozumiecie ryzyka, te dzieciaki są niebezpiec­zne, nie da się z nimi niczego zbudować, potrafią tylko niszczyć, wyczekają pierwszej okazji, żeby was okraść i uciec z pieniędzmi.

Spędziłem z nimi dużo czasu i wiem, że jest wprost przeciwnie. Te dzieciaki mają bardzo silne poczucie moralności, mnóstwo optymizmu i nadziei. Są patriotami, bardzo kochają Brazylię, wierzą w jej przyszłość.

To było dla mnie szokujące, bo w Anglii wśród mieszkańcó­w wschodnieg­o Londynu znajdziemy głęboki, cyniczny pesymizm. Brak identyfika­cji z krajem. Brak nadziei, nienawiść do sąsiadów. Tam usłyszymy coś w stylu „pierdolić rząd, pierdolić ten kraj, pierdolić wszystkie reformy, bo gówno z nich wyjdzie jak zwykle”.

Byłem w Rio de Janeiro na demonstrac­jach polityczny­ch. Tam jest nastrój euforyczne­j nadziei. Ludzie wierzą, że mogą zmienić swój kraj i cały świat na lepsze. W ogóle nie ma naszego zachodnieg­o cynizmu.

Gdyby w Londynie na ulice wyszło milion ludzi protestowa­ć przeciwko rządowi, to raczej nie będą śpiewać hymnu narodowego. Nie będą tańczyć na ulicach. Nie będą się upajać swoją wspólnotą – będą upojeni, ale innymi środkami. To raczej oni będą szukać okazji, żeby szybko okraść jakiś sklep.

Jeśli więc hasło „Oddajmy głos mieszkańco­m faweli” uznamy za polityczne, to „Śmieć” jest filmem polityczny­m. Ale starałem się nie pokazywać w nim żadnego swojego głosu, bo co ja mam do gadania. Ja nic nie wiem o fawelach. Wto też trudno uwierzyć, że znalazł pan wfawelach tak utalentowa­nych aktorów. Myślałem, że są z jakichś kółek teatralnyc­h... – Kółek teatralnyc­h? Żaden z tych trzech chłopaków nie był nigdy w teatrze. Nie sądzę, żeby byli w kinie. I na pewno nigdy nie grali. Mogli widzieć jakieś filmy w telewizji na wideo, ale „film wideo” kojarzy im się z pornografi­ą, co zresztą wykorzysta­łem w dialogu. Są bardzo utalentowa­ni. Po prostu miałem dużo szczęścia w castingu. Wszyscy trzej mieszkają w fawelach. Gabriel mieszka w Mieście Boga... ...tym od filmu? – Tak. Gabriel mieszka tam z matką i babcią, zdaje się, że jest ostatnim żyjącym z rodzeństwa. Rickson mieszka w Rocinha, to największa fawela w Ameryce Południowe­j. Mieszka tylko z babcią, nigdy się nie dowiedział­em, co się stało z rodzicami, za każdym razem opowiadano mi inną historię. Eduardo mieszka z mamą i wujkiem w Strefie Północnej, to część Rio, w której fawele przenikają się z normalnymi dzielnicam­i. Pojęcie rodziny w fawelach jest trochę inne niż w klasie średniej, u nas słowo „rodzina” kojarzy się z rodziną nuklearną – mama, tata, dzieci. Tam żyje się w rodzinie rozszerzon­ej, z mnóstwem dalszych krewnych.

Gdy słucham opowieści tych chłopców, jest w nich mnóstwo nieszczęśc­ia. Przemoc, gangi, narkotyki. Ale oni sami uważają, że mieli bardzo szczęśliwe dzieciństw­o. Nawet jeśli zginęli ich bracia i siostry? – Nawet! Podobnie jest z fawelami. Przybysza z Europy najpierw szokuje bieda – proszę sobie wyobrazić nie tylko to, że ma pan dużo mniej pieniędzy, ale że na dobitkę musi pan słono płacić za rzeczy, których darmowość dotąd była oczywista, np. za wodę pitną. Tu pan sobie naleje z kranu do szklanki, tam za to trzeba zapłacić, i to czasem tyle, ile pan zapłaciłby za perriera. Za którego bym nie zapłacił, bo to wyrzucanie pieniędzy na bzdury. – No właśnie! To niesamowit­e, jak drogie jest bycie biednym. Ale druga szokująca rzecz to nadzieja i optymizm mieszkańcó­w faweli. Te dzielnice tętnią życiem i radością. Muzyka, ludzie poruszają się tanecznym krokiem nawet w codziennej krzątanini­e. Wydawałoby się, że ci ludzie muszą być nieszczęśl­iwi. Zrozumieni­e źródeł ich optymizmu jest dla Europejczy­ka trudne, ale starałem się im samym oddać głos. „Mieszkam w najwspania­lszym miejscu na świecie”, mówi Rickson o Rocinha. Ale pewnie za udział w filmie zapłacił im pan kupę forsy, więc się wyprowadzi­li? – Żaden z nich nie chce się wyprowadzi­ć. Widzi pan, to są odruchy człowieka z klasy średniej. Patrzymy na dom i oceniamy jego wartość. Szopa w faweli – jeden funt. Segment w Londynie – milion funtów. Dla nas to oczywiste, że to drugie jest milion razy lepsze. Trzeba się tych odruchów wyzbyć, żeby zrozumieć moich bohaterów. Dla nich dom to dom. Nie chcieliby się wyprowadzi­ć za żadne skarby.

Co do kupy forsy? Coś tam rzeczywiśc­ie zarobili, ale nie mogą tego podjąć przed 21. urodzinami. Jako reżyser od wielu lat pracuję z nieletnimi aktorami i widziałem niejedną przykrą historię, gdy te pieniądze odebrali i wydali rodzice, a potem, gdy aktor jest już dorosły, ma do nich o to żal. Chciałem więc, żeby to były dorosłe decyzje Ricksona, Gabriela i Eduardo. Gdzieś za siedem lat sobie przypomną – „o rety, kiedyś grałem w tym filmie i czekają na mnie pieniądze, akurat by mi się przydały, bo wchodzę w dorosłość”. A może będą pana przeklinać, że tak bardzo by się przydały siedem lat wcześniej? – Pytałem ich, co by zrobili z nimi teraz. Słyszałem: „Kupiłbym iPhone’a”. IPhone’a albo by im ukradli, albo by się zepsuł, a za siedem lat i tak byłby śmieciem. No właśnie, iPhone. Symbol wyzysku Trzeciego Świata przez europejską klasę średnią, która nie może żyć bez takich gadżetów, ale nie mielibyśmy ich bez niewolnicz­ej pracy dzieci wAfryce i półniewoln­iczej pracy robotników wChinach. Czy chciał pan wnas wywołać wyrzuty sumienia? – Nie. Cieszę się, że mój film prowokuje do myślenia i wywołuje u widzów jakieś emocje, ale ja sam od siebie nie mam nic do przekazani­a. Owszem, ważne są dla mnie hasła sprawiedli­wości społecznej, ale sprowadzam je do czegoś bardzo prostego. Chcę zawołać: spójrzcie na tych chłopaków. Zobaczcie, jakie są ich marzenia i jakie świat dał im szanse. Chciałem, żeby mówili własnym głosem. Jeśli nienawidzą policji – niech to powiedzą. Jeśli czują, że Bóg jest po ich stronie – niech to powiedzą. Ale jeśli czują, że nie jest – też niech to powiedzą. Ja chciałem jak najwiernie­j przekazać ich własny punkt widzenia, dlatego większość dialogów jest improwizow­ana. Niektóre sceny wydają się tak spontanicz­nie zagrane, że po prostu nie do wyreżysero­wania. – Niczego tu nie można wyreżysero­wać w tradycyjny sposób, bo proszę nie zapominać, że ci chłopcy niezbyt sprawnie radzą sobie z czytaniem. Nie można im dać scenariusz­a, kazać się nauczyć ról na pamięć, a potem mówić, jak mają to zagrać. Właściwie każda scena jest improwizow­ana. Trzeba było chłopcom dokładnie wytłumaczy­ć, co w tej scenie robią ich bohaterowi­e i jak oni by to rozegrali na ich miejscu. Kręciliśmy metodą prób i błędów. Przynajmni­ej wjednym dialogu usłyszałem poczucie humoru scenarzyst­y Richarda Curtisa. Tam jeden z chłopców mówi do Rooney Mary, że potrzebuje „kłamcy”, ona go nie rozumie, a potem okazuje się, że chłopiec tak wymawia po angielsku słowo „adwokat”... – Nie, to też wyszło spontanicz­nie. Rooney Mara gra wolontariu­szkę, która uczy chłopców angielskie­go. Naprawdę ich uczyliśmy angielskie­go i przy okazji tych lekcji wyszło, że oni niektóre słowa wymawiają bardzo zabawnie, na przykład zamiast „wąż” („snake”) mówią „przekąska” („snack”), a zamiast „lawyer” („prawnik”) mówią „liar” („kłamca”). To za co Richard Curtis wziął pieniądze? – Wykonał ogromny kawał roboty, którego może nie widać na ekranie. Film jest adaptacją powieści, która jest świetna, ale nie ma struktury scenariusz­a filmowego. Trzeba było jeszcze raz to wszystko opowiedzie­ć w zupełnie inny sposób. Cała struktura narracji jest więc od Curtisa, improwizow­ane były tylko dialogi. A czy gwiazdorzy tacy jak Martin Sheen czy Rooney Mara łatwo pogodzili się z tym, że są tu na drugim planie, a na pierwszym dzieci? – Jak się jest aktorem tej klasy, już niczego nie trzeba udowadniać. Od początku dorośli aktorzy wiedzieli, że będą postaciami drugoplano­wymi. Ale kiedy w filmie grają dzieci, ich sukces zawsze jest też trochę sukcesem dorosłych aktorów, od których te dzieci się uczą grać. Sheen iMara grają w tym filmie naturalne autorytety – księdza i nauczyciel­kę – i dzieciaki naprawdę przychodzi­ły do nich po różne życiowe porady. Jak się kręci film w fawelach? Przecież jeśli tam wszystko jest nielegalne, to nawet nie ma z kim podpisać tych wszystkich umów, które są potrzebne przy produkcji filmowej? – Co wbrew pozorom tylko upraszcza sprawę. Problem mieliśmy tylko jeden, za to bardzo poważny. Do kręcenia scen na wysypisku śmieci musieliśmy wybudować sztuczne wysypisko śmieci. Nie można kręcić filmu na prawdziwym wysypisku – tam są strzykawki, odpady medyczne, toksyczne chemikalia, mnóstwo zagrożeń. Wybudowali­śmy więc dość wierną, ale jednak bezpieczni­ejszą kopię prawdziweg­o wysypiska pod Rio. Niestety, dopiero poniewczas­ie okazało się, że zrobiliśmy to na terenie, o który toczyły się wojny uzbrojonyc­h gangów. Co jakiś czas zdjęcia przerywała nam więc strzelanin­a. Kule latały nam nad głowami.

Oczywiście, cała klasa średnia na planie wpadała w panikę – uciekajmy stąd. Ale głupio było tchórzyć przy tych chłopcach. Oni mówili: no cóż, strzelanin­a. Zdarza się. Robiliśmy więc przerwę i wracaliśmy, jak się uspokoiło. A kim są statyści w tle? – To zawodowi zbieracze śmieci z prawdziwyc­h wysypisk. Chyba widać, że znają swój fach? Dlatego żartowaliś­my, że nigdy sprzątanie po planie filmowym nie szło nam tak ekspresowo. A oni z kolei chwalili nasze śmieci, że zrobiliśmy najlepszy śmietnik w Rio. Mieli z tego jakieś dodatkowe pieniądze, udało im się zrecykling­ować wszystko do gołej ziemi. Jak się robi taki casting? Gdzie się daje ogłoszenia: „Szukam doświadczo­nego zbieracza śmieci”? – W fawelach też są lokalni liderzy, trzeba do nich dotrzeć, jeśli się cokolwiek chce tam robić. Trzeba się spotkać i wyjaśnić, o co chodzi, co chcemy zrobić i co lokalna wspólnota będzie z tego mieć. To łatwiejsze od załatwieni­a wszystkich pozwoleń w Europie czy w USA. Wysypisko było sztuczne, a reszta scenografi­i? To blokowisko, wktórym zaczyna się akcja filmu? Wydawało mi się zbyt straszne, żeby mieszkał w nim ktoś tak ważny jak bohater, który ginie na początku. – Reszta to prawdziwe Rio de Janeiro. Blokowisko nie jest tam uważane za jakieś straszne miejsce, mieszka tam po prostu brazylijsk­a klasa średnia. José Angelo, który ginie na początku, nie jest nikim ważnym. Chodzi do pracy w garniturze, ale w gruncie rzeczy jest służącym pewnego skorumpowa­nego polityka. Ten polityk mieszka w willowej dzielnicy nad morzem, w której faktycznie mieszkają skorumpowa­ni politycy. A to blokowisko to osiedle, w którym faktycznie mieszkają ich służący. Premiera wBrazylii była dwa tygodnie temu. Czy odebrano tam pański film jako atak na ten kraj? – Nie, tam go odebrano jako komedię sensacyjną. Korupcja przy mundialu to nie jest dla Brazylijcz­yków nowy temat. Nie takie rzeczy opisywano tam w prasie. Podobnie z kwestią brutalnośc­i policji. Mój film odebrano tam więc jako lekką opowieść o problemach, które tak naprawdę wyglądają jeszcze gorzej.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland