Mój najlepszy kurs
a Suzina poproszę.
– Stary Żoliborz; a był pan tam na targu śniadaniowym? W ubiegłym roku robiłem na nim rollin’egg. – To jakiś taniec? – Kogel-mogel zapiekany na ciepło z owocami, maliny, jagody. Kuchnia przenośna, stoisko zbudowała koleżanka, ogromne powodzenie miał ten kogel-mogel, a z białka robiliśmy jeszcze bezy. Tylko że było dużo pracy, osiem godzin w słońcu i ledwo wychodziliśmy na zero. A może cukierka? Zawsze daję pasażerom cukierki, choć zdarza się, że jakaś pani powie: a czy to nie jest cukierek gwałtu? – To ja poproszę. – A jakiej muzyki chciałby pan posłuchać, bo widzę, że Wisłostradą trochę potrwa. Mam wybór: od lat 40., przez Fogga, blues i rock & roll, lata 50., 60., filmowa, bluegrass, czyli amerykański folk, aż po rap i techno. – Bez muzyki poproszę, ale może pan coś opowie. – Cukierki daję też przez okno kierowcom i motocyklistom na światłach. Jak widzę zestresowanego faceta w mercedesie, to tak podjadę, żeby dać mu cukierka. Zaskoczony jest, bo ja zaraz odjeżdżam, więc nic od niego nie chcę. A w tym cukierku nie ma narkotyku? Mówię wtedy, że narkotyki za drogie, żebym rozdawał. – Od dawna pan prowadzi taksówkę? – Pół roku. Rozmowy z innymi taksówkarzami na postojach bywają przeważnie takie: jak leci, u mnie dupa, dzisiaj mam tylko trzy stówy obrotu. No i się robi różnica pryncypialna, bo ja mówię: super, dzisiaj mam trzy stówy obrotu. – A skąd się w panu zadowolenie bierze? – Odszedłem z korporacji. Skończyłem prawo, mam 30 lat, byłem PR-owcem, ale specyfika tej branży, układów, zależności, wzajemnych gierek trochę mnie przerosła. Zarabiam teraz więcej niż jakakolwiek agencja jest w stanie dać człowiekowi z pięcioletnim stażem pracy, czyli takiemu jak ja. Nie, że taksówkarz zarabia kokosy, tylko agencje płacą marnie. Ruszam o wschodzie słońca w miasto, które kocham, 12 godzin leci mi tu jak z płatka. Wstaję 5.30 i się cieszę. – A co na to lekarz? – Jestem typ nieuleczalny. Teraz mam dużo radości, a w agencji nawet nie mogłem się cieszyć z kampanii, którą robiłem, bo zaraz dokładali mi nową i nie kończyłem tamtej. Przeszkadzało mi, że nie robi się w tej branży prostych rzeczy, które dają prostą przyjemność. Co ja będę umiał za pięć lat? O godzinę szybciej zrobić raport dla klienta. Moje pokolenie już wie, że kapitalizm nie jest szczęściem. – I jak pan podjął decyzję? – Spytałem siebie: co najbardziej lubię. Ale co lubię, odrzucając oczekiwania innych wobec mojej osoby. Odpowiedź – uwielbiam prowadzić samochód. A na drugim miejscu – rozmawiać z ludźmi. I dlatego spotykamy się w taksówce. Pomysł zakiełkował już dawno, kiedy zobaczyłem „Noc na ziemi” Jarmuscha. Odcisnął na mnie takie piętno, że pozostanie taksówkarzem było tylko kwestią czasu. A kiedy jadę, czuję się wolny jak ptak, trochę jakbym latał. Powiem panu, że prowadzenie samochodu ma coś z medytacji. Jeśli nie rozmawiam, oczywiście. W żadnej pracy nie usłyszałem, że ktoś otrzymał ode mnie najlepszą rzecz, a w taksówce: to był najlepszy mój kurs. Zresztą proszę spojrzeć do mojego dziennika pokładowego, co tam pasażerowie wpisują.
– „Kto by pomyślał, że aby pogadać, trzeba zamówić kursik”, „To była wspaniała podróż i w ogóle lubię rudych”. O, widzę, że dziewczyny wpisują panu telefony. „Pozdrawiam z MORDORU na Domaniewskiej”, „Twoje myśli są twoimi słowami”… – Będzie miło, jak pan się wpisze. – To ja napiszę o panu tekst do gazety i wklei go pan do tego dziennika. Mogę z nazwiskiem?
– Bardzo proszę: Bartek Gardocki. To wyszło 24 zł. Niestety, muszę zainkasować od pana tę sumę, bo nie biorę za kurs tylko od powstańców warszawskich.