MY, WKURZENI MIESZCZANIE
Jesteśmy tacy jak wy. Nie musicie wybierać już mniejszego zła, macie nas
Czerwony rower przywiązuje do drzewa, stuka po chodniku niebieskimi szpilkami. Wchodząc do Karmy, wita się z ludźmi: cześć, cześć, no, buziaki. Zamawia w barze wrzątek. Zdejmuje niebieską kurtkę, wygładza niebieską sukienkę, rozkloszowaną, na sztywnej halce, od pasa w górę dopasowaną. Joanna Erbel, miejska aktywistka, kandydatka Partii Zieloni na prezydenta Warszawy, siada, poprawia rudą grzywkę, prostuje plecy, spogląda prosto w oczy i mówi: – Słucham.
Przedpołudnie, warszawski plac Zbawiciela. Ten z tęczą. I z hipsterami – w tutejszych knajpach przesiaduje modna młodzież zdystansowana wobec pogoni za pieniądzem, a na Plac mówi się „Placyk”, bo niektórzy czują się tu jak w domu.
Przy drzewie koło Karmy już sporo rowerów. Wśrodku wszyscy już po porannej kawie (duża latte kosztuje tu 13,50 zł), laptopy pootwierane. – Wszędzie jeździ pani na rowerze? – pytam. – Wszędzie i przez cały rok. Lubię prowadzić samochód, ale jeżdżenie samochodem w mieście jest szkodliwe dla wszystkich. Samochód zabiera miejsce ludziom. Jeżeli w mojej kamienicy są 32 mieszkania, a ich właściciele mają po dwa samochody, to gdzie one mają parkować?
Joanna Erbel chce, by to było normalne, że mieszkańcy jeżdżą na rowerach. Albo tramwajami i autobusami. Jednak bilety muszą być tańsze, po 2 zł, a połączenia lepsze. A przez miasto muszą przebiegać ścieżki rowerowe. To ważny punkt jej długiego wyborczego programu.
Pytam jeszcze o sukienkę. To jej znak rozpoznawczy. Ma jeszcze kilka podobnych, różnią się tylko kolorami. Są uszyte przez zaprzyjaźnionego krawca. W wywiadzie dla „Gazety Stołecznej”, który ukazał się w październiku, Joanna mówi, że płaci krawcowi tyle, ile zapłaciłaby w sklepie, ale przynajmniej wie, że zarabia lokalny rzemieślnik, a nie zagraniczny właściciel sieciówki. Dopytuję, ile dokładnie krawiec bierze za szycie. Naprawdę tyle co sklep?
– Nie rozumiem, dlaczego pyta się mnie o ubrania – denerwuje się Joanna Erbel. – To typowa strategia stosowana wobec kobiet w polityce, wygląd, życie prywatne to tematy, które się drąży. Podejrzewam, że Janka Śpiewaka nie odpytuje pani z wydatków na ubrania.
Jan Śpiewak to konkurent Joanny, startuje z listy stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, założonego przez miejskich aktywistów. Czekam na niego następnego dnia w tym samym miejscu. Dżinsy, koszula, sweter – rzeczywiście nie ma sensu rozmawiać o ubraniu. Stawia pod drzewem rower. Jest 10 rano, na Placyku wszyscy jeszcze jedzą śniadanie.
Śpiewak, mimo że jest liderem stowarzyszenia MJN, nie będzie walczył o stołek prezydenta, bo uważa, że aktywiści są jeszcze za mało znani. MJN startuje w dzielnicach – miasto trzeba zdobywać małymi krokami. Jego stowarzyszenie uczestniczy w akcji Porozumienie Ruchów Miejskich, które w 12 miastach Polski stanie do walki o głosy w wyborach samorządowych. Ogłaszają: „Jesteśmy mieszkańcami polskich miast. Nie jesteśmy partią ani grupą biznesowych interesów. Dotąd często głosowaliście na mniejsze zło, ale teraz możecie wybrać ludzi takich jak Wy”. „Dlaczego my? Bo rośnie świadomość mieszkańców i dostęp do informacji. Bo klasa polityczna jest skompromitowana i zużyta. Bo ludzie mają dość tych samych twarzy w polityce. Bo miasta są nasze. Nadchodzi czas wkurzonych mieszczan”.
– Mieszkańcy muszą mieć większy wpływ na decyzje, wiedzą lepiej niż urzędnicy, czego im trzeba – mówi Jan przy stoliku w Karmie. – Jeśli urzędnicy chcą poprowadzić chodnik, niech pytają mieszkańców, którędy będzie najwygodniej.
Joanna jedzie do baru mimo złej pogody
Ulubiona akcja Joanny Erbel to odbicie Prasowego z rąk burmistrza, który chciał tu otworzyć bank albo kolejną sieciówkę z kawą za 12 zł, czyli lokal dla zamożnych. W akcji brało udział wielu aktywistów i aktywistek, jednak Joanna czuje się współmatką sukcesu.
Był 19 grudnia 2011 roku. Drzwi do baru mlecznego Prasowy są zamknięte. Wcześniej dawano tu tanie pierogi. Ale najemczyni przeszła na emeryturę, a miasto szuka bogatego najemcy, który urządzi to miejsce na nowo. Nie może być „przaśnie i tanio”, jak zastrzega burmistrz Śródmieścia Wojciech Bartelski (dla aktywistów jest tym, kim dla Rebeliantów był Lord Vader). Nie wie jeszcze, że popełnił kolosalny błąd wizerunkowy, bo te słowa nowi „mieszczanie” będą mu wypominać przez kilka lat. Najgłośniej we wrześniu 2014 r., gdy władze stolicy dopuszczą do zamknięcia przedwojennego kina Femina, by mógł się tam urządzić dyskont Biedronka.
Ale na razie jest rok 2011. – Dostałam maila podpisanego Miasto dla Ludzi, o tym, że Prasowy wraca do życia. Był paskudny grudniowy dzień, ale pojechałam – opowiada Joanna. Autorzy maila grzmieli: „Nie chcemy, by Śródmieście stało się dzielnicą elitarną. Mamy dość ekskluzywnych sklepów, restauracji, banków. Nie zgadzamy się na zamykanie małych lokali użytkowych odpowiadających na potrzeby mieszkańców. Ludzie to nie towar, a miasto to nie firma!”
Urzędnik warszawski znający akcję partyzantów miejskich od drugiej strony barykady: – Za bankiem albo sieciówką też stoją ludzie. Co z tego, że bogaci, dają miejsca pracy. Zdarza się, że to ojcowie partyzantów. W centrum miasta, na Kruczej, w strefie eleganckich garniturów, jest bar mleczny. Przychodzą pielgrzymki z pytaniem, kiedy zamkniemy „ten syf”, bo ludzie potrzebują tam miejsc na biznesowe lunche.
Do Prasowego partyzanci przyszli z łomem. Otwierają zamek w drzwiach. Taszczą kotły i torby z mąką, mlekiem i jajkami, rozkładają na stołach ceraty w biało-czerwoną kratę, na ścianie wieszają menu. Przy stołach, na parapetach i przed barem jest już pełno ludzi. Awkuchni wytatuowane ręce ugniatają ciasto na pierogi.
Zabawę popsuły siły policyjne i urzędnicze, nakazując wyniesienie pierogów. Policja zaaresztowała trzy stoły i serwetę w kratę. Ale akcja partyzancka zdobyła rozgłos i sympatię mediów. Pod petycją do pani prezydent o przywrócenie baru podpisało się 1200 osób. Nie tylko aktywiści, ale i mieszkańcy, którzy chcieli korzystać z lokalu. W styczniu 2012 r. przed urzędem miasta zaparkowały rowery. Na posiedzeniu komisji do spraw lokali użytkowych grupa 30 aktywistów i mieszkańców ustalała z urzędnikami, jak urządzić przetarg, by bar pozostał barem.
Erbel: – Nazwaliśmy się grupą Obrońców Baru Prasowego. Wtedy właśnie zrozumiałam, że miasto jest nasze. Urzędniczka z Zarządu Gospodarowania Nieruchomościami pytała: „A gdyby tak ktoś włamał się wam do mieszkania, jak wy do tego baru?”. A my: „To ten bar jest pani prywatny?”. To była niesamowita energia, ale nie wierzyłam, że się uda. A jednak! Nowy bar Prasowy działa od czerwca 2013 r.
Urzędnik: – Usiedli do rozmów i ktoś musiał uznać, że opłaci się oddać im ten bar, nie finansowo, tylko społecznie.
Wakcjach aktywistów władze miejskie grają rolę złego, ale Joanna nie uważa urzędników i urzędniczek za złych. Takich jest tylko kilku. Większości zależy na Warszawie, ale mają źle zorganizowaną pracę i źle postawione zadania. Ona to zmieni, musi tylko wygrać wybory.
Gdy latem tego roku Erbel ogłaszała swój program wyborczy i decyzję o kandydowaniu, zrobiła to przed Prasowym, w którym już legalnie gotują się pierogi. Sceptycy wytykają, że to pierogi bezglutenowe i wegańskie, a klientela to modnie ubrani ludzie ze smartfonami i białymi słuchawkami na uszach. Joanna odpiera zarzuty na łamach „Krytyki Politycznej”: nie wiecie, że można mieć modne ciuchy z lumpeksu i nie mieć na obiad za 20–30 zł? Biedni są nie tylko starzy, bezdomni i zaniedbani, ale całe rzesze młodszych i starszych osób pracujące na umowach śmieciowych. Czy młody weganin nie ma prawa do baru? Czy ludzie niezamożni nie mogą być uczuleni na gluten? A naleśniki i pomidorowa za kilka złotych też są w menu.
Jan urządza kibuc na Jazdowie
Pierwsza miejska akcja Jana Śpiewaka – odbijanie z rąk urzędniczych osiedla Jazdów. Osiedle to kawałek sielskiej wsi w centrum stolicy. Po jednej stronie Sejm, po drugiej rozpędzona Trasa Łazienkowska, na wprost historyczny park Ujazdowski, ambasady, niedaleko kancelaria premiera. Poważniejszego miejsca wWarszawie nie ma. A tu Jazdów: bzy, dzikie wino, margerytki, wogródkach drewniane fińskie domki, awdomkach lokatorzy komunalni. Domki stanęły po wojnie jako tymczasowe mieszkania dla pracowników Biura Odbudowy Stolicy. Zostały i stały się ulubionym adresem artystów. Mieszkali tu m.in. Jonasz Kofta, Barbara Wrzesińska. Warszawiacy lubią tu przychodzić, by pooddychać nieco wywrotowym, prowincjonalnym klimatem tej okolicy. I pewnie dlatego kłuje ona w oczy.
Od 2010 r. mieszkańcy Jazdowa dostają od miasta wypowiedzenia najmu. Domki fińskie mają zostać rozebrane, teren inaczej zagospodarowany – a co zostanie zbudowane, ma się dopiero okazać, najprawdopodobniej kolejne szacowne gmachy. Albo luksusowe apartamenty. W końcu chodzi o to, by nie było przaśnie i tanio. Mieszkańcy bronią się i zakładają stowarzyszenie. A młodzi aktywiści w 2013 r. zakładają inicjatywę Otwarty Jazdów i wspólnie z mieszkańcami walczą o ocalenie domków.
– Kiedy na Jazdów wjeżdżał pierwszy buldożer, napisałem o tym na Facebooku – opowiada Jan Mencwel, miejski działacz, kolega Śpiewaka. – Janek odezwał się, że nie zniesie kolejnego narzekania, za którym nic nie idzie. Od razu chciał się barykadować, ale my, razem z mieszkańcami, działaliśmy pod egidą fińskiej ambasady – bo domki są darem Finlandii. Nie mogliśmy przesadzić, bo ambasada musiałaby się wycofać.
Aktywiści zorganizowali na Jazdowie Noc Muzeów, by pokazać, że miejsce to świetnie nadaje się na działalność kulturalną. Janek zaprosił znajomych z Żydowskiej Ogólnopolskiej Organizacji Młodzieżowej ZOOM i w jednym z opuszczonych domków urządzili kibuc, by pokazać, jak funkcjonowały takie miejsca. A w innym domku powstało stowarzyszenie Miasto Jest Nasze. – Janek był mocnym punktem Jazdowa, mnóstwo ludzi się tam kręciło, a potem znikało, a on nie odpuszczał – mówi Mencwel.
Nie zniknęła też Joanna. I to ona prawdopodobnie wstrzymała buldożery. W Warszawie miało się właśnie odbyć referendum w sprawie odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. I akurat miasto zaproponowało mieszkańcom instytucję konsultacji społecznych i inicjatywy lokalnej jako narzędzi partycypacyjnych. Mówiąc prosto, ludzie mogą zgłosić pomysł, a władze muszą go rozpatrzyć. Erbel zaproponowała inicjatywę zagospodarowania Jazdowa. Pod