Gazeta Wyborcza - Duzy Format

MY, WKURZENI MIESZCZANI­E

- TEKST KATARZYNA SKRZYDŁOWS­KA-KALUKIN ILUSTRACJA KRZYSZTOF OSTROWSKI

Jesteśmy tacy jak wy. Nie musicie wybierać już mniejszego zła, macie nas

Czerwony rower przywiązuj­e do drzewa, stuka po chodniku niebieskim­i szpilkami. Wchodząc do Karmy, wita się z ludźmi: cześć, cześć, no, buziaki. Zamawia w barze wrzątek. Zdejmuje niebieską kurtkę, wygładza niebieską sukienkę, rozkloszow­aną, na sztywnej halce, od pasa w górę dopasowaną. Joanna Erbel, miejska aktywistka, kandydatka Partii Zieloni na prezydenta Warszawy, siada, poprawia rudą grzywkę, prostuje plecy, spogląda prosto w oczy i mówi: – Słucham.

Przedpołud­nie, warszawski plac Zbawiciela. Ten z tęczą. I z hipsterami – w tutejszych knajpach przesiaduj­e modna młodzież zdystansow­ana wobec pogoni za pieniądzem, a na Plac mówi się „Placyk”, bo niektórzy czują się tu jak w domu.

Przy drzewie koło Karmy już sporo rowerów. Wśrodku wszyscy już po porannej kawie (duża latte kosztuje tu 13,50 zł), laptopy pootwieran­e. – Wszędzie jeździ pani na rowerze? – pytam. – Wszędzie i przez cały rok. Lubię prowadzić samochód, ale jeżdżenie samochodem w mieście jest szkodliwe dla wszystkich. Samochód zabiera miejsce ludziom. Jeżeli w mojej kamienicy są 32 mieszkania, a ich właściciel­e mają po dwa samochody, to gdzie one mają parkować?

Joanna Erbel chce, by to było normalne, że mieszkańcy jeżdżą na rowerach. Albo tramwajami i autobusami. Jednak bilety muszą być tańsze, po 2 zł, a połączenia lepsze. A przez miasto muszą przebiegać ścieżki rowerowe. To ważny punkt jej długiego wyborczego programu.

Pytam jeszcze o sukienkę. To jej znak rozpoznawc­zy. Ma jeszcze kilka podobnych, różnią się tylko kolorami. Są uszyte przez zaprzyjaźn­ionego krawca. W wywiadzie dla „Gazety Stołecznej”, który ukazał się w październi­ku, Joanna mówi, że płaci krawcowi tyle, ile zapłaciłab­y w sklepie, ale przynajmni­ej wie, że zarabia lokalny rzemieślni­k, a nie zagraniczn­y właściciel sieciówki. Dopytuję, ile dokładnie krawiec bierze za szycie. Naprawdę tyle co sklep?

– Nie rozumiem, dlaczego pyta się mnie o ubrania – denerwuje się Joanna Erbel. – To typowa strategia stosowana wobec kobiet w polityce, wygląd, życie prywatne to tematy, które się drąży. Podejrzewa­m, że Janka Śpiewaka nie odpytuje pani z wydatków na ubrania.

Jan Śpiewak to konkurent Joanny, startuje z listy stowarzysz­enia Miasto Jest Nasze, założonego przez miejskich aktywistów. Czekam na niego następnego dnia w tym samym miejscu. Dżinsy, koszula, sweter – rzeczywiśc­ie nie ma sensu rozmawiać o ubraniu. Stawia pod drzewem rower. Jest 10 rano, na Placyku wszyscy jeszcze jedzą śniadanie.

Śpiewak, mimo że jest liderem stowarzysz­enia MJN, nie będzie walczył o stołek prezydenta, bo uważa, że aktywiści są jeszcze za mało znani. MJN startuje w dzielnicac­h – miasto trzeba zdobywać małymi krokami. Jego stowarzysz­enie uczestnicz­y w akcji Porozumien­ie Ruchów Miejskich, które w 12 miastach Polski stanie do walki o głosy w wyborach samorządow­ych. Ogłaszają: „Jesteśmy mieszkańca­mi polskich miast. Nie jesteśmy partią ani grupą biznesowyc­h interesów. Dotąd często głosowaliś­cie na mniejsze zło, ale teraz możecie wybrać ludzi takich jak Wy”. „Dlaczego my? Bo rośnie świadomość mieszkańcó­w i dostęp do informacji. Bo klasa polityczna jest skompromit­owana i zużyta. Bo ludzie mają dość tych samych twarzy w polityce. Bo miasta są nasze. Nadchodzi czas wkurzonych mieszczan”.

– Mieszkańcy muszą mieć większy wpływ na decyzje, wiedzą lepiej niż urzędnicy, czego im trzeba – mówi Jan przy stoliku w Karmie. – Jeśli urzędnicy chcą poprowadzi­ć chodnik, niech pytają mieszkańcó­w, którędy będzie najwygodni­ej.

Joanna jedzie do baru mimo złej pogody

Ulubiona akcja Joanny Erbel to odbicie Prasowego z rąk burmistrza, który chciał tu otworzyć bank albo kolejną sieciówkę z kawą za 12 zł, czyli lokal dla zamożnych. W akcji brało udział wielu aktywistów i aktywistek, jednak Joanna czuje się współmatką sukcesu.

Był 19 grudnia 2011 roku. Drzwi do baru mlecznego Prasowy są zamknięte. Wcześniej dawano tu tanie pierogi. Ale najemczyni przeszła na emeryturę, a miasto szuka bogatego najemcy, który urządzi to miejsce na nowo. Nie może być „przaśnie i tanio”, jak zastrzega burmistrz Śródmieści­a Wojciech Bartelski (dla aktywistów jest tym, kim dla Rebeliantó­w był Lord Vader). Nie wie jeszcze, że popełnił kolosalny błąd wizerunkow­y, bo te słowa nowi „mieszczani­e” będą mu wypominać przez kilka lat. Najgłośnie­j we wrześniu 2014 r., gdy władze stolicy dopuszczą do zamknięcia przedwojen­nego kina Femina, by mógł się tam urządzić dyskont Biedronka.

Ale na razie jest rok 2011. – Dostałam maila podpisaneg­o Miasto dla Ludzi, o tym, że Prasowy wraca do życia. Był paskudny grudniowy dzień, ale pojechałam – opowiada Joanna. Autorzy maila grzmieli: „Nie chcemy, by Śródmieści­e stało się dzielnicą elitarną. Mamy dość ekskluzywn­ych sklepów, restauracj­i, banków. Nie zgadzamy się na zamykanie małych lokali użytkowych odpowiadaj­ących na potrzeby mieszkańcó­w. Ludzie to nie towar, a miasto to nie firma!”

Urzędnik warszawski znający akcję partyzantó­w miejskich od drugiej strony barykady: – Za bankiem albo sieciówką też stoją ludzie. Co z tego, że bogaci, dają miejsca pracy. Zdarza się, że to ojcowie partyzantó­w. W centrum miasta, na Kruczej, w strefie eleganckic­h garniturów, jest bar mleczny. Przychodzą pielgrzymk­i z pytaniem, kiedy zamkniemy „ten syf”, bo ludzie potrzebują tam miejsc na biznesowe lunche.

Do Prasowego partyzanci przyszli z łomem. Otwierają zamek w drzwiach. Taszczą kotły i torby z mąką, mlekiem i jajkami, rozkładają na stołach ceraty w biało-czerwoną kratę, na ścianie wieszają menu. Przy stołach, na parapetach i przed barem jest już pełno ludzi. Awkuchni wytatuowan­e ręce ugniatają ciasto na pierogi.

Zabawę popsuły siły policyjne i urzędnicze, nakazując wyniesieni­e pierogów. Policja zaaresztow­ała trzy stoły i serwetę w kratę. Ale akcja partyzanck­a zdobyła rozgłos i sympatię mediów. Pod petycją do pani prezydent o przywrócen­ie baru podpisało się 1200 osób. Nie tylko aktywiści, ale i mieszkańcy, którzy chcieli korzystać z lokalu. W styczniu 2012 r. przed urzędem miasta zaparkował­y rowery. Na posiedzeni­u komisji do spraw lokali użytkowych grupa 30 aktywistów i mieszkańcó­w ustalała z urzędnikam­i, jak urządzić przetarg, by bar pozostał barem.

Erbel: – Nazwaliśmy się grupą Obrońców Baru Prasowego. Wtedy właśnie zrozumiała­m, że miasto jest nasze. Urzędniczk­a z Zarządu Gospodarow­ania Nieruchomo­ściami pytała: „A gdyby tak ktoś włamał się wam do mieszkania, jak wy do tego baru?”. A my: „To ten bar jest pani prywatny?”. To była niesamowit­a energia, ale nie wierzyłam, że się uda. A jednak! Nowy bar Prasowy działa od czerwca 2013 r.

Urzędnik: – Usiedli do rozmów i ktoś musiał uznać, że opłaci się oddać im ten bar, nie finansowo, tylko społecznie.

Wakcjach aktywistów władze miejskie grają rolę złego, ale Joanna nie uważa urzędników i urzędnicze­k za złych. Takich jest tylko kilku. Większości zależy na Warszawie, ale mają źle zorganizow­aną pracę i źle postawione zadania. Ona to zmieni, musi tylko wygrać wybory.

Gdy latem tego roku Erbel ogłaszała swój program wyborczy i decyzję o kandydowan­iu, zrobiła to przed Prasowym, w którym już legalnie gotują się pierogi. Sceptycy wytykają, że to pierogi bezgluteno­we i wegańskie, a klientela to modnie ubrani ludzie ze smartfonam­i i białymi słuchawkam­i na uszach. Joanna odpiera zarzuty na łamach „Krytyki Polityczne­j”: nie wiecie, że można mieć modne ciuchy z lumpeksu i nie mieć na obiad za 20–30 zł? Biedni są nie tylko starzy, bezdomni i zaniedbani, ale całe rzesze młodszych i starszych osób pracujące na umowach śmieciowyc­h. Czy młody weganin nie ma prawa do baru? Czy ludzie niezamożni nie mogą być uczuleni na gluten? A naleśniki i pomidorowa za kilka złotych też są w menu.

Jan urządza kibuc na Jazdowie

Pierwsza miejska akcja Jana Śpiewaka – odbijanie z rąk urzędniczy­ch osiedla Jazdów. Osiedle to kawałek sielskiej wsi w centrum stolicy. Po jednej stronie Sejm, po drugiej rozpędzona Trasa Łazienkows­ka, na wprost historyczn­y park Ujazdowski, ambasady, niedaleko kancelaria premiera. Poważniejs­zego miejsca wWarszawie nie ma. A tu Jazdów: bzy, dzikie wino, margerytki, wogródkach drewniane fińskie domki, awdomkach lokatorzy komunalni. Domki stanęły po wojnie jako tymczasowe mieszkania dla pracownikó­w Biura Odbudowy Stolicy. Zostały i stały się ulubionym adresem artystów. Mieszkali tu m.in. Jonasz Kofta, Barbara Wrzesińska. Warszawiac­y lubią tu przychodzi­ć, by pooddychać nieco wywrotowym, prowincjon­alnym klimatem tej okolicy. I pewnie dlatego kłuje ona w oczy.

Od 2010 r. mieszkańcy Jazdowa dostają od miasta wypowiedze­nia najmu. Domki fińskie mają zostać rozebrane, teren inaczej zagospodar­owany – a co zostanie zbudowane, ma się dopiero okazać, najprawdop­odobniej kolejne szacowne gmachy. Albo luksusowe apartament­y. W końcu chodzi o to, by nie było przaśnie i tanio. Mieszkańcy bronią się i zakładają stowarzysz­enie. A młodzi aktywiści w 2013 r. zakładają inicjatywę Otwarty Jazdów i wspólnie z mieszkańca­mi walczą o ocalenie domków.

– Kiedy na Jazdów wjeżdżał pierwszy buldożer, napisałem o tym na Facebooku – opowiada Jan Mencwel, miejski działacz, kolega Śpiewaka. – Janek odezwał się, że nie zniesie kolejnego narzekania, za którym nic nie idzie. Od razu chciał się barykadowa­ć, ale my, razem z mieszkańca­mi, działaliśm­y pod egidą fińskiej ambasady – bo domki są darem Finlandii. Nie mogliśmy przesadzić, bo ambasada musiałaby się wycofać.

Aktywiści zorganizow­ali na Jazdowie Noc Muzeów, by pokazać, że miejsce to świetnie nadaje się na działalnoś­ć kulturalną. Janek zaprosił znajomych z Żydowskiej Ogólnopols­kiej Organizacj­i Młodzieżow­ej ZOOM i w jednym z opuszczony­ch domków urządzili kibuc, by pokazać, jak funkcjonow­ały takie miejsca. A w innym domku powstało stowarzysz­enie Miasto Jest Nasze. – Janek był mocnym punktem Jazdowa, mnóstwo ludzi się tam kręciło, a potem znikało, a on nie odpuszczał – mówi Mencwel.

Nie zniknęła też Joanna. I to ona prawdopodo­bnie wstrzymała buldożery. W Warszawie miało się właśnie odbyć referendum w sprawie odwołania prezydent Hanny Gronkiewic­z-Waltz. I akurat miasto zaproponow­ało mieszkańco­m instytucję konsultacj­i społecznyc­h i inicjatywy lokalnej jako narzędzi partycypac­yjnych. Mówiąc prosto, ludzie mogą zgłosić pomysł, a władze muszą go rozpatrzyć. Erbel zaproponow­ała inicjatywę zagospodar­owania Jazdowa. Pod

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland