Ja tu tylko sprawdzam Jak medytować idealnie
Jak ja zazdrościłem tym wszystkim guru, którzy zapadali w trans, nic sobie nie robiąc ze zgiełku otaczającego ich świata. Co więcej, najwyraźniej nabywali w tym czasie jakiejś tajemnej wiedzy, która pomagała im znosić codzienność, i tego mi było trzeba. Medytacji, ciszy, zwolnienia.
Jak się wydawało, byłem na uprzywilejowanej pozycji. O ile bowiem przeciętny mieszczuch, który chce pomedytować, musi najpierw uwolnić się od hałasu otaczającego go świata – to ja już na starcie byłem uwolniony. Dookoła drzewa, jak okiem sięgnąć żywego człowieka, za oknem co najwyżej przebiegnie dzik. Jednym słowem, z dala od cywilizacji, w środku lasu, nic, tylko medytować.
A jednak to nieproste. Ta cisza w lesie dookoła wcale nie jest taka cicha, co człowiek uświadamia sobie, kiedy zasiada w pozycji lotosu i zamyka oczy. Gdzieś daleko, ale jednak, uporczywie pracuje kosiarka i nie pozwala zebrać myśli, o medytowaniu nie wspominając.
Kosiarka milknie po kilkunastu minutach, ale wtedy z lasu dochodzi ryk quadów. Dziwne, wcześniej tego nie słyszałem. Kiedy quad odjechał, a sąsiad najwyraźniej zrobił przerwę w koszeniu, zaczęły szczekać psy. Jak sobie radzą z tym ludzie?
że nie zauważają otaczających ich dźwięków. Ba, nawet dobrze, jeśli gdzieś w oddali szczeka pies czy jedzie tramwaj. Tak sprawę stawia podręcznik do nauki medytacji. Tramwaju nie mam, i to bardzo dobrze, bo najlepiej medytować na zewnątrz.
Podręczniki medytacji radzą, by w tym celu znaleźć kawałek natury, najlepiej drzewo, pod którym można usiąść, kawałek łąki lub – co byłoby najwłaściwsze – cicho szemrzący strumyczek, przy którym można przysiąść i wsłuchać się w szemranie. Dopuszczalne są też małe elektryczne fontanny, których jednak nie posiadam.
Niestety, podręczniki medytacji pisane są wyłącznie dla mieszkańców miast, pełne są bowiem rad, jak znaleźć owo drzewo czy strumyczek.
Szukać ich należy w miejskich parkach, jednak raczej w ich środku, by oddzielić się od gwaru ulicy. Gdy tylko znajdę tam odpowiadające opisowi drzewo, natychmiast poczuję ulgę.
Tymczasem mam jednak własne drzewa, pod którymi mogę usiąść, i siadam, zaraz jednak wstaję, mają one bowiem nieopisaną w podręczniku, a przecież znaną właściwość. Pod drzewami chodzą mianowicie mrówki i chętnie włażą na kogoś, kto zastyga w pozycji lotosu jak ja. Niestety w podręczniku nie ma ani słowa o mrówkach. Za to dużo jest o tym, jak powinienem być ubrany.
Otóż nie za bardzo da się medytować w garniturze, krawacie, szelkach czy pasku. Wszystko to trzeba zdjąć lub poluźnić, jednak bez przesady, w końcu jesteśmy w tym parku i nie warto budzić zgorszenia. Najlepiej zaś wyskoczyć z garnituru i wskoczyć w coś miękkiego, powiedzmy luźne bawełniane spodnie, luźną bluzę, krawat zdjąć i natychmiast poczuję ulgę, a ja mam z tym znowu problem.
W końcu od rana chodzę w luźnych spodniach, luźnej bluzie, krawat ostatni raz miałem na szyi – właściwie nie pamiętam kiedy, ale możliwe, że w ubiegłym tysiącleciu. Nie pamiętam nawet, czy mam jakiś krawat. Najgorsze w tej sytuacji oczywiście jest to, że w związku z tym nie mam szans na jakąś natychmiastową ulgę, podobnie zresz- tą jak z drzewem, a to, zdaje się, ważna część procesu medytacji: aby zacząć medytować, muszę oderwać się od życia w biurze z krawatem i biurkiem i uciec pod to drzewo w luźnej bluzie. Cóż, skoro siedzę już pod tym drzewem od lat bez krawata i ulgi nie odczuwam. Może powinienem się przenieść na chwilę do miasta, wrócić i wtedy poczułbym ulgę? muszę w końcu jakoś pójść dalej.
Mam niestety trzy psy, które są dość uciążliwe, kiedy biegają wzdłuż płotu i nie pozwalają się skupić, a mam się przecież oderwać od codzienności, czyli od nich też. Co mam z nimi zrobić? Podręczniki radzą, by zaakceptować dźwięki otoczenia, i gotów byłbym to zrobić, ale psy bardzo się niepokoją, kiedy siadam w pozycji lotosu i zamykam oczy. Prawdopodobnie sądzą, że umarłem, skaczą mi wtedy na głowę i oddychają z ulgą, kiedy otwieram oczy i wstaję. W ten sposób sobie nie pomedytuję. Mógłbym znaleźć grupę medytacyjną, ona jednak medytuje w mieście. Miałbym zostawić moje drzewo i jechać do miasta, stojąc w korku?
Wracam więc do domu i siadam na dywanie w gabinecie. To również dopuszczalne, choć drzewo byłoby lepsze. Zamykam oczy i skupiam się na swoim oddechu, nie zastanawiając się jednak i nie myśląc, jaki jest. Po prostu jest.
Otóż medytacji nie sprzyjają dzieci, co powinienem przewidzieć. Mają one dziwną cechę: gdy się je poprosi, by nie zaglądały do gabinetu przez pół godziny, zaczynają zaglądać już po minucie, dopytując się scenicznym szeptem: dlaczego wyglądasz, jakbyś udawał nieżywego?
Kiedy nie zaglądają, nie jest dużo lepiej, wtedy bowiem się sprzeczają, kto wygląda jak foka, a medytujący nie może rozstrzygać takich sporów,
Psy bardzo się niepokoją, kiedy siadam w pozycji lotosu i zamykam oczy. Prawdopodobnie sądzą, że umarłem
zresztą nie mam pojęcia, kto tak wygląda, oprócz foki oczywiście.
Na szczęście ten problem jest wyjaśniony w podręczniku. Zdaje się, że wiele osób nie potrafi medytować w domu i dlatego powinny to robić w pracy. A ja pracuję w domu, kiedy dzieci są w szkole, i spróbuję jutro.
Otóż potrzebuję świeczki i mantry. Świeczka będzie mi potrzebna, by się na niej koncentrować, a mantra, jak to mantra, by ją powtarzać. Mantrą może być dowolny zwrot, nie tylko „Ommm”, ale „om”, „om” bardzo mi się podoba. Świeczkę natomiast zapalam i stawiam na wysokości oczu, starając się skoncentrować na płomieniu wzrok.
Prawie się udało, potem przyszedł kot, pożaru jednak udało się uniknąć dzięki temu, że nie wszedłem jeszcze w trans, i kiedy kot przewrócił świeczkę, natychmiast narzuciłem na nią swój sweter. Dziura od płomienia nie jest duża, ale na samym środku. Podręcznik milczy też na temat kotów i szerzej – zwierząt domowych w medytacji. Odnoszę wrażenie, że są wielką przeszkodą. Może nawet większą od dzieci, które wciąż pytają, skąd ta dziura w swetrze.
wyłącznie z recytacją mantry lub wizualizacją otoczenia. Ja jednak mimo wyłączenia komputera i telefonu wciąż mam kłopoty ze światem zewnętrznym, a przecież mieszkam w lesie. Już skoncentrowałem się na tym, że jestem na plaży, kiedy przyjechał kurier i przerwał mi sesję. Naprawdę jestem ciekawy, jak wyłączyć kuriera i listonosza oraz zbieracza złomu, który chciał wiedzieć, czy nie mam zbędnych części metalowych.
Dalsza lektura o medytacji nauczyła mnie, że nie ma jednej medytacji. Jest wiele rodzajów. Dobra wiadomość brzmi tak, że jako początkujący nie muszę się tym przejmować.
Poza tym dowiaduję się, że mój mózg przed medytacją był różnokolorowy, pobierając i przetwarzając informacje i wytwarzając fale beta. Po medytacji jest całkowicie ciemny i nic nie przetwarza. Na wypadek gdybym nie potrafił przetworzyć tej informacji, jest dopisek, że to dobrze.
Mógłbym też przetworzyć rezultat tysięcy badań o medytacji, najbardziej zainteresowały mnie te z uniwersytetu w Lejdzie, bo dotyczyły kreatywności pisarskiej. Wynika z nich, że kreatywność jest większa po medytacji, mimo że mózg pozostaje ciemny. Trudno mi jednak jednocześnie analizować wyniki i medytować.
Podoba mi się jednak to, że efektem medytacji jest zanik stresów, zdenerwowania i oderwanie się od bodźców współczesnego świata.
Jednym słowem po medytacji czuję się, jakbym żył w środku lasu, z dala od cywilizacji.