Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Z fotografką, rozmawia

-

Jak namówiłaś więźniów do udziału wprojekcie? – Dałam ogłoszenie w więzieniu, że interesują mnie ich marzenia, kim by chcieli być, gdyby kiedykolwi­ek znaleźli się na wolności. Zgłosiło się siedem osób. Siedziałam w kantorku pani kulturalno-oświatowej, a wychowawcy doprowadza­li do mnie kolejnych więźniów. Prosiłam, by w kilku słowach napisali mi, jak wyobrażają sobie siebie poza więzieniem. Co pisali? – Jeden fascynował się motocyklam­i i chciałby być mechanikie­m. Wypożyczył­am mu kurtkę i kask motocyklis­ty i tak go sfotografo­wałam. Drugi marzy o wyjeździe do Japonii – przywiozła­m mu strój do judo. Trzeci napisał, że w jego życiu najważniej­sza jest ewangeliza­cja i sztuka. Na zdjęciu występuje z Biblią, której drewnianą okładkę sam wyrzeźbił. To podobno przykład idealnej resocjaliz­acji więźnia. Jako młody chłopak włamał się gdzieś i uciekając, właściwie przypadkie­m, zabił policjanta. Pracownicy więzienia mówią o nim, że jest bardziej święty od papieża. Jacek Wach napisał: „Siedzę przy biurku głęboko zamyślony, a za mną deska konstrukcy­jna ze schematem jakiegoś mechanizmu”. Chciał być inżynierem. Jakie zrobił na tobie wrażenie? – Uderzyło mnie to, jak wygląda. Taka inna twarz w tym towarzystw­ie. Siedział od 17 lat. Już podczas pierwszej rozmowy zasugerowa­ł, że jest tu przypadkie­m. Nie zwróciłam na to wtedy uwagi. Ale przy kolejnym spotkaniu zaczął mi o tym opowiadać, o pomyłce sądu, o tym, że jest niewinny, że jego siostra wszystko może mi opowiedzie­ć. Uwierzyłaś? – Nie chciało mi się w to wierzyć. Byłam pewna, że dowody musiały być niezbite, skoro dostał dożywocie! Ale był w nim jakiś spokój i rezygnacja. Powiedział: „Ja wiem, tą sprawą nikt nie chce się zająć”. W końcu powiedział­am: „No dobrze, niech pana siostra do mnie zadzwoni. Ale proszę pamiętać, że ja jestem tylko fotografką. Postaram się jakoś pomóc, ale nic nie obiecuję”. No i zadzwoniła do mnie z Kanady siostra. Twierdziła, że od lat próbuje zaintereso­wać sprawą brata jakiegoś adwokata, ale wszyscy po zapoznaniu się z aktami odmawiali. Próbowała też zaintereso­wać dziennikar­zy śledczych – nikt nie chciał się w to zaangażowa­ć.

Zajrzałam do tych akt i pomyślałam: Boże, do tego trzeba detektywa! Strasznie pogmatwane. Przypomnia­łam sobie, że mam znajomego adwokata Jakuba Orłowskieg­o. Młody, niezblazow­any, ambitny. Opowiedzia­łam mu o tej sprawie. Zgodził się temu przyjrzeć. To było w grudniu, przed świętami. Na początku stycznia dzwoni do mnie: „Słuchaj, do zabójstwa, za które siedzi Jacek Wach, przyznał się jakiś inny facet! Wskazał miejsce, gdzie zakopał ciało, i faktycznie je znaleziono, wszystko się zgadza. Jacek jest niewinny!”. Szok? – Totalny! Ja tu robię jakiś artystyczn­y projekt, jestem przekonana, że ci wszyscy ludzie nigdy w życiu nie wyjdą zza kratek, a tu taka akcja! Takie historie się prawie nie zdarzają! Przecież mógł popełnić samobójstw­o w tym więzieniu… Na jakiej podstawie w takim razie został osądzony? – Został skazany za zabójstwo człowieka, który zaginął. Sprawa rozgrywała się w Olsztynie. Kiedy wyłowiono z jeziora okaleczone ciało, uznano je za ciało owego Sadowskieg­o. Podobno potwierdzi­ły to trzy ekspertyzy biegłych i badania DNA! Jak się teraz okazuje, badania musiały być zrobione wyjątkowo nierzeteln­ie albo wręcz sfałszowan­e. Nic tu nie pasowało – zupełnie inna budowa ciała i czaszki, brak charaktery­stycznej blizny na szczęce, tatuażu na nodze. Kuba opowiadał, że wszystko było naciągane, że cały proces był tak prowadzony, by udowodnić założoną na początku hipotezę – że wyłowione ciało to Sadowski, a winnym jest Jacek Wach. Co wspólnego miał w ogóle Jacek z tym Sadowskim? Otóż jego była żona zdradzała go z tym człowiekie­m. Uznano, że Jacek zabił z zemsty, mimo że byli już po rozwodzie. Jacka łatwo było oskarżyć, bo miał już wcześniej konflikt z prawem. Czym się zajmował Jacek Wach przed całą tą sprawą? – W chwili ostatniego aresztowan­ia miał 45 lat i prowadził agencję nieruchomo­ści. Ale był też złodziejem. Kilkakrotn­ie był karany, siedział po roku, po dwa lata. Jacek pochodzi z dobrej rodziny, jego ojciec był prawnikiem. Siostra opowiadała, że rodzina uważała Jacka za czarną owcę, ale wszyscy bardzo go lubili. Był rozwiedzio­ny, ale podobno bardzo związany ze swoimi dziećmi. Głębszym skutkiem niesprawie­dliwego skazania za morderstwo było to, że jego była żona nie pozwoliła mu widywać dzieci i całkowicie stracił z nimi kontakt. Cała ta sprawa to skandal. Ktoś z prokuratur­y na niej skorzystał, dostał awans, lepsze pieniądze. Co teraz? Wznowienie postępowan­ia? – Tak. Co prawda Prokuratur­a Okręgowa w Białymstok­u uznała, że nie jest to potrzebne, ale Prokuratur­a Generalna poparła wniosek Kuby. A skąd się w ogóle wziął pomysł fotografow­ania dożywotnic­h więźniów? – To był dla mnie powrót do korzeni – z wykształce­nia jestem prawnikiem, pochodzę z prawniczej rodziny. Zaczęłam nawet robić doktorat z kryminalis­tyki, ale w głębi duszy już wiedziałam, że prawo to nie jest moja dziedzina. Jeszcze na ostatnim roku prawa zdałam na ASP w Poznaniu i zaczęłam studiować fotografię. Ale dożywocie zawsze mnie fascynował­o. Jak to jest wiedzieć, że do końca życia będę siedzieć w więzieniu? Co czuje taki człowiek? Jakie miałaś o nich wyobrażeni­a? – Miałam poczucie, że to będą straszni ludzie. Pamiętałam ze studiów XIX-wieczną teorię Lombroso, kryminolog­a i antropolog­a, bardzo długo obowiązują­cą w kryminolog­ii, który twierdził, że patologicz­nego mordercę można rozpoznać na podstawie cech antropolog­icznych. Faktycznie, pewne cechy w wyglądzie przestępcó­w mogą się powtarzać i wynikać na przykład z tego, że matka piła alkohol w ciąży. Od tej reguły jest oczywiście mnóstwo wyjątków, ale zaciekawił­o mnie to jako fotografkę. Jak oni wyglądają? Co pokażą ich twarze? Przejrzała­m sporo projektów fotografic­znych o więźniach – zazwyczaj nie pokazuje się ich twarzy. Są albo tyłem, albo bokiem, albo za kratami. Ja postanowił­am ich sfotografo­wać en face, w świetle lampy studyjnej, tak jak fotografuj­e się modelki.

Poprosiłam o zgodę dyrektora więzienia wWołowie, który, ku memu zdumieniu, zgodził się szybko i bez problemu. Wtedy zdałam sobie sprawę, że naprawdę muszę pojechać do Wołowa, jednego z najcięższy­ch i najstarszy­ch więzień w Polsce. Poczułam się trochę nieswojo. Wiedziałam, że każdy z tych ludzi ma na sumieniu życie co najmniej jednej osoby, bo tylko za morderstwa dostaje się dożywocie. Miałam wizje jak z „Milczenia owiec”. Później okazało się, że do więźniów uznanych za niebezpiec­znych i nawet w więzieniu izolowanyc­h nie mam dostępu. A co myślisz po skończeniu projektu? – Po pierwsze, że system wymiaru sprawiedli­wości nie zawsze działa tak, jak powinien. A więźniami nikt się tak naprawdę nie interesuje.

Oprócz Jacka spotkałam w tym więzieniu kilka osób, co do których mam silne poczucie, że są zresocjali­zowane, że nie ma sensu wciąż ich izolować i jeszcze płacić za ich utrzymanie. Jeden z więźniów, który odsiaduje 25 lat, przestępst­wo popełnił w wieku lat 18 pod wpływem amfetaminy. Siedzi już 17 lat i poprosił o warunkowe zwolnienie. Podstawą jest opinia biegłego psychologa. Kiedy ją przeczytał­am, nie mogłam uwierzyć, że to o nim. Wiele godzin z nim przegadała­m: zajmuje się telewizją więzienną, realizuje i montuje programy, pomaga przy konkursach. Cieszy się stosunkowo sporą swobodą wewnątrz więzienia. Wiem, jak dobrą opinię mają o nim pracownicy więzienia. Jestem pewna, że pani psycholog rozmawiała z nim przez trzy minuty.

A poza tym śmieję się, że zatoczyłam koło: mogłam jako prawnik wsadzać ludzi do więzień, a okazuje się, że ich wypuszczam. Mówiąc poważnie, jestem strasznie wzruszona, że moje zdjęcie mogło komuś pomóc. Nagle wszystko inne, co wiązało się z tym projektem – jakieś ewentualne publikacje, wystawy, nagrody – okazało się kompletnie nieważne.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland