Z i rozmawia
Poświęciliście dwa lata na szukanie tekstów o Górnym Śląsku, szarym, brudnym, nieciekawym regionie o fatalnej opinii. Lidia Ostałowska: Co ty opowiadasz!? Jak to nieciekawym? Szary może i kiedyś był. Gdy na początku lat 90. pierwszy raz pojechałam tam robić reportaż, przy dworcu, chyba w Gliwicach, wsiadłam w autobus. Przez brudne od sadzy szyby ledwo przedostawało się światło. Jazda jak podróż w brzuchu wieloryba. A na zewnątrz dymiące kominy, huty, koksownie. Dla człowieka zWarszawy to było fascynujące. Idziesz ulicą, a nad głową bucha ci ogień. Darek, pracujesz na Śląsku jako dziennikarz prawie ćwierć wieku. Zdarza się, że coś cię tu jeszcze zaskoczy? Dariusz Kortko: Śląska historia to wciąż historia prywatna, ukryta dla postronnych. Moi dziadkowie przyjechali na Śląsk po wojnie, z Kresów, więc ta prywatna historia Śląska jest dla mnie niedostępna. Tylko czasem, podczas rozmów ze Ślązakami, udaje mi się zajrzeć za zasłonę. O służbie w niemieckim wojsku już sporo powiedziano, ale weźmy przykład z PRL-u: górnikom urządzano dwa pogrzeby – najpierw oficjalny, ze sztandarem i orkiestrą dęta, a potem prywatny, z księdzem. Każda taka opowieść jest zaskoczeniem. Wasi koledzy przywozili w tym czasie kapitalne historie z Rwandy czy z RPA. L.O.: Nie trzeba jechać do Afryki, by pisać ciekawie o tym, jak się zmieniają społeczeństwa. Śląsk zaskakiwał mnie. Wychowana przez peerelowską propagandę, panicznie bałam się Niemców. A Ślązacy wcale. Bo kogo mamy się bać, tłumaczyli, brata, szwagra, krewnych, którzy zostali po wojnie w Niemczech albo tam wyjechali?
A z drugiej strony widać tu jakąś plemienność. Nigdzie poza Śląskiem nie zetknęłam się z tym, że dwie osoby na początku rozmowy od razu pytają: skąd jesteś? Tak samo o pochodzenie pytają Romowie, kiedy widzą się pierwszy raz. Słucham więc, jak ludzie mówią: „Jestem z Rybnika, a ty?”. A jak ktoś powie, że z Sosnowca czy Będzina (miasta Zagłębia, które przed I wojną światową znajdowały się w Rosji, ich mieszkańcy to tzw. gorole), to ma na starcie przechlapane. To niby zabawne, ale pokazuje śląskie fobie.
D.K.: Ludzie tu rozpoznają się także po gwarze, która ma swoje lokalne odmiany. Inaczej się godo w Raciborzu, a inaczej w Zabrzu. Ważne, żeby ustalić, kto jest swój, a kto obcy.
L.O.: Z perspektywy Warszawy wydaje się, że Śląsk jest jeden. Ale opowieści o tym regionie jest wiele. Nieustannie się ze sobą zderzają. Polska, niemiecka, czeska… L.O.: A do tego jeszcze opowieść żydowska. Byli tu przecież żydowscy przemysłowcy i fabrykanci, lekarze, adwokaci i nauczyciele, robotnicy i rzemieślnicy. Tworzyli zasobne gminy, szkoły, szpitale, sierocińce, kluby, domy starców. Pełnili niesamowicie ważną kulturotwórczą funkcję. Państwo Izrael wymyślono w Katowicach, na konferencji syjonistycznej w 1884 roku. To zdumiewające, że miasto odwraca się od swojej żydowskiej przeszłości. Dotarliśmy do powojennych świadectw Żydów po angielsku i w jidysz, wcześniej nie tłumaczono ich na polski.
A poza tym jest jeszcze opowieść śląska, odrębna od pozostałych. Na Śląsku historia to nie są wystawy w szkolnych salkach pamięci. To żywy spór, tożsamość, która ciągle się kształtuje.
D.K.: A ja mam często wrażenie, że większość Ślązaków nie bierze udziału w tych sporach. Jak- L.O.: Wtedy wpadliśmy na pomysł, by śląskie opcje opisać. Ale nie tak, że Polacy będą opowiadać po swojemu o Ślązakach i Niemcach. Postanowiliśmy oddać głos wszystkim zainteresowanym. Żeby historie ludzi różnych narodowości, języków i wyznań, różne punkty widzenia wreszcie się spotkały i zaczęły ze sobą dyskutować.
D.K.: Prezes Kaczyński wkurzył wtedy nie tylko Ślązaków od pokoleń, także wielu ludzi, którzy tu nazywani są krzokami i ptokami, bo mieszkają na Śląsku krócej. Nie trzeba być rdzennym Ślązakiem, by zrozumieć, jakie to było niesprawiedliwe. Jak wyglądała praca nad antologią? L.O.: Przekopywaliśmy zbiory reportaży, antologie. Wertowaliśmy bibliografie i przypisy. Pomogli nam Sebastian Rosenbaum z katowickiego IPN, Marcin Wiatr z Instytutu Georga Eckerta w Brunszwiku oraz Thomas Schmidt z Kultur Forum w Poczdamie. Podpowiadali, tłumaczyli, jak Śląsk wygląda z niemieckiej perspektywy. Ukierunkowaliśmy nasze poszukiwania na konkretne sprawy: listy z Wehrmachtu, donosy do Abwehry. Albo wizyta Hitlera na Górnym Śląsku. Słyszeliśmy, że go tu nie było. Aż znaleźliśmy Wniemieckiej prasie reportaży w polskim stylu się nie publikuje. D.K.: To prawda, ale jest taka forma dziennikarska jak raport, w którym można odnaleźć elementy reportażu. Są też wspomnienia, które mogliśmy wykorzystać. Znaleźliśmy książkę Georga Bartoscha, nazistowskiego korespondenta wojennego. Był reporterem z krwi i kości, świadczy o tym jego tekst o wkroczeniu Niemców do Katowic. To nie tylko klasyczny reportaż, ale niesamowicie dobrze zrobiona propaganda. Jak współcześni Niemcy patrzą na Śląsk? L.O.: Nie patrzą. Pokolenie dorastające w latach 60. odcięło się od Górnego Śląska. Dla Wasza antologia zaczyna się w 1865 roku, wmomencie założenia nowoczesnych Katowic. To była wioska przy drodze z Królewskiej Huty do Mysłowic. Nazwa podobno pochodzi od tego, że by przejechać przez Katowice, trzeba było katować konie. Takie błoto zalegało na drogach. D.K.: Zdumiała mnie awantura o wystawę historyczną w nowym gmachu Muzeum Śląskiego