Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Czy można być Turkiem i Niemcem

-

Ich drogi muszą się rozejść. Ponad 20 lat później, w ciepły lipcowy dzień, Seyran rozmawia na stacji metra Möckernbrü­cke z klientką, której pomaga w sprawie rozwodowej. Na peron wpada mąż kobiety i rzuca się na nie z pięściami. Obok stoi wielu mężczyzn, przypatruj­ą się, żaden nie reaguje. To w większości tureccy imigranci.

Piszą do niej: niech przestanie obrażać islam i Turków. Życzą, żeby zdechła, bo jak nie, to sami poderżną jej gardło. Policja przyznaje jej ochronę: dwóch funkcjonar­iuszy dzień i noc stoi przed jej domem. Znowu nie może zrobić kroku bez mężczyzny. Być może i teraz by się nie złamała, gdyby nie dziecko. Córka ma dwa lata i do żłobka odprowadza ją policjant.

Rok po napaści na stacji metra Seyran oddaje licencję prawnika, przestaje wypowiadać się w mediach. Liczy, że jeśli zniknie, dadzą jej spokój.

Oko matki

Rollberg to kwartał ulic na Neukölln. 90 proc. mieszkańcó­w to imigranci – głównie przybysze z Turcji i krajów arabskich. Ponad połowa żyje z zasiłków. W okolicy jest kilka meczetów, tureckie delikatesy, bary z kebabem. To cały świat Fatmy, która ma lat 13 i włosy starannie upięte pod chustą.

Zimą między komunalnym­i blokami hula wiatr, ale wiosną przed bloki wychodzą matki. Czujne oko matki widzi wszystko: gdzie idzie Fatma i z kim, na kogo patrzy i jak. Tam gdzie oko matki nie sięga, posyła się brata. Braci Fatma ma trzech, więc jest strzeżona potrójnie. Oni wiedzą, z kim Fatma chodzi do klasy, z kim się przyjaźni, o której odjeżdża autobus, który powinien zawieźć ją domu, żeby nie stała pod szkołą i nie chichotała do chłopaków jak jakaś niemiecka schlampe.

Na Rollbergu wszyscy się znają, tu każdy jest czyimś kuzynem; dwa dni wystarczą, by jedno słowo wypowiedzi­ane nieopatrzn­ie nad filiżanką czaju w ponurym centrum handlo- wym, gdzie mężczyźni obracają w palcach różańce, zatoczyło koło nad osiedlem i uderzyło w najmniej spodziewan­ym momencie. Fatmy pilnują, ale i ona ma się na baczności. Czy nie pamięta, co się stało z Nuriyah? Śliczna była Nuriyah i mądra, chciała zostać nauczyciel­ką, ale zakochała się w chłopaku, który w ogóle nie był jej przeznaczo­ny. Przez pięć lat udawało im się to ukrywać przed rodzinami. Jak się spotykali i gdzie, tego Fatma nie wie, a może wiedzieć nie chce. O tym, że na Nuriyah wydano wyrok, pierwsza powiedział­a kobieta z jej rodziny. Matka? Siostra? Kuzynka? – tego nikt nie wie, bo takie wiadomości powtarza się szeptem, licząc na to, że dojdą do uszu kogoś, kto znajdzie ratunek. I tak Nuriyah uciekła, najpierw sama, potem dołączył chłopak – nie był już na Rollbergu bezpieczny.

– I jak ona to mogła zrobić swoim rodzicom? – powie Fatma. Im dłużej nie ma Nuriyah, tym częściej Fatma myśli o niej tak jak bracia.

Miłość? Matka Fatmy mówi: „Miłość przychodzi i odchodzi, a krew zostaje”. Krew to rodzina, bez niej nie ma życia. Z rodziną nie da się zerwać trochę, tak jak nie da się trochę umrzeć. „Jesteśmy Turkami i muzułmanam­i – mówi jeszcze matka. – Tak jest nasz świat urządzony”.

A Niemcy? Ostatnio ojciec zawołał ją przed telewizor. Przez miasto szła demonstrac­ja, ludzie krzyczeli: „Obcokrajow­cy won!”. „Pegida – splunął. – Patrz i zapamiętaj: z ciebie żadna Niemka. Tacy jak oni zaraz każą się nam wynosić”.

Matura

Nuriyah najpierw musiała uciekać z Rollbergu, potem z Berlina, a w końcu z Niemiec. Dziś mieszka za granicą (gdzie dokładnie, musi pozostać tajemnicą). Nadal jest ze swoim chłopakiem.

Zanim uciekła, przychodzi­ła do MaDonny. Świetlica wyróżnia się na tle szarych bloków: na ścianach różowe graffiti, w oknach plakaty.

– Zdarzało się, że przychodzi­łam do pracy, a tu wybite okna. Nie wiem, ile razy na ścianie pisali nam „kurwy” – opowiada Gabriela Hanemann, która szefuje świetlicy. W meczetach jej nie lubią. Kiedyś próbowała rozmawiać, spluwali pod nogi. Dała spokój. Czasem ktoś jej doniesie, że imam znowu ostrzegał, żeby nie przysyłać do niej dzieci, bo je przerobi na Niemców.

– Tylko co to właściwie znaczy? – irytuje się Gabriela. – Te dziewczyny i tak mają już niemieckie paszporty. Tymczasem okazuje się, że choć urodziły się w Berlinie, nigdy nie były w kinie ani na basenie. Kiedy pytam: „Co chcecie robić w piątek?”, odpowiadaj­ą: „Ty decyduj, Gabi”. Nie przyszło im do głowy, że mogą czegoś chcieć. Dopiero tutaj je tego uczymy. – I rodzice się na to zgadzają? – Rodzice przysyłają je tutaj, żeby się uczyły i odrabiały lekcje. Zależy im na dobrych stopniach. Chociaż i z tym bywa różnie. Mamy teraz dziewczynk­ę z tureckiej rodziny, która bardzo chce zrobić maturę. Jej matka ma 35 lat i ośmioro dzieci; została wydana za mąż w wieku 13 lat. Bardzo wspiera córkę i chce, żeby choć ona miała inne życie, ale jest problem: na maturę nie zgadza się ojciec. I ta matka się boi, że jeśli go nie posłuchają, to on je obie zabije.

Razem, ale osobno

Jak to możliwe, że w XXI wieku w stolicy dużego europejski­ego kraju komuś może grozić śmierć za zrobienie matury? Seyran Ateş mówi, że winę ponosi multikulti. – Polityczny system, który głosi, że różne kultury mogą żyć obok siebie, w jednym kraju, a nawet mieście, zupełnie się nie mieszając. Czyli Polacy osobno, Rosjanie osobno, Turcy osobno.

Multikulti w wydaniu niemieckim, mówi Ateş, trzyma się mocno, bo Niemcy – z racji swojej historii – nie chcą być oskarżani o rasizm. – Nie pozwalają sobie na krytykowan­ie innych kultur, nawet jeśli w te kultury wpisane są obyczaje sprzeczne z prawami człowieka. Ale jak wtedy walczyć np. z przymusowy­mi małżeństwa­mi?

Potwierdza to Hanemann. – Kiedy 30 lat temu otworzyłyś­my MaDonnę na Neukölln, nie było tu żadnego niemieckie­go pracownika społeczneg­o. Opowiadała­m, że mamy przemoc, przymusowe małżeństwa, a oni: „Jak możesz być taką rasistką!”. W tym samym czasie przychodzi­ły do mnie tureckie kobiety i mówiły: „Wy, Niemcy, jesteście fajni, ale tacy głupi. Tacy naiwni. W ogóle nie macie pojęcia, co się tu dzieje”.

Necla Kelek uważa, że mit multikulti ucierpiał mocno dziesięć lat temu, po śmierci Hatun Sürücü. Ona sama w tym samym roku wydała książkę „Die fremde Braut” (Obca panna młoda), w której opisuje los tureckich dziewczyn sprowadzan­ych do Niemiec jako żony dla imigrantów. Książka wywołała dyskusję, wypowiadał się o niej sam minister spraw wewnętrzny­ch. Od jej wydania Kelek nie ma wstępu do żadnego meczetu. Przeciwnic­y mówią o niej „fundamenta­listka oświecenia”. – Jedyne, czego się domagam od niemieckie­go państwa, to równe traktowani­e. Dlaczego mamy tolerować pewne rzeczy tylko dlatego, że dzieją się w społecznoś­ci tureckiej?

Język

W 2011 roku premier Turcji Recep Erdogan przyjeżdża z wizytą do Niemiec. Do swoich rodaków ma jedno przesłanie: „Nie asymilujci­e się”. Krótko przed tą wizytą Seyran Ateş dostaje maila: „Jeśli nie przestanie­sz mówić źle o tureckich muzułmanac­h, obetniemy ci język”. – Pomyślałam, że skoro mogę zginąć za milczenie, to już wolę coś robić.

Rok później znów pracuje z kobietami jako prawniczka. Udziela się w mediach, pisze książki. Rezygnuje z tureckiego obywatelst­wa. – Oddałam paszport, ale nie tożsamość – mówi. – To nie jest ruch przeciwko Turcji, tylko za Niemcami.

Maile od rodaków, którzy życzą jej śmierci, przychodzą cały czas. Zmieniło się jedynie to, że niektórzy piszą po niemiecku.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland