Pracuję nad systemem nauczania języka
Nelli Rokita
Pierwszy raz w życiu świadomie robię to, co lubię. Powiedziałam sobie: „Jeśli nie teraz, to kiedy?”. Chopin nie żyje, Mozart nie żyje. Mój kolega zmarł w wieku 40 lat. Jestem na początku jesieni, ale zapach lata wciąż się unosi. Zrozumiałam, że szkoda czasu na rzeczy, które nie są ważne. A co jest ważne, chce pani wiedzieć? Dla mnie podróże i spotkania z ludźmi, to najbardziej – mówi Nelli Rokita (ur. 1957 r.), była posłanka Prawa i Sprawiedliwości. Wygląda inaczej niż za sejmowych lat. Krótkie siwe włosy, okulary, zielona marynarka. Zero ekstrawagancji, klasa. Łyżeczką spija piankę z cafe latte. Twarz jej promienieje.
– Ale niech pani nie mówi, że tylko leniuchuję – zaznacza. – Pracuję też nad nowym systemem nauczania języka, bo z wykształcenia jestem lingwistą. Eksperymentuję na angielskim i włoskim, mam uczniów. Mój pomysł wyróżniają trzy zasady.
Po pierwsze, w danym języku trzeba się narodzić. Każda moja lekcja to trzy miesiące życia. Pierwszy rok nauczania ogranicza się do trzeciego roku życia, bo to się kumuluje. Nauka „face to face”, grupa jest wykluczona. Lekcje są w cyklach, ja daję tylko narzędzia i uczę samodzielności – jak w życiu. Zaczynamy od piosenek i filmów dla dzieci, na razie żadnej gramatyki. Gramatyka zaczyna się u mnie dopiero po dwóch latach nauki. Wtedy ma pani sześć lat i idzie pani do szkoły.
Po drugie, pytam panią, gdzie i kiedy chce się pani urodzić. Interesuje panią renesans, starożytny Rzym czy też współczesność? Może Sycylia, może Wenecja, a może Toskania? Zgadzam się na wybór trzech miejsc, bo jest pani jeszcze tym dzieckiem, może pani nie wiedzieć. Ale to ważne, bo to ma być pani miejsce – takie, które pani polubi, zapuści w nim korzenie. Mam uczennicę, która zdecydowała się na renesans, a ja jej w nim stwarzam warunki do życia. To akurat bliska mi epoka, ale ciągle muszę coś czytać.
I wreszcie, po trzecie, sto słówek. Potrzebne są jako baza w nowym życiu, bo każde słówko obrasta potem rodziną. 51 wybieram ja, a pani 49. Są takie małe słówka, bez których sobie pani nie poradzi. Po polsku mówimy „jestem w Krakowie”, na włoski „w” tłumaczy się „in”. Ale powiemy „sono a Roma”, żadnego „in”. Trzeba nauczyć się myśleć w tym języku, odrzucić przyzwyczajenia. A poza tym wybiera pani takie słowa, które pani lubi, np. „ekstrawagancki” albo „piękny”, proszę bardzo.
Pracuję nad tym od dwóch lat. Mam np. wspaniałą uczennicę, która sama jest nauczycielką francuskiego. Ona mnie koryguje, krytykuje i inspiruje. Dzięki niej wniosłam w mój system wiele poprawek. Czy książkę napiszę? Raczej założę stronę, internet to mój żywioł.
Na stoliku pojawia się iPad. Nelli pokazuje przykładowe ćwiczenia. A tu już zdjęcia z pielgrzymki. W tych spodniach chodziła cały czas, w ogóle ich nie prała. W drodze poznała parę Koreańczyków. Na tej plaży układała kamienie – po jednym za każdą bliską osobę, która odeszła. Niezgoda na ich śmierć jej ciążyła, musiała się z tym jakoś pogodzić. Maluje też obrazy, chętnie mi pokaże. Polityka? Nie, żadnego więcej kandydowania. Mogłaby może doradzać. Ale kiedy wraca z podróży i widzi, jak tu wszyscy pracowali w tym czasie jak mrówki, wie, że nie ma prawa się wtrącać. Na koniec daje mi obrazek ze świętą Małgorzatą. Leci promienieć dalej.