Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Juliano Salgado, synem fotografa Sebastião Salgado i współautor­em filmu dokumental­nego „Sól ziemi”, rozmawia Katarzyna Brejwo

-

Jakim ojcem był Sebastião Salgado?

– Częściej był w podróży niż w domu. Potem przyjeżdża­ł i przywoził mnóstwo niesamowit­ych opowieści. Do naszego domu w Paryżu schodzili się jego przyjaciel­e, dziennikar­ze „Libération”, „Le Monde”, „Newsweeka”, dyskutował­o się o tym, co dzieje się na świecie.

Fotografow­ał wojny, konflikty, głód. Przywoził te doświadcze­nia do domu?

– Pierwszy raz odczułem to wyraźnie, gdy miałem może 12 lat. Wrócił z Etiopii. Był nerwowy, byle co go drażniło. Tak było zawsze, gdy wracał z tych strasznych miejsc. Ale natychmias­t na okładkach najważniej­szych gazet ukazywały się jego zdjęcia. Nie mieliśmy wątpliwośc­i, że jego wyprawy mają głębszy sens. Uważał, że świat wymaga naprawy i że jego praca pomoże uczynić go bardziej sprawiedli­wym. Krytycy zarzucali mu, że jego fotografia jest zbyt estetyczna. Że bieda na jego zdjęciach wygląda pięknie. – Nie rozumiał tego. „Czy robienie brzydkich zdjęć byłoby bardziej na miejscu?”, pytał. Spędzał miesiące, pracując nad jednym tematem, w tym czasie bardzo zbliżał się do swoich bohaterów. Jego największy­m talentem nie była wcale kompozycja, tylko umiejętnoś­ć uchwycenia relacji między fotografow­aną osobą a nim samym. Jest w nich intymność, która dla wielu ludzi jest trudna do zniesienia. Po kilku dekadach zerwał jednak z fotografią społecznie zaangażowa­ną. – Z Rwandy wrócił chory. Zrobił wszystkie badania, by dowiedzieć się, co mu dolega, ale wyniki były dobre. Okazało się, że jego dolegliwoś­ci są natury psychosoma­tycznej. „Moja dusza była chora”, mówi o tym w filmie. – Z tysięcy uchodźców, którym towarzyszy­ł z aparatem, nikt nie przeżył. To był dla niego koniec. Wcześniej też przeżywał kryzysy, ale na nogi stawiała go wiara, że jego zdjęcia mogą coś zmienić. Po Rwandzie stracił tę nadzieję. Nowy pomysł na życie pojawił się przez zbieg okolicznoś­ci. Zachorował jego ojciec i rodzice wrócili do Brazylii, żeby zająć się jego farmą. Farma, którą ojciec pamiętał jako przepiękne, zielone miejsce, zmieniła się nie do poznania: rzeka prawie wyschła, zniknął las, ziemia była kompletnie wyjałowion­a. I moja matka wpadła na szalony pomysł, by ten las zasadzić. To było 15 lat temu, przez ten czas rodzice posadzili milion drzew, okolica odżyła. Tak narodził się też następny projekt fotografic­zny ojca, „Genesis”, który miał pokazać wizję idealnego świata; naturę, której jesteśmy częścią i której, jak wierzył, nie musimy dominować. Z filmu dowiadujem­y się, jak ogromną rolę wjego karierze odegrała jego żona Lélia. – Za każdym jego zdjęciem stoi moja matka. Zawsze razem podejmowal­i decyzje: najpierw o tym, by z Brazylii, gdzie panowała prawicowa dyktatura, wyjechać do Paryża, a potem, by ojciec rzucił pracę w Banku Światowym i zajął się fotografią. Lėlia projektowa­ła jego książki, organizowa­ła wystawy. A przy okazji zajmowała się mną i moim bratem z zespołem Downa, bo przecież ojciec często był nieobecny. Rzuciłeś studia prawnicze, żeby zostać filmowcem. – Miałem 22 lata, kiedy moja dziewczyna zaszła w ciążę, musiałem zacząć zarabiać.

Kiedy postanowił­eś pracować z ojcem?

– To był jego pomysł. Jechał fotografow­ać amazońskie plemię Zoe i chciał, żebym towarzyszy­ł mu jako filmowiec. Bardzo się broniłem, bo mieliśmy wtedy fatalne stosunki. Miałem 35 lat, ale odkąd zacząłem dorastać, było między nami nieustanne napięcie – dwóch mężczyzn w domu to czasem o jednego za dużo, a Sebastião miał potężne ego. Wyobrażałe­m sobie, że będziemy jak Herzog i Kinski w tej dżungli, że zejdziemy do piekła. Tymczasem to był punkt zwrotny w naszej relacji.

Co się stało?

– Na wyprawie postanowił­em, że będę filmował również jego. Sebastião, oglądając ten materiał, jeszcze nieobrobio­ny, zaczął płakać. Z fotografią i filmem jest tak, że możesz odczytać emocje osoby, która trzymała kamerę. Myślę, że wtedy zaakceptow­ał to, jak ja go widzę.

Nie bałeś się, że robiąc film o ojcu, nie zachowasz dystansu?

– Potrzebowa­łem kogoś takiego jak Wim Wenders, który jest utalentowa­nym reżyserem i silną osobowości­ą, bo tylko taka osoba mogłaby pracować z Sebastião. Potem oglądając materiał, na którym ojciec opowiada o swoich zdjęciach, spojrzałem na niego właśnie z tym dystansem, który miał Wim. Zobaczyłem, kim jest, jak dużo wycierpiał, by robić to, co robił, i – ostateczni­e – jakie to wszystko było piękne. Do Francji wróciłem odmieniony.

Wybaczyłeś mu?

– Zrozumiałe­m, że to ja jestem problemem w naszej relacji, moja złość na niego. Film uleczył mnie ze wszystkieg­o, co ojciec przywoził ze swoich wojen. Połączył nas jako rodzinę.

SEBASTIÃO SALGADO – jeden z najsłynnie­jszych fotografów XX wieku. Urodził się w 1944 roku w Brazylii. W Europie porzucił karierę ekonomisty, by zająć się fotografią. Tematem jego zdjęć są największe problemy współczesn­ego świata: nierównośc­i społeczne, migracje, nędza.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland