Rewolucję na Nanga Parbat
Adam Bielecki
Przygotowuję kolejną wyprawę. Celem jest pierwsze zimowe wejście na jeden z dwóch niezdobytych jeszcze zimą ośmiotysięczników – Nanga Parbat – mówi wspinacz Adam Bielecki, pierwszy zimowy zdobywca Gaszerbrum I (2012) i Broad Peak (2013).
Jak na człowieka, który nie mając trzydziestki, wszedł do historii, wygląda całkiem normalnie. Wytarty plecak, dredy, nieśmiały uśmiech. Pije wiśniową colę, dłoń podaje delikatnie.
– To pomysł o tyle rewolucyjny, że normalnie taka wyprawa trwa dwa-trzy miesiące – wyjaśnia. – Na Gaszerbrum I i Broad Peak spędziłem w bazie odpowiednio 60 i 55 dni. Na Nanga Parbat chcemy się zmieścić w dwóch tygodniach. Normalnie byłoby to oczywiście niemożliwe, bo na 8 tysiącach jest jedna trzecia ciśnienia z powierzchni ziemi. Gdyby osobę bez aklimatyzacji przenieść na taką wysokość, miałaby przed sobą dziesięć minut życia. I właśnie aklimatyzacja to nasza tajna broń. Najpierw lecimy do Chile, gdzie chcemy wejść na drugi szczyt na półkuli zachodniej: Ojos del Salado, prawie siedmiotysięczny. Spędzimy na nim dwie-trzy noce, co zapewni nam aklimatyzację do wchodzenia na 8 tysięcy. Bezpośrednio z Chile jak najszybciej przedostajemy się do bazy pod Nanga Parbat i – zamiast zakładać kolejne obozy i wieszać liny poręczowe – pakujemy plecaki i idziemy bezpośrednio do szczytu. Na szybko i lekko, w stylu alpejskim.
Tym razem będzie ich tylko dwóch, drugi to Jacek Czech. Do Chile lecą już 6 grudnia, szczyt Nanga Parbat chcą atakować na przełomie roku. W tym sezonie będzie tam tłoczno – w planach są też cztery inne wyprawy. Chcą zdążyć przed wszystkimi? – To może tak wyglądać – śmieje się Bielecki. – Ale wybór terminu wynika bardziej z moich doświadczeń zimowych. Na Gaszerbrum I i Broad Peak na początku sezonu pogoda była niezła, szybko zakładaliśmy kolejne obozy. Ale w momencie gdy docieraliśmy na 7 tysięcy, pogoda się załamywała. Musieliśmy aż do marca czekać na okno pogodowe, które umożliwi atak na szczyt. Chciałbym teraz wykorzystać ten zazwyczaj dobry początek sezonu.
Z wyprawy na Broad Peak nie wróciło dwóch uczestników: Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. Bielecki był krytykowany za nieudzielenie im pomocy. Tłumaczył, że gdyby zawrócił po kolegów, ofiary byłyby trzy, a nie dwie.
– Czego cię nauczyło tamto doświadczenie? – pytam. – Przede wszystkim tego, że ludzie powinni ze sobą rozmawiać osobiście, a nie za pośrednictwem mediów – odpowiada bez namysłu. – Gdyby niektóre z osób, które zabierały wtedy głos, przyszły do mnie i porozmawiały, to może wielu rzeczy by nie powiedziały publicznie. Ale czas to wszystko łagodzi. Jestem wciąż w środowisku. Normalnie żyję, funkcjonuję, wspinam się.
– A podobno zostałeś tatą... – zaczynam. O ile Bielecki czerwienił się od początku rozmowy, teraz jest już po prostu buraczkowy. – Będziesz mniej ryzykował? – Najbardziej to ja ryzykowałem przez dwa pierwsze sezony w Tatrach, kiedy myślałem, że jestem świetnym wspinaczem, a byłem zupełnym amatorem – macha ręką. – Tak, mam siedmiomiesięcznego syna, który jest dla mnie źródłem nieustającej radości. Największa różnica jest taka, że trudniej mi się wyjeżdża i że bardzo tęsknię. Może dlatego chcę zimową wyprawę zrobić w dwa tygodnie?