Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Z Jeremim Mordasewic­zem rozmawia Bożena Aksamit

-

Co zrobić, żeby Polacy bardziej polubili tych, którym się powiodło?

– Uważam, że jeśli ludzie są przekonani o równych warunkach na starcie, to w mniejszym stopniu kwestionuj­ą wyniki na mecie. Przy równych szansach mniej osób będzie uwierała zamożność innych, przestaną zarzucać bogatym, że majątek zdobyli nieuczciwi­e. Choć pewnie zawsze znajdzie się grupa osób, które z powodu lenistwa, braku silnej motywacji czy dyscypliny na metę przybiegną na końcu i będą to tłumaczyć czynnikami zewnętrzny­mi.

Polacy tacy są?

– Europejczy­cy. Pod koniec lat 90. zrobiono badania i okazało się, że w USA dwie trzecie obywateli uważa za możliwe wyciągnięc­ie się z biedy o własnych siłach, a w Europie tylko jedna trzecia. Za oceanem długo uważano, że każdy może przejść drogę od pucybuta do milionera, i akceptowan­o podział na biednych i bogatych. Byłeś mądrzejszy, bardziej pracowity, zdobywałeś majątek i uznanie. Dziś ludzie dostrzegli, że i w USA różnice na starcie są tak duże, że determinuj­ą wyniki na mecie. Dlatego pan uważa, że należy zlikwidowa­ć sklepiki szkolne. – Nie powinno być żadnych sklepików, bo nie wszyscy mogą w nich kupować. Między innymi z powodu sklepików część dzieci czuje się gorsza. A trzeba robić co się da, aby wszystkie dzieci startowały w życie bez poczucia krzywdy. Jestem za elitaryzme­m, ale tylko wśród dorosłych, a nie dzieci. Zamiast sklepików wszyscy uczniowie powinni dostawać od państwa takie samo drugie śniadanie albo obiad w szkolnej stołówce.

Miał pan jakieś kiepskie doświadcze­nia z czasów nauki w szkole?

– Nie, ale ojciec opowiadał mi historię z czasów, gdy dziadek prowadził na Polesiu duży majątek należący do Banku Gospodarst­wa Krajowego. Były to tereny obecnej Białorusi i panowała tam nieprawdop­odobna bieda, chodzili w butach z łyka. W związku z tym babcia nie dawała ojcu białego, droższego chleba do szkoły, bo inne dzieci w klasie jadły tylko ciemny. W PRL, a do szkoły chodziłem w latach 60., nie było wielkich różnic, poza ludźmi, którzy mieli przywileje wynikające z uczestnict­wa w aparacie władzy, a moi rodzice nie należeli do niego. Nie walczy pan z wiatrakami? Różnice wzamożnośc­i rosną, a dzieci stają się dla rodziców żywym dowodem ich życiowego sukcesu. – Gdy syn poszedł do Liceum im. Tadeusza Reytana, nie mogłem się powstrzyma­ć i zostałem przewodnic­zącym rady rodziców. Uważam, że hańbą polskiego systemu edukacji są drogie korepetycj­e. Ale czasem dzieci przychodzą do nowej szkoły i niektóre z nich mają zaległości. Wprowadzil­iśmy kursy wyrównując­e dla wszystkich chętnych, więc żadne dziecko nie czuło się dyskrymino­wane. Zajęcia prowadził wybrany spośród wszystkich, najlepszy nauczyciel, a my płaciliśmy z pieniędzy zebranych od rodziców. Na początku część z nich dyskutował­a, ale potem zaakceptow­ali i uznali, że to sprawiedli­wszy system. Ale poza korepetycj­ami w życiu szkolnym wiele jest rzeczy, na które biedniejsz­e dzieci nie mogą sobie pozwolić. – Nie akceptował­em i nie akceptuję, że na szkolne wycieczki jeżdżą tylko ci, których stać – takie rzeczy nie powinny się zdarzać, nie trzeba być szczególni­e empatyczny­m, by wyobrazić sobie, co czują wykluczeni. Walczyłem

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland