Z autorkami raportu „(Nie)łatwe powroty do domu”, opisującego doświadczenia dzieci i młodzieży powracających z emigracji, rozmawiała Aleksandra Szyłło
Ludzie wracają z dziećmi z emigracji i co?
Prof. Halina Grzymała-Moszczyńska: Powrót bywa trudniejszy niż sam wyjazd. Bo emigrując, spodziewamy się szoku kulturowego, wracając – nie. Powracający z emigracji Polacy myślą, że wrócą „tacy sami” do „tego samego”. Czyli tacy, jacy byli przed doświadczeniem emigracji do domu i rzeczywistości, która jakby została zatrzymana w kadrze w momencie ich wyjazdu. To oczekiwanie tyleż irracjonalne, co powszechne. Z pań raportu wynika, że trzeba mieć duże oszczędności, żeby skutecznie zamortyzować dziecku powrót do ojczyzny. Joanna Grzymała-Moszczyńska: Jedna z matek biorących udział w projekcie wróciła z Niemiec z czwórką dzieci. Potrzebowały korepetycji z różnych przedmiotów, by jakoś dać radę w polskiej szkole. Więc proszę oszacować, jaki to wydatek. Rodzice dobrze sytuowani mają większe możliwości planowania przeprowadzki z wyprzedzeniem i większą swobodę w podejmowaniu decyzji uwzględniających interesy wszystkich członków rodziny.
H.G.-M.: Lekarz czy menedżer wysokiego szczebla często może przedłużyć okres pobytu za granicą o rok, by dziecko skończyło ważny etap nauki w szkole, którą już zna i lubi. Najlepiej sytuowani czasem nawet nie chcą, by mówić o nich „imigranci”, wolą „ekspaci”. Mieszkają tam, gdzie chcą, tyle ile chcą. W każdej chwili mogą to zmienić, bez szczególnego narażania swojej kariery czy stabilności finansowej rodziny. Tych rodziców stać, by posyłać dziecko do drogiej szkoły międzynarodowej, brytyjskiej czy francuskiej. W razie przeprowadzki dziecko kontynuuje naukę w bardzo podobnej szkole, tylko w innym kraju. W takich domach matki często zawieszają pracę zawodową i decydują się poświęcić cały swój czas i energię dziecku, by je wspierać podczas pierwszych miesięcy w nowej szkole i środowisku. Rodzice z niższymi kwalifikacjami zawodowymi i mniejszymi pieniędzmi częściej stają wobec sytuacji bez wyjścia. Trzeba wracać z Londynu do rodzinnej wsi na Lubelszczyźnie w połowie roku szkolnego, bo straciło się pracę i nie ma na opłaty. Mąż odszedł i matka wraca z dzieckiem, które zaraz w nowej polskiej szkole trafi na test szóstoklasisty. Często rodzice, którzy doświadczają dużych trudności na emigracji, podejmują decyzję, by dziecko „czasowo” odesłać do babci do Polski. Wtedy ono nagle zmienia nie tylko szkołę i środowisko, ale też opiekuna. Czy wie, na ile? „Aż rodzice się odbiją”, czyli może na pół roku, może na trzy lata, a może na zawsze. Często tęsknota lub trudna sytuacja w kraju emigracji skłania do powrotu, ale w rodzinnej miejscowości też już nie ma pracy, kontakty się pourywały, ogarnia poczucie wyobcowania i beznadziei. Więc kolejny wyjazd. Niektóre rodziny wpadają w pętlę chaotycznych wyjazdów i powrotów. W takiej sytuacji dzieci maja się najgorzej. Nigdy nie wiedzą, gdzie, na jak długo i z kim. Bo trochę z mamą, trochę z ojcem, a jeszcze coraz częściej z babcią.
Czyli powrót do Warszawy jest łatwiejszy niż do lubelskiej wioski?
H.G.-M.: Na początku wszędzie po „miesiącu miodowym” („Nareszcie u siebie”, „Jak wspaniale zobaczyć znajome twarze”) przychodzi spadek nastroju, trudności z adaptacją. Jednak rzeczywiście wWarszawie jest łatwiej. Dobrostan dziecka w ogromnej mierze jest przecież zależny od sytuacji rodziców, a w dużym mie- ście łatwiej odnaleźć się z powrotem na rynku pracy, wykorzystać zdobyte za granicą doświadczenie. WWarszawie jest też więcej dzieci z doświadczeniami migracyjnymi, szkoły są lepiej przygotowane na ich przyjęcie. Zamknięte środowiska w wioskach czy małych miasteczkach przyjmują powracających często nieufnie („Wywyższa się?”, Nachapał się?”). Efektem jest poczucie totalnego wyobcowania – „Nigdzie już nie przynależę, ani tam, ani tu”. Sama z powodu pracy ojca część podstawówki zaliczyłam za granicą. Jedynym problemem, jaki pamiętam, była „głupia” dodatkowa polska szkoła, do której trzeba było jeździć w soboty, gdy inne dzieci biegały po podwórku. H.G.-M.: Wiele dzieci w naszym badaniu mówiło źle o szkołach polonijnych właśnie z tego powodu.
Joanna Durlik: Ale poznałyśmy też dzieci, które dobrze mówią o szkole sobotniej. Jeśli rodzice są mocno związani ze środowiskiem polonijnym, po pracy spotykają się z innymi Polakami, to ich dzieci często traktują sobot- nią szkołę jako „swoją”. „Tam spotykam ludzi takich jak ja” – mówią.
H.G.M.: Sobotnia szkoła polonijna ma ogromną rolę w przygotowaniu dziecka do powrotu z emigracji. Niestety, są dwa problemy: po pierwsze, nie wszystkie dzieci mają do niej dostęp, bo jest tylko przy ambasadzie, ewentualnie przy konsulacie czy w dużych miastach, gdzie mieszka wielu Polaków. Jednym z naszych postulatów jest umożliwienie nauki języka polskiego online. Po drugie, jakość zajęć.
J.D.: Nauczyciele polonijni potrzebują szkoleń, muszą wiedzieć na przykład, jak uczyć języka polskiego jako drugiego czy obcego. Bo jeśli w szkole i wśród znajomych mówię po francusku czy szwedzku, słucham radia i chodzę do kina na filmy w tym języku, a polskiego używam tylko w domu i najczęściej mówię o tym, co będzie na śniadanie, to polski nie jest dla mnie najważniejszym językiem, w którym poznaję świat, prawda?
Czego sobotnia szkoła nie może dać?
H.G.-M.: To są zaledwie trzy godziny w tygodniu, polski i historia. Słownictwo specjali- styczne z zakresu fizyki, chemii, matematyki – nie da się tego wszystkiego upchnąć nawet w najlepszy program, bo dziecko musiałoby chodzić do dwóch pełnowymiarowych szkół.
Najłatwiej wracać dzieciom najmłodszym?
J.D.: Niekoniecznie. Często zapominamy, że perspektywa dziecka jest inna. Dla czterdziestolatka czteroletni pobyt za granicą jest „stosunkowo krótki”, ale dla jego ośmioletniego dziecka to połowa życia. A jest dużo dzieci, które albo urodziły się na emigracji, albo wyemigrowały jako niemowlęta. W ich przypadku w ogóle nie powinno się przecież mówić o powrocie, a często się mówi! Pakuje się te dzieci do wspólnego worka „rodzina”, no i skoro rodzina wraca, to one też „wracają do siebie”.
Ale najgorzej oczywiście wracać tuż przed egzaminem, szóstoklasisty czy gimnazjalnym, a taki los spotyka niestety wiele dzieci. Zazwyczaj zdają słabo i zdarza się, że ten zły wynik zamyka im drogę do dobrej szkoły na dalszym etapie. To jest dramat, bo to często są bardzo zdolne dzieci, które w szkole brytyjskiej, austriackiej czy holenderskiej miały świetne oce-