Czarnej płyty czar, czyli winyle i kasety
Mój pierwszy gramofon nazywał się Artur i był dość dziadowski, ale jednak był, trwały niewzruszenie lata 80., do Polski jeszcze nie dotarły kompakty, słuchało się z największym trudem zdobytych winyli, a szczególnie legendarnych singli Tonpressu, gdzie – prócz oceanu badziewia – prawdziwe rarytasy wychodziły, na ten przykład Dezerter, Tilt, Brygada Kryzys, Deuter, Siekiera, Variété, TZN Xenna, a nawet i Joy Division, ale i tak dyktatorsko rządziła kaseta magnetofonowa, a wraz z nią kaseciaki firmy Kasprzak – wiadomo: i ja kasprzaka miałem.
Kiedy już w średnim wieku obrosłem w tłuszcz, szarpnąłem się na porządnego denona i począłem snobistycznie i fetyszystycznie uzupełniać swą kolekcję płytami winylowymi, choć i tak przecież słucham kompaktów nade wszystko, bo jest to i łatwiejsze, i poręczniejsze.
Opowiadam te zamierzchłe historie, albowiem obejrzałem pierwszy odcinek nowego serialu HBO „Vinyl”, który o złotych czasach płyt analogowych opowiada, a za opowieść tę odpowiedzialni są Martin Scorsese jako reżyser i Mick Jagger jako producent. A że ostatnimi czasy znajdowałem się w stanie abstynencji serialowej, to i wracam do nałogu w wielkim stylu: obejrzałem z niejakim zachwytem drugi sezon „Detektywa” oraz w sposób podejrzanie maniacki wkręciłem się w psychodeliczną „Utopię”, nic zatem dziwnego, że i serial „Vinyl” będę śledził skrupulatnie i regularnie.
Naturalnie wszyscy już wiedzą, o czym jest to opowieść, bo wszędzie o „Vinylu” chyba napisano, dla porządku jedynie wspomnę, że jest to rzecz o upadającej firmie płytowej American Century, na czele której stoi główny historii protagonista Richie Finestra, biznesmen, mąż i ojciec, pijak, kokainista i tak dalej. W zasadzie epoka, którą tu pokazano, wczesne lata 70., literalnie nic mnie nie obchodzi, ani od strony estetycznej, ani muzycznej, więcej – raczej mnie irytuje. Jeśli idzie o lata 70., zdecydowanie bardziej mnie pasjonuje lat 70. końcówka, i to raczej w Anglii niźli w Stanach, tak właśnie, mam na myśli punkową rewoltę brytyjską spod znaku The Clash i legionu innych zespołów, a więc nie rok 1973, w którym „Vinyl” się rozpoczyna, ale emblematyczny angielski rok 1977. Zmierzam tu jednak do takiej oto konstatacji: amerykańskie wczesne lata 70., choć mnie nie intrygują, a zespoły, które się w pierwszym odcinku serialu przewijają, budzą moją bezbrzeżną obojętność, to jednak przecież „Vinyl” oglą-
Amerykański „Vinyl” mieni się cyrkowymi wręcz kolorami, polski „Winyl”, albo jeszcze lepiej serial, któremu dałbym tytuł „Kaseta”, epatowałby kolorystyką szaroburą
dałem z pasją, i nie dla muzyki wcale, ale dla wątków z muzyką luźno związanych, dla wątków ludzkich, rzekłbym, dla tych opisujących działalność biznesu płytowego; z Niagary słów, jaka tam spada, warto wyłowić sentencję, że nie o sztukę żadną w tym interesie chodzi, nie o bunt artystyczny, nie o ekspresję twórczą, ale o biznes wyłącznie. No i o narkotyki ma się rozumieć – wszak w „Vinylu” wszyscy nieustająco wciągają, wsysają, walą w żyłę, w zasadzie chyba wyłącznie narkotykami się odżywiają, bo niewątpliwie dragi częściej w tym filmie występują nawet niż alkohol, nie mówiąc o jedzeniu.
Jako się rzekło, muzyka w „Vinylu” nie jest dla mnie wątkiem wiodącym, choć chyba nikt tak jak Scorsese muzyki filmować nie potrafi, ale to zupełnie odjechane sceny z rozmów