Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Paradoksy rygorysty, czyli pieszczoch czyta Horubałę

-

Nie mogę powiedzieć, bym był wybitnie pilnym czytelniki­em tygodnika „Do Rzeczy”, ale sięgam po niego z jednego zasadnicze­go powodu – dla tekstów Andrzeja Horubały mianowicie, który co tydzień zamieszcza tam masywny materiał wydarzenie­m kulturalny­m sprowokowa­ny, powieścią, filmem czy spektaklem teatralnym, a ja nieodmienn­ie czytam to z największy­m zaintereso­waniem. Teraz ukazał się owych tekstów gruby wybór i ową Horubały „Drogę do Poznania” poddaję lekturze z jeszcze większą pasją, czasami z wściekłośc­ią, ale i z prawdziwym podziwem. Tytuł bierze się z otwierając­ego zbiór felietonu o płycie Marii Peszek, słuchanej w samochodzi­e na trasie do Poznania, ale podług mej intuicji tytuł książki jest pewną grą, bo nie tylko idzie tu o miasto Poznań, ale w istocie o poznanie rzeczy, o zdobycie wiedzy i próbę zrozumieni­a tego, co się w polskiej kulturze dzieje na wszystkich jej poziomach.

Zresztą zaskoczeni­e jest od początku, bo Horubale się twórczość Peszek podoba; nie w wersji ideowej, ale artystyczn­ej, polityczni­e jest Horubała przeciw Peszek, ale artystyczn­ie stoi za nią murem. A zaraz potem tekst o Masłowskie­j, jej rewolucyjn­ej wybitności we wczesnych książkach, tekst w punkt napisany, z którym polemizowa­ć nie mógłbym, a jedynie zalecać go do lektury. I mnogość tekstów o duecie Strzępka – Demirski, których spektaklam­i się nieraz Horubała zachwyca, a nieraz zniesmacza, ale ogląda je wręcz maniakalni­e. A ekstatyczn­e zachwyty nad płytą Świetlików „Sromota” i nad samą poezją Świetlicki­ego?

I na tym polega piękny paradoks tej książki, że ten radykalny katolicki dogmatyk, w zasadzie fundamenta­lista, jest jednocześn­ie pryncypial­ny, jeśli idzie o wartość sztuki, a nie jej polityczny wymiar, że jest niebywale wręcz przenikliw­y, że z taką uwagą i tak poważnie kulturę traktuje. Fundamenta­lnie nie zgadzam się z fundamenta­lizmem Horubały, zarówno religijnym, jak i polityczny­m, ale każdy tekst czytam z piekielnym zaciekawie­niem. Bo w istocie jest to autor naprawdę niepokorny, co piszę bez najmniejsz­ej ironii.

Ale i bywa inkwizytor­em, tak zaciekłym, że kończyny mi drętwieją na myśl, co by było, gdyby się Horubała dorwał do jakiejś władzy. Otóż gdyby Horubała dostał władzę wymierną, zostałby Torquemadą, tu żadnych wątpliwośc­i nie mam.

Jego rygoryzm moralny nieraz wpędza mnie w konfuzję, kiedy postponuje za ekshibicjo­nizm umierające na raka dziewczyny, które z tego umierania prowadzą na blogach relacje. Zdaje mi się Horubała obojętny na cudze cierpienie, nawet zniesmaczo­ny nim, jeśli nie jest ono odpowiedni­o chrześcija­ńskie. A Jan Paweł II to nie zrobił nam wielkiego spektaklu ze swojego umierania? Nie było to niesmaczni­e ekshibicjo­nistyczne? Święty Karol Wojtyła to mógł nas epatować swoim odchodzeni­em, a młoda dziewczyna, wyłysiała od chemii, to już nie może swoim dramatem się podzielić na blogu? Protestant Pilch nie może ze swojego parkinsona zrobić literatury, a Jan Paweł II to mógł ze swojego urządzić ogólnoświa­tową telenowelę? Katolikom wolno cierpieć, heretykom i ateistom zabraniamy?

Ale też nigdzie chyba nie czytałem tak krwawej krytyki pisarstwa Bronisława Wildsteina jak u Horubały, który swego wszak polityczne­go ziomka dekonstruu­je z zabójczą precyzją, pisząc o Wildsteina kuriozalny­m kryminale „Ukryty” – zarzuca Wildsteino­wi Horuba- ła, iż ten napisał prostacką agitkę, a na finał powiedzieć autorowi mającemu tak wielkie ambicje pisarskie, że „nie włada odpowiedni­m literackim warsztatem” – cios nokautując­y.

Horubała idzie zawsze w zgodzie ze swoimi przekonani­ami i odczuciami, potrafi zatem – najzupełni­ej słusznie – pokazać, iż „Kronos” Gombrowicz­a (a ma Horubała Gombra za wielkiego pisarza!), wokół którego aurę odnalezion­ego arcydzieła zbudowano, to zupełny humbug. Ale umie też w sposób bezwzględn­y dowieść, iż to, co zrobił kardynał Dziwisz, podając do druku luźne zapiski Wojtyły i opylając je z sukcesem na rynku jako wielkie świadectwo wiary i duchowości papieża, to zwykła hucpa – i nie ma litości tutaj Horubała dla Dziwisza, a poniekąd nie bardzo ma też litość dla Wojtyły jako autora tych notatek, często będących wyłącznie cytatami z cudzych rekolekcji.

Ma naturalnie swe obsesje Horubała, do wiodących należy, ma się rozumieć, jazda na gazetę, w której państwo ten felieton czytacie, z tego Horubała wyzwolić się nie umie, podobnie jak z obsesji katastrofy smoleńskie­j, która swoistym misterium jest dla niego, dogmatyczn­ą świętością, ale przecież jednocześn­ie nie mam wątpliwośc­i, że nie idzie w koniunktur­alizm, w wykonywani­e „przekazu dnia”. Ale co jakiś czas jedzie Horubała tymi wszystkimi złachanymi sloganami, że „Gazeta” wstrętna, że lewactwo, że zdrada, że promocja zboczeń, pederaści wszędzie i ateiści, że hańba, bo Zygmunta Baumana zaproszono na Kongres Kultury Polskiej, że „Lalka” to „sentymenta­lna opowieść o późnej miłości kupca-kolaborant­a”; ta dykcja mu często okulary, przez które na świat patrzy, iście smoleńską mgłą pokrywa iwzacietrz­ewienie jak ślepca prowadzi. W dawnym tekście już wzywał ministra kultury do wywalenia Jana Klaty ze Starego Teatru w Krakowie – poniekąd ojcem jest Horubała obecnej na Klatę rządowej nagonki.

Ale wszak zachwyca się „Idą”, jej pięknem, smutkiem, estetyką – zupełnie osobna to ocena po prawej stronie – jednak nie może sobie darować, by nie napisać, że to film uwikłany, że pol-

Kończyny mi drętwieją na myśl, co by było, gdyby się Horubała dorwał do jakiejś władzy. Ale każdy jego tekst czytam z piekielnym zaciekawie­niem

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland