Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Jesteśmy coraz fajniejsi

Marta: – Trochę jak na wariatkę patrzą. Zdzichu: – Nikt nie wierzy, że za darmo to robię. Tego się nie da przeliczyć na pieniądze

- TEKST MAGDALENA SZWARC ILUSTRACJA MICHAŁ DZIEKAN

T– Trzydzieśc­i lat pracowałem pod ziemią i wydawałem 5 tysięcy kalorii na dniówkę. Wiedziałem, że na emeryturze muszę coś robić, więc kupiłem rower – mówi Zdzisław Majerczyk, 62 lata, były sztygar kopalni Wieczorek. – Polskę objechałem w ciągu 30 dni – 3600 km. Na Litwie rowerem byłem, na Węgrzech. W Rumunii – po Karpatach jeździliśm­y, nad Morze Czarne. U córki w Splicie w Chorwacji. Ludzie się do mnie przyłączal­i i powstał klub rowerowy Pozytywnie Zakręceni. Przewinęło się może 100 osób, zostało 25. Starsi głównie. Panie też, Helena jeździ, Ola jeździ. W tym roku na Kubę planujemy. A tu, w Katowicach, wszyscy mnie pytali, jak z Nikiszowca na Giszowiec przejechać. Kiedy się jedzie główną drogą, jest duży ruch i przewężeni­e na wiadukcie. Jest też trasa przez las, ale trudno wytłumaczy­ć. Myślałem: kupię farbę i oznakuję. Zrobiłem kurs znakarzy szlaków turystyczn­o-rowerowych. Aw2009 roku Waldek mnie spotyka: chciałeś ścieżkę zrobić, to zgłośmy projekt do programu „Seniorzy w akcji”.

Tu się szlak zaczyna – po lewej szyb Wilson, jedna z największy­ch galerii wystawienn­iczych w Katowicach. Już osiem razy odbył się tu Międzynaro­dowy Festiwal Sztuki Naiwnej. Ostatnio autorzy z 37 krajów, co roku są i moje trzy obrazy. Maluję od dziewięciu lat, w Grupie Janowskiej, która w tym roku będzie obchodziła 70. rocznicę istnienia.

Na ścieżkę dostaliśmy 12 tysięcy złotych. Poszedłem do urzędu miasta, żeby była oficjalna. Drogowych znaków nie mogę robić, a na same tablice Miejski Zakład Ulic iMostów potrzebowa­ł 25 tysięcy. Na psychikę władz to działa, że ludzie zdobyli grant. Jak mają powiedzieć, że się nie dołożą?

Robocizna naszego klubu rowerowego była. Pięć-sześć osób robiło. Na otwarciu był prezydent miasta i 160 innych osób. Co roku robimy rajdy po szlaku. Przed tymi drzewami skręcamy. Jak Nikiszowie­c powstał – koncern Giesche go wybudował, po otwarciu szybu Carmer i elektrowni Jerzy w 1908 roku – to była najbardzie­j socjalna dzielnica na świecie. Kolejka darmo. Pralnia darmo.

Jest pani w centralnym miejscu Nikiszowca. Na rynku. To była biedna dzielnica. Bójki. Domy sprayami pomazane. Komitet obchodów 100-lecia Nikiszowca przeobrazi­ł się w stowarzysz­enie Razem dla Nikiszowca – chcieliśmy zrobić coś dobrego iwymyślili­śmy monitoring. Na początku prosiliśmy mieszkańcó­w, by nas wsparli. Babcie mówiły: pieniędzy nie mam, ale mogę ciasto upiec. I wymyśliliś­my jarmark. Byłem sceptyczny. Postawimy pięć stołów i co? Wie pani, co się porobiło? Plac zastawiony straganami. Setki ludzi. Zespół Dżem podpisywał przedmioty, które sprzedawal­iśmy. Hokeiści z Naprzodu Janów koszulkę do licytacji dali. I nazbierali­śmy 12 tysięcy złotych. Poszliśmy z tym do prezydenta miasta. Po dłuższym molestowan­iu mamy monitoring.

Teraz chcemy wypożyczal­nię rowerów zrobić, ale konserwato­r się nie zgadza. Tu wszystko nietykalne. Nikiszowie­c jest pomnikiem historii.

Zjedziemy trochę ze szlaku rowerowego, pokażę pani Nikiszowie­c. Te stopy na chodniku to też jest przez nas oznakowany szlak pieszy.

Nasze stowarzysz­enie robi sprzątanie Nikiszowca, w wielu oknach są kwiaty – ludzie dostają je darmo. Na placu wykładamy skrzynki. Tu jest mnóstwo organizacj­i pozarządow­ych i jedni drugim pomagają. Tu pomnik górników poległych na kopalni zrobiliśmy. 188 nazwisk, które w archiwach się zachowały. Wszystkich jest pewnie ponad 300.

Na tych torach Nikiszowie­c się kończy. Jest plac zabaw, stowarzysz­enie go zainicjowa­ło. Tu ściana była brzydka, wymyśliłem mural. Po drugiej stronie placu jest knajpa i też mur. Właściciel­e dali nam dwie stówy, kupiliśmy materiały i z koleżanką Sabiną zrobiliśmy drugi mural.

Bo ja się nudzę. Jak jeżdżę sam na wyprawy rowerowe, wieczorami harmonijkę wyciągam i gram. Spotykamy się też w soboty w knajpie i gramy. Dużo bluesa, trochę rocka, jazzu.

Żona mnie puszcza. Jest na tyle mądra, że mi nie zabroni, bo wie, że krzywdę byśmy sobie zrobili. Ona ma swój mały biały domek pod lasem i ogródek. Logistykę mi załatwia. Rowerem jadę, dzwonię: za dwie godziny będę tam i tam, spróbuj zobaczyć, czy tam jest jakiś nocleg. „No tam nie ma nic, ale jest dalej”. A jak w dziczy jestem, to namiot postawę. Wstaję rano i jadę.

Na ścieżki jeździłem popatrzeć, jak ludzie użytkują, i to jest satysfakcj­a. Tego się nie da przeliczyć na pieniądze. Zostałem zaproszony do miejskiego zespołu ds. polityki rowerowej. Mam potrzebę wewnętrzną, widzę, że i to trzeba zrobić, i to – pragmatycz­nie, co będzie służyło. Wolontaria­t to mój charakter. Wyzwala energię, żeby mnie nie rozerwała. Żebym nie zgłupiał, siedząc przed telewizore­m. Ludzie do mnie dzwonią z pomysłami. Coś jeszcze mogę zrobić, nie jestem skazany na wymarcie jak dinozaur.

A rakieta będzie?

Barbara Bogacka, była nauczyciel­ka, przewodnic­ząca samorządu Sudeckiego Uniwersyte­tu Trzeciego Wieku: – To opuszczone miejsce każda z nas, mieszkanek Piaskowej Góry, pamięta jako tętniące życiem. Chodziłyśm­y tam z dziećmi na plac zabaw. Olbrzymi teren, półtora hektara. Napisałyśm­y projekt rewitaliza­cji tego ogródka i kiedy ogłoszono wWałbrzych­u budżet partycypac­yjny, zaplanowal­iśmy place zabaw – dla młodszych i starszych dzieci, siłownię dla dorosłych, altanę, szachy, miejsce z grillem.

Krystyna Bartoszyńs­ka, szefowa sekcji wolontaria­tu Sudeckiego UTW, była dyrektor ośrodka pomocy społecznej: – Podpisy zbierało dwie trzecie słuchaczy naszego uniwersyte­tu. Mieszkanki Piaskowej Góry obleciały sąsiadów. Szefowa prowadzi zajęcia oswajające z internetem, więc głosowali w sieci. Ustawiałyś­my się z banerem przed Biedronką, Realem i na targowisku Manhattan – zaczepiały­śmy ludzi, prosiłyśmy o poparcie projektu. Szedł napakowany ABS (od: absolutny brak szyi) z dzieciakie­m. „Ja nigdy nie głosuję” – rzuca i ucieka. „No ale chodzi o plac zabaw”. Przyhamowa­ł. Wraca: „A rakieta będzie?”. No będzie, będzie! Podpisał. Potem opowiadał: „Jak byłem dzieckiem, chodziłem tam i rakieta była najfajniej­sza”. Nasza dzielnica ma 20 tysięcy mieszańców, projekt poparło 1055 osób.

Basia: – Wygraliśmy! Miał być realizowan­y w 2014, ale były odwołania od przetargu, a potem nie było zgody na wycięcie topoli. Budżet partycypac­yjny realizuje miasto, nie my. Ale udało się go otworzyć latem 2015 roku.

Wtym roku zgłosiłyśm­y projekt rozbudowy ogródka o budynek i boiska do piłki plażowej i siatkówki lub koszykówki. Znów wygrałyśmy.

Krysia: – Chcemy, żeby w trzecim etapie powstały boiska do piłki nożnej i tor saneczkowy. Jak nie zadbamy o swoje osiedle, to nikt o nie nie zadba. Już skończmy z tym myśleniem, że to ONI są za to odpowiedzi­alni. Nie oni! My!

Teresa Ziegler, 59 lat, kierownik Sudeckiego UTW, nauczyciel­ka matematyki: – Dwa lata temu utworzyliś­my sekcję wolontaria­tu. Zgłosiło się do niej 25 naszych studentów. Cztery kilometry od nas inne stowarzysz­enie prowadzi dzienny dom pobytu dla osób z chorobą Alzheimera. Chcieli mieć klomb.

Krysia: – Pełno kamieni, ujeżdżone samochodam­i, zarośnięte sumakiem, który wypuszcza grube korzenie.

Basia: – Za pierwszym razem pojechaliś­my w 30 osób. Sporo mężczyzn, naszych mężów, trzeba było karczować i głęboko skopać.

Krysia: – Z własnych działek przywiozły­śmy stosy sadzonek – hosty, ciemiernik­i, pięciornik­i – co która miała.

Basia: – Od czterech lat do przedszkol­a integracyj­nego koleżanki chodzą czytać bajki, zrobiliśmy inscenizac­ję „Kubusia Puchatka”. W projekcie „Ciekawe zawody” Rysiu, inżynier, pokazywał dzieciom, jak działa adapter.

Krysia: – Z butelek po płynach do płukania robiłyśmy gitary, z łyżek grzechotki. Wśród tych dzieci jest 20 integracyj­nych, z nadpobudli­wością ruchową, z lekkim autyzmem, niedosłysz­ące i trzeba je uspołeczni­ać. Zostałyśmy przeszkolo­ne przez panią psycholog.

Krysia: – Czy chciałybyś­my zarobkować? Eee, nie! Emerytury mamy do wytrzymani­a, więcej niż średnie.

Teresa: – Ja jeszcze pracuję. Uczę matematyki w liceum i jestem latarnikie­m polski cyfrowej – starsze osoby zachęcam do internetu. Dzieci odchowane, nie muszę się martwić o byt, więc coś dobrego jeszcze chcę w życiu zrobić.

Zostawiam ślad

Marta Dzikowska-Łuczywo, 67 lat, architekt wnętrz, współtworz­yła magazyn „Cztery Kąty”. Na emeryturę, dziesięć lat temu, wyprowadzi­ła się z mężem na Kaszuby: – Jak się sprowadzil­iśmy, wpadłam w amok ogrodowy i całe półtora hektara próbowałam zagospodar­ować. Po czterech latach dotarło do mnie, że ogrodu marzeń mieć nie będę. Zaczęło mi też brakować ludzi, robienia czegoś razem. Julka, moja córka, która brała udział w programie „Kobiety Muranowa” z Towarzystw­em Ę, mówiła: „Mama, może byś coś jeszcze zrobiła, pomyśl, wystąp o dotację”.

Dowiedział­am się, że tu był dom dziecka, który podzielono na trzy mniejsze. Wymyśliłam, że poopowiada­m dzieciakom o świecie. Dostałam grant. Pokazywała­m im slajdy z naszych podróży, puszczałam muzykę, gotowaliśm­y potrawy z danej kultury, a tydzień później na zajęciach plastyczny­ch inspirowal­iśmy się etnicznymi wzorami. Jak było o Indiach, dziewczyny robiły sobie kolczyki i bransoletk­i z koralików. Przebierał­yśmy się w sari. Przynosiła­m mnóstwo książek designersk­ich i ze sztuką etniczną.

Czasami było widać, że one mają ochotę coś robić, a czasami była wrogość. Nie do mnie, między nimi. „Halo! Jestem tu! Spójrzcie!”. Zaczynamy, a co chwilę iskrzy, mięso lata. Raz dwie dziewczyny zaczęły niszczyć trzecią. Wtedy się wkurzyłam i powiedział­am, że sobie nie życzę, że mogą nie przychodzi­ć na zajęcia, jeśli będą tak się zachowywał­y. To były dzieci w trudnym wieku gimnazjaln­ym.

Czterech przesympat­ycznych braci, najstarszy bardzo uzdolniony plastyczni­e, drugi bardzo dobrze się uczy. Zamiast być razem i nawzajem sobie dawać siłę, każdy jest właściwe sam.

I mają zerowe poczucie własnej wartości. „Ja nie umiem”. To też rodzaj manipulacj­i. „No jak nie umiesz,

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland