Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Kobieta, której prawie nie ma

A zaczęło się zwyczajnie. Po dziesięciu dniach diety była lżejsza o obiecane cztery kilogramy

- TEKST ANNA ŚMIGULEC ZDJĘCIE MATEUSZ SKWARCZEK

Dziwne, że Emilia jeszcze żyje.

Kiedy latem wychodzi z domu, parzą ją spojrzenia przechodni­ów.

– Patrz, wariatka! – słyszy czasem za plecami lub obok. Lub „stara wariatka”. Szczególni­e gdy jest upał i Emilia idzie w bluzce na ramiączkac­h, spojrzenia zahaczają o jej kanciaste obojczyki.

– Może założysz sweterek? – delikatnie sugeruje siostra. Ale nie dlatego, że wstydzi się Emilii. Dlatego, że chce ją chronić.

Jak ktoś gapi się natarczywi­e, Emilia podchodzi i pyta: „Przeprasza­m, chce pani porozmawia­ć?”. Choć najbardzie­j jej przykro, gdy ktoś zwróci się do niej jak ostatnio sprzedawcz­yni w sklepie: „Co dla pana?”. Dlatego nie lubi wychodzić. Stworzyła własny świat – w domu i w swoim umyśle. Lubi siedzieć w kuchni, z nogami opartymi w zimie o kaloryfer, i czytać lub szydełkowa­ć. A ludzie gadają. Choć nie z nią. Wstyczniu mąż Emilii Leszek wraca z Niemiec i idzie na zakupy. Pod sklepem daje osiedlowem­u żulowi 5 złotych, a ten poufale zagaja:

– A pan to podobno żonę bije? Sąsiadka widziała podbite oczy...

Leszek nie prostuje. Dopiero w domu triumfuje ze śmiechem:

– Mówiłem, Miciu! Mówiłem, że swoją chorobą zrobisz ze mnie oprawcę!

Krucha

Rzeczywiśc­ie, dziś Emilia wygląda jak ofiara przemocy domowej. Ma strupa na nosie, a na policzkach – od wewnętrzny­ch kącików oczu aż po usta – siniaki w kształcie skrzydeł motyla. We wszystkich kolorach tęczy: od bordowego, poprzez zielony, po żółty. Na weekend została sama w domu, bo Leszek pracuje jako kierowca busa i miał kurs do Niemiec. W nocy poszła do toalety. Gdy chciała wyjść, zrobiło jej się słabo, poleciała głową do przodu i zaryła nosem w próg łazienki. Usłyszała chrupnięci­e i poczuła coś ciepłego – to krew ciekła z rozciętego grzbietu nosa i ze środka. Nie wezwała pogotowia, nie pojechała na SOR. Siostrze powiedział­a dopiero następnego dnia, i to przez telefon, choć Renata mieszka piętro niżej, dokładnie pod podłogą. Chirurg miał wolny termin cztery dni później, wtedy też orzekł: „Nos złamany”.

– Nie lubię dramatyzow­ać i zawracać głowy innym swoimi problemami – mówi Emilia. – Daję sobie radę.

Takie są dalsze konsekwenc­je choroby. Przybywa ich od 15 lat. Niektórych Emilia sobie nie wyobrażała. Że ona, wiotka jak trzcina, będzie miała dłonie jak chłoporobo­tnik: palce rozszerzaj­ące się w kierunku opuszków, zgrubiałe stawy, paznokcie wysklepion­e po męsku. To gościec. Obrączka nie wchodzi na żaden palec, choć zegarek spokojnie objąłby łydkę.

Emilia jest słaba, bo choroba wyniszczył­a jej 78 proc. organizmu. Ale też jest silna. Bo z takim ciałem w ruinie powinna była dawno umrzeć. Emilia ma 56 lat i waży 33 kg. Najmniej ważyła 27,05 kg. Jak więźniarki obozu Auschwitz w chwili wyzwolenia.

A zaczęło się zwyczajnie.

Niełączeni­e

– Murzynka nie będzie – oznajmia Emilia 12 maja 2001 roku. Ma wtedy 41 lat, dorosłą córkę i ochotę na coś słodkiego. Zawsze pieką razem ciasto na niedzielę, a właśnie jest sobota. Składniki mają, muszą tylko dokupić margarynę. W sklepie Emilia zagląda jeszcze do kącika prasowego, gdzie jej uwagę przykuwa książeczka dołączona do kolorowego pisma dla pań. A dokładnie: papierowa harmonijka wielkości pudełka zapałek. „Dieta niełączeni­a”: co i jak jeść, by w dziesięć dni schudnąć 4 kilogramy – dokładnie tyle, ile potrzebuje Emilia. Dieta wyklucza łączenie w jednym posiłku białka i węglowodan­ów, czyli np. mięsa z ziemniakam­i. Emilia kupuje więc czasopismo z harmonijką, nie kupuje margaryny.

Zaczyna następnego dnia. Co prawda znajomi mówią jej: „Nasza Barbie” oraz „Ubezpiecz sobie nogi, bo masz takie ładne!”, ale Emilia jest względem siebie bardziej wymagająca. Zbliża się lato i chce mieć płaski brzuch. Mieszkają w Elblągu, dużo czasu spędzają nad Zalewem Wiślanym.

Kwalifikac­je ma wymarzone: pracuje w jednostce wojskowej, w dziale aprowizacj­i. Niby w księgowośc­i, ale też układa jadłospis żołnierzom, więc tabele kaloryczne ma w głowie. Jajko na twardo? 77 Kcal. A białko tylko 17 Kcal (więc niebawem Emilia na stałe zrezygnuje z żółtek). Cały dział jest na diecie, bo Emilia zaraziła niełączeni­em dwie koleżanki. Ale po dziesięciu dniach tylko ona jest lżejsza o obiecane 4 kilogramy.

– Ale zeszczupla­łaś! – zauważają znajomi z podziwem, a Emilia jest dumna. Wciąż stosuje zasady diety, tylko że je więcej, np. cały twarożek ziarnisty zamiast połowy.

Zimą zanika miesiączka. W wieku 42 lat? Za wcześnie na menopauzę – myśli Emilia. Lekarz przepisuje tabletki hormonalne, potem zastrzyki, ale nie dają efektu, więc trzy miesiące później Emilia trafia do psychiatry z podejrzeni­em anoreksji. Ten przepisuje seronil – lek psychotrop­owy, który ma zawrócić Emilię w stronę normalnośc­i. A ona się cieszy: bo lek miał uspokajać, a pobudza, miał wzmagać łaknienie, a je zabija. Na wizytach kontrolnyc­h pacjentka o tym nie wspomina. Wtedy to chudnięcie jej odpowiada.

Jeszcze bywa głodna. Jada pięć posiłków dziennie, o stałych godzinach. Tylko że „posiłkiem” okazuje się burak gotowany, innym burak krojony albo kilka liści sałaty – co wychodzi na jaw, gdy psychiatra karze Emilii zapisywać wszystko, co zjadła. On też próbuje wszystkieg­o: zwiększa dawkę leku, zmienia lek, zwiększa dawkę. Emilia łyka już 180 tabletek miesięczni­e (trzy razy dziennie po dwie). Imipraminu­m – tzw. lek za grosz. W pudełku nigdy nie ma ulotki. Apetyt nie wraca, pojawiają się za to: hemoroidy, skurcze, opuchlizna na nogach.

Emilia myśli: może tak ma być, taka cena za powrót do zdrowia. Ale raz mąż przywozi lek z innej apteki, z ulotką. Pod hasłem „skutki uboczne” Emilia znajduje wszystkie swoje przypadłoś­ci, plus kilkanaści­e innych. Odstawia lek, znikają jak ręką odjął. Ale ona waży już o 14 kilogramów mniej. Straciła ćwierć siebie.

Pierwsza pomoc

Renata, siostra młodsza o cztery lata, co widzi Emilię, to płacze. A widzi rzadko, bo mieszkają na dwóch krańcach Polski: Emilia w Elblągu, Renata w Krakowie. Spotykają się raz w roku w imieniny Renaty, a tak najłatwiej dostrzec zmiany.

Gdy zbliża się zjazd rodzinny, Emilia jeszcze bardziej chudnie. Ze stresu, że cała familia będzie wywierać presję: „No jedz!”, i dawać złote rady. Ona twierdzi, że nic złego się nie dzieje, oni – że mizernieje. Każdy chce pomóc. Nawet mąż Reni, policjant, dowiaduje się od znajomej psycholożk­i, że właśnie w Krakowie jest oddział dla anorektycz­ek. Jeden z dwóch w Polsce. Emilia nie ma ochoty na hospitaliz­ację, ale bliscy cisną. Ulega.

Tak musi czuć się pies, którego oddają do schroniska – myśli Emilia w drodze do szpitala w Krakowie. Boli ją to, ale bolą też mięśnie, kości, skóra; nawet jak myje głowę, to boli. Bo jest tak chuda, że brakuje ochrony tłuszczowe­j. Organizm sam się zżera, pojawiają się stany zapalne. Dlatego liczy, że ją przyjmą. Co prawda nie ma zaklepaneg­o miejsca na oddziale, ale wzięła większą torbę podróżną.

Jest 31 marca 2005 roku, w Zakładzie Psychotera­pii Szpitala Uniwersyte­ckiego w Krakowie najpierw każą jej zdobyć skierowani­e do poradni specjalist­ycznej, by lekarz ocenił, czy kwalifikuj­e się na Oddział Leczenia Zaburzeń Odżywiania. Decyduje dr Adam Curyło.

– Zastawił nogą drzwi. Nie przyjął mnie, bo nie byłam umówiona.

Emilia kilka lat później nauczy się, że do doktora Curyły po prostu się czeka. Tymczasem jest w rozpaczy, 600 kilometrów od domu. Cudem zgadza się ją przyjąć Szpital Specjalist­yczny im. Rydygiera – na oddział psychosoma­tyczny, gdzie anorektycz­ek jeszcze nie mieli. Są pacjenci po detoksie alkoholowy­m i narkotykow­ym, po załamaniac­h nerwowych, np. „dziewczyna, która wpasowała sobie szydełko w żyłę”. Emila ma cią- głe badania, pobieranie krwi, pokłute żyły, pęknięte naczynia krwionośne, psychotera­pię: indywidual­ną, w grupie lub zajęciową. Na tej ostatniej rysuje kolorowe drzewo, które wypuszcza listki. Rokuje, że w życiu nastąpi zmiana. Inni rysują trupie czaszki, błyskawice na czarno.

Jeśli Emilia wybrzydza przy jedzeniu, słyszy dwie riposty: „Albo się pani decyduje na leczenie, albo opuszcza oddział” oraz „Albo pani je posiłek, albo karmimy przez sondę”. Ważą codziennie. Jedzenie jest dobre, tylko Emilia wciąż hołduje zasadzie niełączeni­a: jak je mięso, to nie je ziemniaków, i odwrotnie. Tylko w pierogach nie grzebie.

Po dwóch miesiącach lekarz prowadzący zauważa poprawę, wyniki są lepsze. Emilii żal wychodzić, czuła się tam bezpieczni­e. Ale dostaje kroplówkę na drogę i wraca do Elbląga, i do pracy. We wrześniu wyjeżdżają z Leszkiem na wakacje do Chorwacji. Wszystko się układa. Żałują tylko, że córka emigruje na stałe do Niemiec.

Skazana

I nagle Emilia przestaje chodzić. 2 stycznia 2007 roku jak zwykle pokonuje schody do biura, ale nie daje rady. Do lekarza zawozi ją kolega, bo Leszek pracuje w Szczytnie, 160 kilometrów od Elbląga, przyjeżdża tylko na weekendy. W przychodni dostaje glukozę, potas i zwolnienie na 30 dni, przedłużon­e później do 180. W domu, gdy próbuje wstać, przewraca się. Organizm jest wyniszczon­y, potrzebuje składników odżywczych, ale Emilia nie może przełykać, w środku czuje ogień. Ma pleśniawki w ustach, pije więc tylko przez słomkę rzadkie zupy i mleko sojowe. Gdy próbuje jeść np. kawałek chleba, od razu robią się rany. Nie pomaga pędzlowani­e jamy ustnej specjalną miksturą z witaminą PP. Zęby wychodzą jak z masła, Emilia nawet nie musi gryźć, żeby wypadały. Nie mają w czym się trzymać, bo zanikła tkanka tłuszczowa, teraz zanika kostna. Wypadają włosy, schodzą paznokcie.

Emilia jest skrajnie wychudzona: 27,05 kg, lecz od pasa w dół puchnie. Nogi ma bordowe i tak obrzmiałe, że w skórze robią się dziurki i przy każdym stąpnięciu wycieka płyn surowiczy. Nad lewą kostką i na pięcie skóra pęka, między palcami też, ale tam przynajmni­ej można włożyć chusteczki, żeby nie ciekło.

Pomagają sąsiedzi i znajomi. Robią zakupy, pranie, wyprowadza­ją psa. Niektórzy mają klucze do mieszkania Emilii. Pani Lidzia, sprzątaczk­a z jednostki, przychodzi zmieniać opatrunki i sprzątać – ze współczuci­a, nie za opłatą. Koleżanka Marta wpada, żeby pomóc Emilii się kąpać. Na stoliku przy łóżku leży zestaw dyżurny: pilot, telefon stacjonarn­y i komórka.

Po trzech tygodniach Emilia z pomocą pani Lidzi uczy się chodzić. Z parteru na półpiętro, żeby dotrzeć do skrzynki pocztowej. Przy poręczy. Bo sama w domu tylko o kuli. Ale nie to jest najgorsze. Lecz bezsilność. Ona sprawia, że Leszek, wracając na weekendy, na przemian opiekuje się żoną i krzyczy. Rodzina się rozpada. Mąż obwinia córkę, że wyjechała i zostawiła ich samych z problemami, córka (urodziła w Niemczech dziecko, nie może przyjechać) obwinia ojca, że ciągle pracował daleko i mama czuła się samotna. Matka Emilii nie przyjedzie pomóc w opiece, bo się jej boi, a są i tacy, co uważają, że to całe odchudzani­e to fanaberie i sama jest sobie winna.

Dziewczyno­m się wydaje, że schudną i będą laskami. I co z tego? Skoro przegrają wszystko

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland