Ja, „Handla”
Każdy chwyt jest dozwolony. Najprostszy – oklejenie auta naklejkami
Na imię mi Przemek. Ale wiele osób woła do mnie „Handla”. Skończyłem 25 lat, od 12. roku życia potrafię prowadzić samochód. Od 10., kiedy moja noga stanęła pierwszy raz na giełdowym placu, myślę o samochodach. Codziennie.
Auta mają dla mnie dwa wymiary. To pasja, która nie stygnie, i mój chleb. Dzięki nim żaden gabinet psychologiczny nie zarobił na mnie ani złotówki. I nie zarobi. Kiedy pojawia się gorsza chwila, biorę telefon, dowód rejestracyjny, kluczyki i wsiadam. Przekręcam kluczyk i 180 koni w prywatnej zabawce przegania każdą frustrę…
Mieszkam niecałe 40 kilometrów od Krakowa. Kalkulator odległości podaje, że tę drogę można zrobić w 50 minut. To prawda, ale nie w godzinach między siódmą a siedemnastą. Nie przekraczasz wtedy osiemdziesiątki. A w tej branży kto pierwszy, ten lepszy.
Mój słownik
Buła – kasa za sprzedawane samochody. Zarabiam na sztuce od 500 złotych do 3 tysięcy.
Bez roboty – to kupić auto, w które nie trzeba inwestować. Wykorzystywane na przemian z określeniem „szklana wody”, co w wolnym rozumieniu oznacza jedynie przetarcie samochodu szmatką z mikrofibry.
Na Bolka oko – samochód sprzedawany na nazwisko poprzedniego właściciela. Ze sposobu tego korzystają zazwyczaj handlarze, którzy nie posiadają legalnie zarejestrowanej firmy. Dzięki unikaniu opłat w urzędzie skarbowym zarabiają więcej.
Farecla – pasta, którą poleruję samochody. Ukrywa rysy na lakierze.
Kręcenie – inaczej cofanie licznika przebiegu samochodu. Aktualnie dostępne są programy w internecie, dzięki którym każdy kupiec może sprawdzić wiarygodność przebiegu auta.
Kseny – czyli lampy ksenonowe. Posiada je spora część samochodów dostępnych na rynku.
Organ – katalizator. Wycina się go i sprzedaje oddzielnie na giełdzie bądź w internecie. Za jego sprawą można przetrwać ciężki okres, np. zimę.
Plak – środek do czyszczenia wnętrza samochodu w postaci sprayu, kolor odpowiada zapachowi; żółty – cytryna, niebieski – lawenda, czerwony – truskawka.
Plaża – słowo pada z ust każdego handlarza, kiedy niczego nie kupił i niczego nie sprzedał.
Po seksie – samo południe. Godzina powrotu do domu. Dla każdego na placu jest jak amen w pacierzu.
Rajka – rząd, w którym stawia się auto na placu.
Służbówka – samochód, którego handlarz nie może sprzedać.
Szczepionka – samochód z przygodami, czyli taki, który może być bity, lakierowany ponownie, szpachlowany czy nawet składany z dwóch.
Temat – inaczej towar na sprzedaż, konkretna marka.
Zwłoki – kupuje się je w cenie złomu. To auto, które swój najlepszy czas ma już za sobą. Nie ma stuprocentowej gwarancji na to, że samochód sprzeda się od razu.
Niedziela – 4.40
Kupuję przez net albo na giełdzie w niedzielę. Kiedyś dało się wchodzić w układy z pracownikami salonów samochodowych. Koleś dzwonił, przyjeżdżałem, szybkie oględziny, buła na stół i po sprawie. On był zadowolony, ja też. On miał działkę ode mnie, a ja dobrze odstąpiony samochód do kupna. I tak do następnego. Ale podejrzliwe szefostwo zaczęło pracowników kontrolować i niektóre chłopaki potracili prace. Bezpowrotnie.
Sposób przez net jest bardziej bolesny. Wstajesz punkt szósta. Niekiedy wcześniej. Jedni ludzie podnoszą się z łóżek, idą do łazienki. Biorą prysznic. Drudzy jedzą szybciej lub wolniej śniadanie. A ja najpierw włączam komputer. Czasem jedna minuta przesądza o tym, czy coś kupisz.
Ja nie wiem, co to znaczy mieć wolną niedzielę. Chyba że są święta. Ale nawet wtedy myślę o autach. Niedziela w lecie zaczyna się o 4.40. Zimą pół godziny później. Po przyjeździe na giełdę od razu badam teren. Do 10 mam czas, żeby coś kupić.
Na placu pełno jest szałasów. Można w nich wypić i zjeść coś na ciepło. Ale nikt nie poleca kiełbasy czy kawałka steku z samego rana. Zazwyczaj podają odgrzewaną porcję z poprzedniego dnia. Pijesz kawę i szybko biegniesz przed bramę wjazdową. Polujesz na auta...
Należy: wystawić rękę do góry, namierzyć samochód, a potem otrzeć o siebie pierwsze trzy palce.
Stoi się albo przy, albo na pasie, na którym teoretycznie nikt nie może stać. To wszystko przypomina pokaz mody. Auta jadą z dwóch stron. Niektóre wyglądają jak Anja Rubik. Innym do wybiegu daleko. Trzeba tylko zwracać uwagę na dwie kluczowe rzeczy – w wyścigu do auta być szybszym od kolegi handlarza i nie dać się rozjechać.
Przykład z wizyty na giełdzie: podjeżdża peugeot 207. Blachy bocheńskie. Przymierza się do niego dwóch handlarzy. Są z jednej wsi. Prawie pewne jest, że młodszy wyprzedzi starszego. Startują. Biegną obok siebie. Przepychają łokciami. Spychają na boki. Starszy upada na asfalt. Rozrywa zegarek. Tłucze kolana, z prawego łokcia leci krew. Peugeot staje pięć metrów dalej. Zatrzymał go handlarz spokojnie stojący na krawężniku…
Bywają takie dni, że jak jadę do kogoś na oględziny, to plączą mi się słowa. Jak zaczynam się stresować, to tracę pewność siebie. W takich momentach zazwyczaj coś nucę. Rycha Peję. Pomaga mi to.
Zawsze kiedy już spiszę umowę kupna-sprzedaży, to na odchodne człowieka, który jeszcze pięć minut wcześniej był właścicielem, proszę, żeby wrzucił jakąś monetę do środka. Nie mogę tego widzieć. To na szczęście. Taką mamy tradycję.
Wybredność
Najwięcej zarabia się na samochodach, które coś boli. Rzadko zdarzają się sytuacje, w których auto nie wymaga żadnego wkładu. Chodzi o to, żeby wyłożyć jak najmniej. A ludzie dziś nie są tacy jak kiedyś. Klient jest coraz gorszy. Chce auto za darmo albo młode, najlepiej z 2018 roku. Musi mieć wszystko, co najpotrzebniejsze, czyli klimę, i kosztować 10 tysięcy złotych. Wybredność stała się naszym wspólnym mianownikiem.
Kiedy sprzedajesz od razu, to wiadomo, banan nie schodzi z twarzy. Nowy właściciel się cieszy, ty chowasz bułę i nigdy więcej się nie widzicie. Gorzej, jeśli wszystko stoi i nikt nie dzwoni. Obniżam wtedy cenę na giełdzie i w necie o trzy albo cztery stówki.
Fanty
Fanty to wszystko, co da się sprzedać osobno. Na przykład opony zimowe. Można wołać za nie od 100 do 400 złotych. Poza tym można sprzedawać radia. Jeśli jego brak nie szpeci bardzo wnętrza auta, to się je wyjmuje i wystawia na aukcji. Kołpaki – jeśli jest ich więcej, zawsze się zostawia. Mogą przydać się do kolejnego auta.
Wniedzielę przed dwunastą wyjmuję z bagażnika czarną siatę. W środku mam katalizator. Idę go sprzedać. Muszę jakoś ciąć koszta, kiedy auta nie idą. Dzisiaj wiele osób wycina tę część. Robią to nawet prywatni właściciele. Chcą zarobić parę złotych więcej. Wycinasz organ, jedziesz na giełdę i sprzedajesz.
Wiem, że Dziara płaci dobrze, ale lepiej iść pod koniec. Jeśli ma dobry dzień, to zapłaci więcej. Czapeczka z busa też nie jest zły, ale ostatnio staniał.
Zaraz ma też przyjechać gumiarz po zimówki.
Przyjechał z synem. Mój ojciec poznał go od razu. Facet kiedyś handlował podrobionymi dolarami. Przezywali go Zielone Jabłko.
– Dobry – widać, że mu się spieszy. – Gdzie pan masz te opony? Rzuć okiem, czy jest tam jakiś bieżnik jeszcze – pada komenda w stronę syna.
– Pan dla siebie szuka czy na handel?
– Nie, coś pan, dla rodziny. Co się ma kobita na pierwszym zakręcie w zimie rozpierdolić? Synu, patrz na te gumy dobrze, będzie ciotka na tym jeździć.
– Jak dla ciotki, to spokojnie pojeździ jedną zimę. – To ile za nie? – No 270… – Daję dwie stówki i biorę. Nie będziemy tu stać. Trzeba to ciotce dziś założyć.
Wnastępną niedzielę Jabłko stanął w strefie dla gumiarzy na giełdowym placu. Widziałem moje opony. Te same. Jedna była delikatnie spękana od zewnętrznej strony. Sprzedał je za 315 złotych. Zarobił ponad stówę. Czyli gość zmienił jedynie branżę.
A jednak Jabłko. I to Zielone.
Maska
Każdy ma swoje sztuczki. Każdy chwyt jest dozwolony, pod warunkiem że kupujący się nie zorientuje. Najprostszy – oklejenie auta naklejkami. To już prawie prymityw, bo w średniowieczu się tak upiększało swój towar. Ale są tacy, którzy z niego korzystają w dalszym ciągu. Dzię- ki temu w banalny sposób można zostać właścicielem auta wystylizowanego na bogatszą wersję. Wystarczy przykleić kilka naklejek – higtline, exlusive, bitte eine bit, sport, sportline, s-line. I gotowe. Ostatnio stał na placu czerwony león. Rok 2006. Wersja najuboższa z możliwych, bez skóry, bez ksena, smaku zero miało to auto. Przyszła jakaś rodzina, rzuciła okiem i poszła dalej. Chwilę później handlarz okleił leóna naklejkami cupra, sport. Pomijam fakt, że to dwie różne wersje. Po jakimś czasie przyszła ta sama rodzina.
– Ooo… zobacz jaka ładna cupra. Nie widzieliśmy jej wcześniej.
Samochód poszedł.
Polerka
Są takie auta, które nie cieszą oka. Dla mnie to te niskich szczebli – lanos, seicento, passat B5. Dają średni zarobek, ale z braku laku dobry kit. Najlepiej schodzą samochody tańsze, te od 3 do 10 tysięcy. Najczęściej staram się zrobić auto tak, żeby ktoś rzucił w moją stronę to jedno słowo – salon. Żeby osiągnąć go na aucie, z pomocą przychodzi farecla. Ta pasta polerująca nie tylko maskuje rysy, ale przede wszystkim odmładza wizerunek samochodu. Ale trzeba się na tym znać, wiedzieć, jakie proporcje pasty i wody dobierać. Moje auta wyróżniają się na placu, bo są dobrze wypolerowane. Niektórzy robią polerkę pastą za 5 złotych, a nie fareclą, za którą trzeba dać 170 w maksie.
W tej branży trzeba wiedzieć również to, że „jeszcze się taki nie urodził, żeby każdemu dogodził”. Mówią mi „masz lajtowe życie…”. Niech przyjdą do mnie do garażu w styczniu, jak na zewnątrz jest minus 10, i spróbują umyć jedną szybę.
Zazdrość
Giełda wsiąkła w moje życie i otworzyła mi oczy. Pokazała, jak to jest rywalizować i zarabiać na chleb. Jak byłem mały, kiedy pojechałem kilka pierwszych razy na plac, ojciec powiedział: „Pamiętaj, ludzie cię rozumu nauczą”. Giełdowy plac nauczył mnie dystansu do siebie i innych, bo ludziom nie można ufać w stu procentach. Wszyscy mamy problem z wiarygodnością. Dlatego nigdy nikomu nie spowiadam się do końca. Plotki są pochodną zazdrości. Prawda jest taka, że w gruncie rzeczy zazdrościmy sobie szczęścia.
Chcę się kiedyś ożenić, mieć syna. Dobrze by było, żeby w szkole mógł powiedzieć, że jego tata jest kimś innym, a nie handlarzem samochodów.