Sztynks i maras
WWkopalni Makoszowy w Zabrzu coś się tli pod ziemią.
M., górnik przodowy: – To jest gniew ludzi oszukanych. Tylko czekać, aż rąbnie jak metan.
Żabole w pióropuszach
Żabole tłumaczą mi, że śmierdziele nie przyjechały, bo mają zakaz.
Chyba całe miasto wyszło na ulicę, trąbi i gwiżdże. Idę z górnikami na mecz Górnika Zabrze – żabole to są fani Górnika, a śmierdziele to fani Ruchu Chorzów. Mieszkańcy ciągną ze wszystkich stron na stadion im. Ernesta Pohla, bo dziś święto, śląskie derby.
Ja wypatruję tylko żaboli w pióropuszach, bo z pióropuszami idą górnicy w bergmuniokach (galowych mundurach). Zaczepiam ich i pytam o słowa córki górnika. Premier Beata Szydło powiedziała: sytuacja w górnictwie jest stabilna.
– Mosz recht – odpowiada M., górnik przodowy, drapiąc się po brodzie. – Stabilny sztynks i maras (smród i brud)!
Na błocie trenuje orkiestra górnicza, a od strony trybun płynie z głośników „Y.M.C.A.” Village People. Jerzy Hubka, wiceprzewodniczący Zawodowego Związku Górników w kopalni Makoszowy, próbuje przekrzyczeć hałas: – Górnicy z Zabrza dzięki węglowi dźwigali kraj, a zawsze czuli się wykorzystywani. Najpierw przez Niemców, potem, niestety, Polaków. 1 kwietnia nasza kopalnia skończy 110 lat i boję się, że to będzie początek końca. W załodze jest gniew, niemoc i rozczarowanie. Widzą, że umowy, które udało nam się zawrzeć przed rokiem, że obietnice, które wymogliśmy, są guzik warte. Kopalni grozi rozparcelowanie. Nie wierzą politykom, dziennikarzom, a teraz przestają nam, związkowcom. Co dalej będzie? Może chociaż dziś na meczu będą mieli trochę radości – mówi, wchodząc na stadion. – Bo gdzie wygrać, jak nie u siebie?
Chłopak z ringiem
– Jakbyś przez siedem i pół godziny robił pompki w saunie – Kamil Chamielec próbuje wyjaśnić mi, jak wygląda praca na dole.
– Siedem i pół, bo bez półgodzinnej przerwy. Zjeżdżam, potem 600 metrów pochylnią, podejście jak w górach, 4 metry szerokości na 5. Temperatura prawie 30 stopni, bo chłodziarki nie wyrabiają. Boli głowa i myślisz: co ja tu robię? Ściana to już inny świat, nie ma chodników, idziesz podrapany, spocony i zmęczony – opowiada drugi Kamil – Nikodemski (żaden z dwóch Kamilów nie wygląda na górnika, raczej przypominają studentów).
Najgorsze, tłumaczą, przychodzi, kiedy wyobraźnia zadziała, że tyle metrów nad głową. Wtedy po tobie. Po szychcie w łaźni wszyscy czarni i w krótkich galotach. To nieprzepisowe, ale inaczej się nie da pracować, zjeżdżają więc w gaciach albo obcinają spodnie.
Kamil Chamielec: – W domu łykasz tony kanapek, żeby nadrobić, i padasz na twarz, by z głowy wyparował gorąc. Chcę spytać, jak długo pracują w kopalni. – Na kopalni – poprawia zaraz Chamielec – robię od czterech lat. Wcześniej u prywaciarzy – byłem pizzerem. Nie było źle, bo 2 tysiące na rękę to chyba nie są złe pieniądze. Skończyłem 21 lat, były akurat przyjęcia na kopalnię. Nie zastanawiałem się. Nie czytałem, jaka jest sytuacja górnictwa i czy nasza kopalnia dobrze stoi. Wiesz, na Śląsku jest wciąż wiara, że górnictwo to nie prywaciarz, to nie szef, który powie, że nie dostaniesz urlopu i musisz pracować 14 godzin. Tu jeszcze robota ma ręce i nogi. Mama była przerażona, bo tata robił na kopalni i wujek. Ale teraz mówi, żebym się trzymał, bo gdzie indziej dostanę umowę na pracę – opowiada. Po pierwszych dniach i tak chciał wrócić do lepienia pizzy. Zarabiał mniej, a cieśla, który go wprowadzał, mówił: będziecie magistrami łopatologii. Szpadel w rękę i wyrabiało się dniówkę. Teraz Chamielec pracuje przy transporcie. Przeładowuje materiał dostarczony z powierzchni na punkt załadunkowy do przodka albo do ściany. Ładowanie to praca ręczna, kolejka ma napęd spalinowy, dochodzą więc spaliny i temperatura z silników. – Ile za to dostajesz? – Trzy sto z pięcioma czerwonymi. – Czyli co?
Od lewej: Kamil Nikodemski, Jerzy Hubka, Kamil Chamielec
– 21 jeden dniówek i 5 weekendowych. Na pasku ładnie wygląda: 6 tysięcy. Po odliczeniu ubezpieczenia i składek to 3100 do ręki.
Drugi Kamil, Nikodemski (30 lat), też denerwuje się, gdy w telewizji mówią, że górnicy dużo zarabiają.
– Nie jestem sztygarem, goła wypłata to 2700 z dwoma weekendami. A już nam upierdzielili w ostatniej wypłacie po 600 złotych – mówi.
Wcześniej pracował w Mostostalu na produkcji za 1000 złotych. Osiem lat temu na kopalni szukali geodety. Nikodemski przypomniał sobie dzieciństwo i natarczywe myśli: wróci czy nie wróci?
Ojciec był ślusarzem, pracował w ścianach i naprawiał kombajny. Zawsze trafiła się jakaś awaria i nie wracał do późnej nocy.
– U mnie na geodezji jest lżej. A socjal sprawia, że pracę się ceni. Gdzie dostaniesz po pół roku umowę na stałe? Kredyt? Przecież nie dostalibyśmy żadnego kredytu, pracując w pizzerii ani w Mostostalu. A tu mam kasę zapomogowo-pożyczkową, nie muszę brać u krawaciarzy bankowców, którzy by nas zaraz klepali po plecach „weźcie we frankach”. – A właśnie, przywileje górnicze... – Ale weź posłuchaj! Idzie młody chłopak 60 metrów z ringiem... – Z czym? – Z obudową chodnikową. Waży ze 120 kilogramów, a on bierze na ramię i do przodka. Niezgodne z przepisami, ale pracę trzeba wykonać, a ludzi brak. I myślisz, że co z takiego człowieka zostaje po 25 latach? Więc co ty mi tu gadasz o górniczych emeryturach. Ma do 67 lat tak zasuwać? Mówisz, że dodatki, przywile-