Z Jackiem Taylorem rozmawia Bożena Aksamit
Najpierw pan bronił Andrzeja Gwiazdę, zaraz potem Lecha Wałęsę?
– Dołączyłem do grupy adwokatów związanych z KOR-em, broniących opozycjonistów, latem 1978 roku. Pierwszym moim klientem był rzeczywiście Andrzej Gwiazda. Dał klapsa chłopcu, który połamał drzewko świeżo zasadzone na trawniku przed blokiem. Zrobiono mu z tego sprawę karną o pobicie, choć chłopcu nie stała się żadna krzywda. Świadkiem oskarżenia i „autorem” całej sprawy był esbecki „anioł stróż” Andrzeja Gwiazdy.
Gwiazda przyszedł do pana?
– Przyznam, że inicjatywa była po mojej stronie, co nie było całkiem zgodne z zasadami wykonywania zawodu adwokackiego.
Wybronił go pan?
– Nie. Został skazany z zawieszeniem wykonania kary. Pozostał mi w pamięci charakterystyczny fragment rozprawy, gdy przekazałem sędziemu egzemplarz nielegalnego „Robotnika Wybrzeża” z widniejącym tam nazwiskiem Andrzeja Gwiazdy. Chodziło o wykazanie, o co naprawdę w sprawie chodzi, że świadek jest w istocie esbekiem i że cała sprawa jest zmontowana. I proszę sobie wyobrazić, że sędzia bał się wziąć do ręki tę gazetkę! Scena była tragikomiczna. Takie to były czasy.
Kolejny był Wałęsa?
– Tak. Poznałem go pod koniec 1978 roku. Wówczas wyrzucono go z pracy w Gdańskich Zakładach Mechanizacji Budownictwa ZREMB. Moją rolą było złożenie do sądu wniosku o przywrócenie do pracy. Nasza pierwsza rozmowa utkwiła mi w pamięci, bo była dość niezwykła. Najpierw ja opowiedziałem Lechowi, na czym polega postępowanie w takiej sprawie, zwłaszcza co musimy wykazać przed sądem i jak. W odpowiedzi usłyszałem, że on chce inaczej i jest całkiem innego zdania. Mówił o tym przez dłuższą chwilę, ale ja nie mogłem się połapać, o co mu chodzi. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, z jakim indywidualistą mam do czynienia – był innego zdania o sprawie sądowej niż zawodowy adwokat! A jeszcze nie miał wówczas żadnego obycia z sądami.
Jak wam poszło?
– Dowodziliśmy, że podawana przez pracodawcę przyczyna zwolnienia – likwidacja stanowiska pracy – była fikcyjna i że w istocie chodzi o działalność Wałęsy wWolnych Związkach Zawodowych. Ale w ówczesnych warunkach tej sprawy nie mogliśmy wygrać. Kto nie był wówczas dorosłym człowiekiem, nie jest w stanie tego zrozumieć. I wcale nie chcę już do tego wracać, bo to bardzo złe wspomnienia. Na szczęście tamte czasy odeszły w przeszłość. Także, a może przede wszystkim dzięki takim ludziom jak Lech Wałęsa i Andrzej Gwiazda.
Co stało się zWałęsą?
– Musiał szukać pracy gdzie indziej, następnym zakładem pracy, w którym został zatrudniony, był gdański Elektromontaż. W styczniu 1980 roku zorganizował tam strajk i w efekcie go wyrzucono. Z całą pewnością był wówczas stale inwigilowany przez SB, stawał kilkakrotnie przed kolegium do spraw wykroczeń. Instytucja ta dziś już nie istnieje, było to coś w rodzaju sądu policyjnego. Karano go grzywnami. Raz rozpoczęto przeciwko niemu sprawę karną, chyba już w 1980 roku, zarzucając przywłaszczenie części samochodowych. Nie było aktu oskarżenia, tylko zarzut prokuratorski, więc mogłem się zgłosić jako obrońca. Jednak wszystko było szyte tak grubymi nićmi, wyjątkowo nieudolnie, że sprawę umorzono.
Pan go reprezentował także w tej sprawie?
– Kilka razy byłem obrońcą Lecha Wałęsy, zanim stał się wszystkim znany.
Co on wtedy robił?
– Z mojej perspektywy, im było bliżej Sierpnia, tym bardziej był widoczny. Gdy Dariusz Kobz-