Ach, jakże godnie żyliśmy
Cały sztab esbeków siedział i interpretował nasze spektakle. Jeśli był ogień na scenie, to znaczy, że podżegamy do podpaleń – mówi Tadeusz Janiszewski, aktor Teatru Ósmego Dnia
A na tym zdjęciu ile masz lat? Dołączyłeś je do „Egzorcyzmów”. – Pięć albo sześć. Flaszkę masz w kieszeni. – Zaciążyła trochę na moim życiu. To mój pierwszy teatralny występ. Mówię tu: „Ja jestem Kacper Bumba, a moja żona Kunegunda…”.
Pamiętasz do dziś?
– „A ksiądz mówi: Et cum spiritus tuum”. A ja mówię: „Jak spirytus, to spirytus!”. I chwytam za flaszeczkę. I w tym momencie ksiądz kanonik, który siedzi na widowni obok mojego ojca, nachyla się do niego: „Tadziu, chyba tutaj… trochę… przesadził”. Ksiądz kanonik grywał z moim ojcem w brydża, skata, pokera.
Kto ci dał ten wierszyk?
– Ojciec. Był nauczycielem, zakładał szkoły rolnicze w Rogoźnie, gdzie mieszkaliśmy. Lubił w tych szkołach prowadzić zespoły teatralne. Przyglądałem się, jak pracuje z okolicznymi chłopami. Pamiętam tytuły sztuk: „Skarb Stefana Ziemby” i „Na wymiarze”. „Na wymiarze” to była rzecz dosyć tragiczna: rodzice przepisują dzieciom gospodarstwo, a dzieci wyrzucają ich do szopy. I nawet jeździliśmy po wsiach z występami!
Z dzieciństwa pamiętam idyllę małego miasteczka położonego nad pięknym jeziorem. Miałem dużo swobody, byłem najmłodszy z pięciorga rodzeństwa, między mną a najstarszym bratem było 17 lat różnicy. Bo ja zostałem poczęty w podziękowaniu za to, że ojca wypuścili z więzienia.
Za co go wsadzili?
– Za to, że działał w PSL mikołajczykowskim. I że jako wójt Rogoźna, bo był nim tuż po wojnie, przywitał z honorami abp. Dymka. Zarzucono mu też, że współdziałał z kułakami. Mam wycinek z gazety: „Kiedyś dziewięć pokoi, dziś jeden za kratkami”. Z osiem miesięcy odsiedział. Mama straciła fortunę na adwokatów. I modliła się do świętego od spraw beznadziejnych Judy Tadeusza. Jemu złożyła obietnicę, że Tadziu przyjdzie na świat. I może pójdzie w kapłany? I ty jesteś Tadeusz Juda Janiszewski. – Jestem wręcz Juda Tadeusz, a na trzecie: Wit. Na bierzmowaniu wybrałem sobie Wita, imię patrona kościoła rogozińskiego.
Byłeś religijny?
– Próbowałem być ministrantem, ale zostałem zwolniony, bo nie nauczyłem się łacińskich formułek. Choć potem, w liceum, byłem z łaciny prymusem. Lubiłem atmosferę kościoła i uwielbiałem chodzić z mamą pod rękę „do kościółka”. Wyobrażałam sobie zbuntowanego młodzieńca, a ty, prymus, z mamą do kościoła... – Jeden bunt wobec mamy pamiętam, którym byłem sam zaskoczony. Ewa Demarczyk śpiewała w telewizji „Taki pejzaż”. Znasz to? Jak to się powoli rozwija… Taaakiii pejjjzaż… To mnie kompletnie pochłonęło… A mama coś ode mnie chciała w tym momencie! I to był pierwszy raz w życiu, kiedy ja na mamę ryknąłem.
A może buntem były moje ucieczki z domu? Mam taki obraz: ciągnę sam z moim misiem i wózeczkiem drogą w kierunku Wągrowca, mam może pięć lat, boję się przejść obok cmentarza.
A przeciw prowincji buntowałeś się?
– Na studiach w akademiku miałem na ścianie wers z Andrzeja Bursy: „Mam w dupie małe miasteczka”. Ale ja nigdy nie miałem Rogoźna w dupie. W Rogoźnie działałem w kółkach teatralnych, harcerstwie, organizowałem akademie w liceum, grałem w piłkę ręczną – wygrywaliśmy z najlepszymi szkołami z Poznania! Małe miasto dało mi taką… potrzebę aktywności, przebijania się, samodzielności.
Wdomu nie było forsy, więc żeby zarobić na ubranie maturalne – a modne były buty beatlesówy, krawacik skórzany wąski – pracowałem w magazynie zbożowym. Zdarzyło się, że krew mi z nosa poszła, a mama: „Poznałeś smak pracy”. I potem na studiach od początku sam się utrzymywałem. Słyszałam, że kiedy już byłeś w Ósemkach i miała cię w domu w Rogoźnie odwiedzić Ewa Wójciak, to pochowałeś kryształy. – Mieliśmy w teatrze inną… estetykę. Ale to nie znaczy, że się Rogoźna wstydziłem. Jednej rzeczy z tego czasu się wstydzę. W 1965 roku nowy dyrektor liceum wyznaczył mnie, żebym potępił na wiecu list biskupów polskich do niemieckich „przebaczamy i prosimy o wybaczenie”. Bo dobrze recytowałem.
Potępiłeś?