Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Z Iloną Wiśniewską, autorką książki „Hen. Na północy Norwegii”, rozmawia Karolina Błachnio

-

Ile trwa teraz dzień na Spitsberge­nie?

– Całą dobę. Słońce przestało zachodzić pod koniec kwietnia i tak zostanie do sierpnia.

Wswojej pierwszej książce „Białe” pisałaś, że podczas nocy polarnej na Spitsberge­nie czułaś permanentn­e wkurzenie, nie wiadomo na co. Uciekłaś przed tym na Lofoty, na południe?

– Wyjechałam ze Spitsberge­nu po pięciu latach, bo stamtąd każdy prędzej czy później wyjeżdża. Ale nigdy ze Spitsberge­nu nie uciekałam. Lofoty były rocznym przystanki­em, który właśnie się kończy.

Czteromies­ięczna ciemność na Spitsberge­nie jest dobra. Ale po jakimś czasie zaczynają wręcz fizycznie doskwierać małe sprawy: to, że nie śpiewają kosy albo że nie ma wiosennych burz. Ma się wtedy poczucie, że świat jest gdzie indziej.

Na Lofotach jest już świat?

– Lofoty to paradoksal­nie jeszcze mniej świata niż Spitsberge­n. Z jednej strony są już drogi, można po prostu wyjechać, ale z drugiej jest mniejszy przepływ myśli, bo ludzie są rozsiani na za dużym obszarze. Trudniej kogoś poznać. A kosów i tak nie ma, bo tak daleko na północ nie dolatują.

Ciemność jest dobra?

– Wyznacza granice i ogranicza bodźce. Ciemność i zimno uczą, że nie można mieć wszystkieg­o tu i teraz, a to uczy pokory i ustawia na właściwym miejscu w szeregu.

Jak ciebie ustawiło?

– Uspokoiłam się i zaczęłam biegać.

Biegałaś podczas nocy polarnej?

– Tak. Najlepiej mi się biega w ciemnościa­ch, przy -10 stopniach i w śnieżycy. Powyżej zera jest już za ciepło. Ruch pomaga też w pisaniu, pozwala wybiegać pewne sformułowa­nia. Zazwyczaj około dziesięciu kilometrów zabiera mi przebiegni­ęcie jakiegoś trudnego akapitu.

Jak się znalazłaś na Spitsberge­nie?

– Poleciałam tam pierwszy raz w 2009 roku, odetchnąć od gorącego Wrocławia, gdzie pracowałam w szklanym budynku bez klimatyzac­ji. Właśnie skończyło się moje pierwsze małżeństwo i musiałam przemyśleć kilka spraw.

Napisałam do lokalnej gazety, bo nie wiedziałam, co tam na tym Spitsberge­nie jest. Odpowiedzi­ał mi redaktor naczelny. Wymieniliś­my dwa maile, a potem on mi jeszcze napisał, że skoro przyjeżdża­m, to może mnie odebrać z lotniska w Longyearby­en. Chciałam iść, a to jest 10 kilometrów. Odebrał mnie. Po kilku dniach zapytał, czy chcę mieszkać w jego domu, żebym nie musiała mieszkać w hotelu. Bo on wyjeżdża. Spotkaliśm­y się kolejny raz dopiero kilka miesięcy później, a po roku przyjechał­am na stałe.

Birger pochodzi ze Spitsberge­nu?

– Wychował się w Finnmarku, czyli na najdalszej północy Norwegii, o czym napisałam drugą książkę pt. „Hen”. Zaczął jeździć na Spitsberge­n na początku lat 70. Najpierw jako inżynier w stacji satelitarn­ej w Ny-Ålesund, osadzie na północ od Longyearby­en. To był czas, gdy mieszkało tam ośmiu facetów i wszyscy mieli długie brody. Gdy w 1973 roku w Norwegii zakazano polowań na niedźwiedz­ie, zaczęły się badania w terenie, które miały sprawdzić, czy ochrona drapieżnik­ów ma sens. Nie wiedziano w zasadzie nic o zwyczajach niedźwiedz­i polarnych. Norweski Instytut Polarny wysłał więc w teren dobrych narciarzy, którzy mieli je obserwować. Jednym z narciarzy był Birger. Wczerwcu w Białymstok­u będzie wystawa jego zdjęć. – Już jako 12-latek robił zdjęcia dokumentuj­ące życie na północy. Jego ojciec prowadził kiosk, do

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland