Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Z Cezarym Miżejewski­m rozmawia Łukasz Długowski

-

– Kiedyś jadę taksówką i kierowca do mnie mówi: „Pamięta mnie pan? Był pan u nas, na strajku w Ursusie”. Aż mi się głupio zrobiło.

Dlaczego?

– Bo nie obroniłem tego Ursusa. Upadł. Czasami tak sobie obrazoburc­zo myślę, że może nie trzeba było tego systemu obalać? Że jednak ludzie mieli w nim pracę.

Pana wizja Polski przegrała?

– To nie jest wizja jednego człowieka. Wierzę, że marzenia ludzi o sprawiedli­wości społecznej nigdy nie zanikną. Może po prostu po upadku komunizmu nastąpił czasowy regres zaintereso­wania sprawami społecznym­i?

Z jednej strony mamy kryzys lewicy, nie tylko w Polsce: koncepcja państwa dobrobytu z lat 70. upadła, a nowej, spójnej wizji brak. Z drugiej strony wyczerpuje się system rynkowy w obecnej postaci. Ludzie widzą słabnące państwo i przewagę korporacji narzucając­ych swoje prawa, chociażby w próbach przepchnię­cia ustaw typu ACTA czy TTIP.

Jeżeli jest kryzys, to powinien być przełom. Co nim będzie?

– Gdzieś te dwie wizje – lewicowa i liberalna – muszą się zderzyć. Pytanie, gdzie. Uważamy, że demokracja liberalna to ostateczna forma rządów, że już niczego lepszego wymyślić nie można. Zablokowal­iśmy się. A właśnie tu jest pole do zmiany. Nie chodzi tylko o wprowadzen­ie nowego, sprawiedli­wszego prawa. Chodzi o zmianę systemową, np. o bardziej bezpośredn­i sposób reprezenta­cji obywateli w samorządac­h.

Kto wymyśli tę nową Polskę?

– Może ruchy miejskie? Może Partia Razem, jak pozbędzie się hipsterki w sposobie myślenia. A spółdzielc­y? Od lat zachęca pan do zakładania spółdzieln­i. – Jeszcze w latach 80., gdy decydowała się przyszłość Polski, my, członkowie Polskiej Partii Socjalisty­cznej (PPS) i Międzyzakł­adowego Robotnicze­go Komitetu „Solidarnoś­ci” (MRKS), chcieliśmy realizacji programu Samorządna Rzeczpospo­lita: przedsiębi­orstw społecznyc­h, demokratyc­znej partycypac­ji, równościow­ej polityki społecznej. A nie agresywnej, liberalnej gospodarki.

Pamiętam, jak w 1988 r. strasznie żeśmy się wPPS-ie i MRKS-ie oburzyli na artykuł Michała Boniego, napisany pod pseudonime­m Tomasz Litwin, na łamach podziemnej „Woli”: „Solidarnoś­ć znaczy reforma”. Boni pisał, że „Solidarnoś­ć” ma być ruchem reformator­skim, który będzie też robił masę nieprzyjem­nych rzeczy, np. przeprowad­zał masowe zwolnienia, które wówczas były dla „Solidarnoś­ci” nie do pomyślenia.

Dlaczego ten artykuł was tak poruszył?

– Już wcześniej pojawiło się stanowisko doradców „Solidarnoś­ci” o potrzebie reform, ale „Wola” to było robotnicze pismo, bratnie środowisko. I nagle okazało się, że się rozjeżdżam­y. Chcemy obalić system, ale pomysły na to, co potem, już wtedy mieliśmy radykalnie różne.

Próbowaliś­cie jakoś odbić tę piłeczkę?

– Napisaliśm­y z Grzegorzem Ilką, wtedy działaczem PPS, dziś dziennikar­zem i związkowce­m, duży tekst „Solidarnoś­ć znaczy obrona praw pracownicz­ych”. Nawoływali­śmy do tworzenia samorządu pracownicz­ego i naprawdę wierzyliśm­y w jego sens. Tym różniliśmy się od innych grup, które uważały, że takie działania to tylko sposób na walkę z władzą. Myśmy uważali, że to część pomysłu na polską gospodarkę. Niestety cała dyskusja o tym, jak ona ma wyglądać, odbywała się w mikroświat­ku ni-

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland