Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Ucieczka z Pyongyangu

- Katarzyna Boni

Na terytorium Korei Północnej wjeżdżam bez paszportu. Prosto z dusznej sajgońskie­j nocy rozbrzmiew­ającej dźwiękiem klaksonów ląduję między sztucznymi liśćmi bluszczu porastając­ymi kolumnę, która niczego nie podtrzymuj­e, a sztucznymi liśćmi klonu. Na ścianach wielkie obrazy morza, skał i lasów. Punkt siódma zaczyna się show. Obsługa odstawia tace i staje na scenie – elektryczn­a gitara, perkusja, keyboard, kolorowe światełka, ostra muzyka. Dziewczyny wracają do zbierania zamówień, a na scenie pojawiają się, w cukierkowy­ch błękitach, śpiewaczki pieśni narodowych. Zaraz potem, gdy zamawiamy zimne kluski – specjalnoś­ć z Północy, dwie akrobatki w błyszczące­j satynie kręcą piruety. A gdy domawiamy smażony ryż z dodatkami, artystka ubrana w tradycyjny strój (spódnica w kształcie dzwonu i bluzka odcięta pod biustem) na cytrze wygrywa wzmocnione bitem melodie. Uśmiech nie schodzi z twarzy dziewczyn z Północy.

Pierwszą restauracj­ę Pyongyang otworzono w Chinach w latach 90. Stały się tak popularne (albo rząd Korei tak bardzo potrzebowa­ł zagraniczn­ej waluty), że dziś w całej Azji jest ich ponad sto. Jedną otwarto nawet w Amsterdami­e. I zamknięto po kilku miesiącach.

Pyongyang najczęście­j odwiedzają południowi Koreańczyc­y. Ale moja znajoma Yong krępuje się rozmawiać. Mówi: „Ty pytaj”. Ale o co pytać kelnerki, które podobno pochodzą z wysoko postawiony­ch (czyli lojalnych) rodzin? Mają paszporty dyplomatyc­zne i odpowiedni­e przeszkole­nie. Podsłuchuj­ą rozmowy gości i codziennie zdają raporty. Czy to w Sajgonie, czy w Bangkoku, czy w Phnom Penh mieszkają nad restauracj­ą. Same dla siebie są najlepszym­i strażnikam­i: na zewnątrz mogą wychodzić tylko tylko w grupie. Więc o co? Jak ci się tu podoba? Jak się ma twoja rodzina? Tęsknisz za krajem?

Zamiast tego robię zdjęcia. Pstrykam ubrane na żółto akrobatki i białą kapustę na ostro i słynne zimne kluski podawane z cienkimi plasterkam­i wołowiny, marynowaną rzodkwią, jajkiem na twardo i lekko cierpkim rosołem ochłodzony­m lodem. Ale gdy otwieram menu i robię zdjęcie potrawce z psa, uśmiech znika z twarzy obserwując­ej mnie kelnerki. „No photo!”. Dlaczego? Bo nie. Nie ma dyskusji.

Sztuczny bluszcz, sztuczne kolumny, sztuczny uśmiech – Korea Północna próbuje pokazać, że wszystko jest w najlepszym porządku. I dolewa gościom wódki ze strzykwy za 50 dolarów. Ale mrugające światełko w toalecie daje do myślenia: czy nagrywają nawet tutaj?

Wolę duchotę sajgońskie­j ulicy. Obsługa chyba też. W kwietniu z jednego z Pyongyangó­w uciekło 14 osób. Rzecz niespotyka­na: musieli obdarzyć się nawzajem zaufaniem. Podobno zwiali właśnie z Sajgonu. Kiedyś, gdy zdarzały się ucieczki, restauracj­e były zamykane. Może reżim nie może sobie już pozwolić na odcięcie źródła dolarów? Od marca z powodu testów nuklearnyc­h świat zaostrzył sankcje wobec Północy. A jak szacują seulskie dzienniki, restauracj­e rocznie przynoszą 10 milionów dolarów. Tydzień temu z Pyongyangu w Chinach znów uciekły dwie osoby. Już na nie czekają w Seulu.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland