Ucieczka z Pyongyangu
Na terytorium Korei Północnej wjeżdżam bez paszportu. Prosto z dusznej sajgońskiej nocy rozbrzmiewającej dźwiękiem klaksonów ląduję między sztucznymi liśćmi bluszczu porastającymi kolumnę, która niczego nie podtrzymuje, a sztucznymi liśćmi klonu. Na ścianach wielkie obrazy morza, skał i lasów. Punkt siódma zaczyna się show. Obsługa odstawia tace i staje na scenie – elektryczna gitara, perkusja, keyboard, kolorowe światełka, ostra muzyka. Dziewczyny wracają do zbierania zamówień, a na scenie pojawiają się, w cukierkowych błękitach, śpiewaczki pieśni narodowych. Zaraz potem, gdy zamawiamy zimne kluski – specjalność z Północy, dwie akrobatki w błyszczącej satynie kręcą piruety. A gdy domawiamy smażony ryż z dodatkami, artystka ubrana w tradycyjny strój (spódnica w kształcie dzwonu i bluzka odcięta pod biustem) na cytrze wygrywa wzmocnione bitem melodie. Uśmiech nie schodzi z twarzy dziewczyn z Północy.
Pierwszą restaurację Pyongyang otworzono w Chinach w latach 90. Stały się tak popularne (albo rząd Korei tak bardzo potrzebował zagranicznej waluty), że dziś w całej Azji jest ich ponad sto. Jedną otwarto nawet w Amsterdamie. I zamknięto po kilku miesiącach.
Pyongyang najczęściej odwiedzają południowi Koreańczycy. Ale moja znajoma Yong krępuje się rozmawiać. Mówi: „Ty pytaj”. Ale o co pytać kelnerki, które podobno pochodzą z wysoko postawionych (czyli lojalnych) rodzin? Mają paszporty dyplomatyczne i odpowiednie przeszkolenie. Podsłuchują rozmowy gości i codziennie zdają raporty. Czy to w Sajgonie, czy w Bangkoku, czy w Phnom Penh mieszkają nad restauracją. Same dla siebie są najlepszymi strażnikami: na zewnątrz mogą wychodzić tylko tylko w grupie. Więc o co? Jak ci się tu podoba? Jak się ma twoja rodzina? Tęsknisz za krajem?
Zamiast tego robię zdjęcia. Pstrykam ubrane na żółto akrobatki i białą kapustę na ostro i słynne zimne kluski podawane z cienkimi plasterkami wołowiny, marynowaną rzodkwią, jajkiem na twardo i lekko cierpkim rosołem ochłodzonym lodem. Ale gdy otwieram menu i robię zdjęcie potrawce z psa, uśmiech znika z twarzy obserwującej mnie kelnerki. „No photo!”. Dlaczego? Bo nie. Nie ma dyskusji.
Sztuczny bluszcz, sztuczne kolumny, sztuczny uśmiech – Korea Północna próbuje pokazać, że wszystko jest w najlepszym porządku. I dolewa gościom wódki ze strzykwy za 50 dolarów. Ale mrugające światełko w toalecie daje do myślenia: czy nagrywają nawet tutaj?
Wolę duchotę sajgońskiej ulicy. Obsługa chyba też. W kwietniu z jednego z Pyongyangów uciekło 14 osób. Rzecz niespotykana: musieli obdarzyć się nawzajem zaufaniem. Podobno zwiali właśnie z Sajgonu. Kiedyś, gdy zdarzały się ucieczki, restauracje były zamykane. Może reżim nie może sobie już pozwolić na odcięcie źródła dolarów? Od marca z powodu testów nuklearnych świat zaostrzył sankcje wobec Północy. A jak szacują seulskie dzienniki, restauracje rocznie przynoszą 10 milionów dolarów. Tydzień temu z Pyongyangu w Chinach znów uciekły dwie osoby. Już na nie czekają w Seulu.