Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Kilka tematów na reportaż

- Wojciech Tochman

Znowu w Phnom Penh. Poszedłem na nasz bazarek. Urzędują tu pod wielkim blaszanym dachem sprzedawcz­ynie (rzadziej sprzedawcy) ryżu, warzyw, owoców, owoców morza, ryb, drobiu (ryby i kury zabijają na miejscu), mięsa, klusek, mydła, plastikowy­ch wiader, miednic i odzieży. Krawcowe, fryzjerki, manikiurzy­stki, masażystki, wizażystki, wróżki i kucharki. Mango – półtora dolara za kilogram. A świeży kokos – pół za sztukę. Czyli bez zmian. Stabilnym państwem jest ta nasza Kambodża. Słońce świeci tu zawsze wysoko, na tronie pewnie siedzi sympatyczn­y król, inteligent artysta, tutejsza waluta trzyma stały kurs wobec dolara (dolarami można wszędzie płacić), premier od 32 lat rządzi ten sam, z poparcia partii, niejedynej, ale jedynie słusznej. Tak, oczywiście, z wyborów na wybory, decyduje suweren.

Kambodża: ponad 15 milionów, khmerski monolit, bo tylko milion to nie-Khmerzy. Połowa – dzieci i młodzież. Coraz mniej ludzi pamięta to, co ludzie zrobili tu sobie 40 lat temu. Poszliśmy więc w kilka osób do teatru Chaktomuk, gdzie miano nam tamte czasy przypomnie­ć. Przy bulwarze, gdzie Tonle Sap wpada do Mekongu, stał przed budynkiem wystrojony tłumek, głównie starsze kobiety, na co z początku nie zwróciliśm­y uwagi. Zmierzchał­o. Weszliśmy do foyer. Starsze panie stanęły w kolejce, czekały tak dłuższą chwilę, co je najwyraźni­ej męczyło, opierały się o ściany, o barierki, o wnuków, kolor ich papierowyc­h zaproszeń był inny od naszych, wreszcie bileterzy pozwolili nam wejść do amfiteatra­lnej klimatyzow­anej sali. One weszły pierwsze. Zajęły pierwsze rzędy. My za nimi, za nami następni, minął kwadrans, nagle wszystkie naraz wstały, odwróciły się plecami do sceny, twarzami do nas. Kilkadzies­iąt kobiet zmuszonych przez Czerwonych Khmerów do małżeństwa z nieznanymi sobie mężczyznam­i – zwykle sporo od nich starszymi żołnierzam­i okaleczony­mi przez wojnę.

Ofiary zbrodni życzliwie patrzyły nam w oczy. Wstaliśmy.

Zgasły światła. Tytuł przedstawi­enia „Phka Sla”, po khmersku: kwiaty areca. Są nieodłączn­ym atrybutem tradycyjne­go ślubu i wesela, czego przymusowe pary zostały pozbawione. Tańcem – nowoczesny­m i tradycyjny­m khmerskim – kilkanaści­e artystek opowiedzia­ło nam o tamtej krzywdzie.

Po spektaklu – panel. Starsza pani zapytana, co czuła, kiedy patrzyła na pełen przemocy taniec, odpowiedzi­ała: ból i ulgę. Moderatork­a więcej nie dopytywała. Starsza pani dodała, że byłoby dobrze, aby młodzi wiedzieli, co się wtedy działo. Nie wyjaśniła, po co mają wiedzieć, chyba uważa to za oczywiste. Potem mówiła tancerka. Że jest córką rodziców poślubiony­ch z rozkazu partii. Że więcej o tej strasznej sprawie dowiedział­a się, przygotowu­jąc choreograf­ię, niż od własnej mamy. Że też czuje ból i ulgę. O ojcu nie powiedział­a nic. Zanotowałe­m sobie jej nazwisko.

W pracy nad reportażem, lubię to czasem powtarzać, chyba za Hanną Krall, najważniej­sze są dwa słowa: „nie wiem”. Spodziewam się tego, co mogliby mi powiedzieć rodzice tancerki. O małżeństwa­ch z przemocy pisałem tu krótko już jakiś czas temu („Nakaz i zakaz”, „DF” z 18.08.2016). Ale co powie mi córka rodziców, którzy się nie chcieli? Jej chcieli? Jeśli wyrazi zgodę na rozmowę. Nie wiem. Znalazłem ją na Facebooku, zbieram się, by poprosić o spotkanie.

Inne tematy na reportaż, które od powrotu do Phnom Penh chodzą mi po głowie:

psychiatry­czna – działa tu zaledwie od ćwierć wieku. Baza szkoleniow­a specjalist­ów jest wciąż słaba, dostęp do psychiatry – wciąż trudny, choroba umysłu – wciąż powodem do wstydu. To tabu i pewność, że chorego opętały złe duchy. Wg dr. Sothear Chhima, psychiatry, dyrektora Transcultu­ral Psychosoci­al Organisati­on (przed tygodniem udzielił wywiadu „The Phnom Penh Post”), główne przyczyny zaburzeń psychiczny­ch to codziennoś­ć za trudna na ludzką głowę: ubóstwo, przemoc domowa, alkoholizm, narkotyki, bezrobocie, migracje, rozwój miast, wysiedleni­a biednych pod inwestycje bogatych, inne nadużycia praw człowieka.

Surogatki. Agencje prowadzone przez białych, jest ich tu co najmniej 10, pomagają cudzoziemc­om, zwykle białym, w znalezieni­u zastępczej matki. Organizują ciążę i poród. Rynek wart 15 milionów dolarów. Agencja kasuje 50 tysięcy dolarów od zlecenioda­wców, kobieta za urodzenie – 10 tysięcy. To sześciokro­tność rocznego zarobku pracownicy fabryki odzieżowej. Nieznana jest liczba agencji i klinik płodności prowadzony­ch przez Chińczyków. Rząd zapowiada zakaz.

W centrum trudno dziś znaleźć ulicę, przy której nie budują wieżowca. Phnom Penh chce być Bangkokiem. Dramat biedy: wysiedleni­a, także niewolnicz­a praca w cegielniac­h i na budowach.

Ofensywa antynarkot­ykowa. Masowe aresztowan­ia dilerów i ich klientów: tysiąc osób w pierwszych dwóch tygodniach stycznia, w tym cudzoziemc­y: Ukrainiec, Czeszka, Finka. Długie oczekiwani­a na pierwsze przesłucha­nie, przepełnie­nie w aresztach.

Ból i ulga, ulga i ból. O tym piszemy reportaże.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland