Eskimoskie patrzenie w okno
Ostatnio coraz częściej brakuje mi słów. Tych na nazwanie emocji i coraz bardziej złożonej rzeczywistości. Smutek, strach, niepokój, nadzieja, radość, ekscytacja – za mało. Weźmy to zdziwienie kiedy widzę, że jest już rok 2017, a pamiętam czasy, gdy wszystkie lata zaczynające się na „20”, wydawały mi się filmem science fiction.
A to poczucie, które towarzyszy nam na proszonym obiedzie, gdzie nikogo nie znamy i sami sobie wydajemy się mało błyskotliwi, choć wśród przyjaciół sypiemy żartami? Jesteśmy nie na miejscu – jak foka na plaży.
Albo to pragnienie, żeby po prostu mniej się życiem przejmować: żonglować nim lekko i swobodnie, a nie trzymać w zaciśniętej pięści.
Z pomocą przychodzi John Koenig i jego słownik niejasnych smutków, „The Dictionary of Obscure Sorrows, w którym opisuje adomanię, monachopsis, liberosis. Jego słowa – zbitki łaciny, francuskiego, greki, niemieckiego, japońskiego i chińskiego – choć wymyślone, pomagają zrozumieć, co czujemy. Pewnie każdy kiedyś doświadczył lalalalii – udawania, że wcale nie mówiło się do siebie na ulicy tylko nuciło pod nosem – połączonego z podniesieniem ręki do ucha. I tej nieznośnej kairoslcerosis, która jest procesem uświadamiania sobie, że jesteśmy szczęśliwi i że powinniśmy się tym cieszyć. Ale kiedy zaczynamy się cieszyć, rozum na to nie pozwala, bo szczęście to przeżywanie, a nie intelektualizowanie. Nie dziwne, że czasem doświadczamy trumspringii – pokusy, żeby rzucić wszystko i zostać pasterzem w górach? Zwłaszcza jeśli w życiu częściej prowadzimy anecdoche – rozmowy, w których wszyscy mówią ale nikt nie słucha, niż flashover – szczere rozmowy bez cienia ironii.
W wywiadzie dla „Przekroju” psycholog Tim Lomas opowiada o słowach nieprzetłumaczalnych. Holendrzy, kiedy czują się dobrze, mówią „uitwaaien” – jak spacer na wietrze dla przyjemności. A Norwegowie przyjemność określają słowem „utepils” – picie piwa w gorący dzień lata. Moje emocje rozszerza Japonia, pokazując niuanse nostalgii i smutku. Ciesząc się widokiem ukochanego, już można smucić się nadchodzącym rozstaniem – „mono no aware”. A przecież są jeszcze: „kilig” – filipińskie motylki w brzuchu, „abiocco” – włoska senność po obfitym posiłku i „iktsuarpork” – eskimoskie uczucie oczekiwania, które nie pozwala skupić się na niczym innym niż patrzeniu przez okno i sprawdzaniu, czy już nadchodzi ten, na którego czekamy.
To słowa określają naszą rzeczywistość. A jaka to rzeczywistość, w której słowem roku serwisu Dictionary.com zostaje „ksenofobia”? Im więcej mamy słów, tym dokładniej możemy wyrażać siebie i lepiej się rozumieć. Więc bawmy się nimi. Wymyślajmy nowe. Nazywajmy głośno nasze emocje. Może gdybyśmy mieli więcej flashover, mniej balibyśmy się obcych?