Jestem trochę zboczona
Aodpowiedział ktoś pani: „Nic”? – pyta Bronka Nowicka, poetka i reżyserka, jedna z bardziej nieoczekiwanych laureatek Nagrody Literackiej „Nike” (dostała za debiut „Nakarmić kamień” w 2016 roku). Drapię się po głowie: – Chyba będzie pani pierwsza.
– Nie mogę tak powiedzieć, niestety. „Robię nic”, jak pisał wielki Różewicz. „Kiedy »nic nie robię« robię NIC”. On w swym wierszu wspomina, że długo dojrzewał do tego trudnego zadania. Przed rozmową z panią zapytałam internet, którego zresztą nie lubię, jakie są synonimy wyrażenia „nic nie robić”: „barłożyć się”, „byczyć”, „gnić w łóżku”, „gnuśnieć”, „lenić się”, „leżeć do góry pępkiem”, „liczyć muchy na suficie”, „opitalać się”, „trwonić czas”, „zbijać bąki”, „pogrążać się w bezczynności” (to nie brzmi optymistycznie) oraz „ochrzaniać się” i „leżeć martwym bykiem” (to pierwsze słyszę). Z tego wszystkiego najmniej pejoratywnie prezentuje się „odpoczywać”. Nie lubimy nic nie robić. Ludzie za wszelką cenę chcą dziś robić „coś”, bo jak się nic nie robi, to już się pewnie nie żyje.
– Jakaś bieda.
– Źle jest bardzo, jak nie ma człowieka na Facebooku, niczego nie publikuje, nie pracuje, nie bywa, nie pije z kimś wódki. A mnie się wydaje, że nicnierobienie jest czasem absolutnie konieczne, żeby móc sensownie i z namysłem za jakiś czas coś zrobić. Rok po Nike miałam niesłychanie intensywny. Spotkania były wspaniałe, warto konfrontować się z czytelnikiem – ale czułam, że się wytracam. Nie miałam czasu, aby robić nic, czyli nic nie robić. To deficytowy towar współczesności: nicnierobienie. A może przyjść do nas wtedy jakieś pytanie, idea czy postać.
– To co pani teraz przeszkadza „robić nic”?
– Pani by pewnie chciała usłyszeć, że piszę książkę? – Tylko jeśli to prawda.
– Szczęśliwie jestem trochę zboczona, bo twórczo poligamiczna. Romansuję z różnymi dziedzinami. Jeśli miałabym zatwardzenie w pisaniu, zawsze mogę przeskoczyć na inne pole i coś na nim radośnie stworzyć. Po debiutanckiej książce nie chciałam pisać na siłę, bo „wydawca czeka i może należałoby udowodnić, że się zasłużyło na Nike!”. Świadomie dałam sobie czas, by nową książkę móc uszyć z innej tkanki. Gdybym nie wzięła oddechu, następną pewnie też utkałabym z czarnego. Uznałam, że z tego koryta z traumą nie nakarmię już drugiej narracji lub upasie mi się ona tym samym tłuszczem, zainfekuje. Potrzebowałam płodozmianu.
– Ale kwarantanna dobiega już końca?
– Nie była też totalna, bo w jej czasie powstało trochę tekstów i notatek. Teraz wracam do pisania na serio, myślę, że książka wykluje się w ciągu najbliższych miesięcy. A nie nudzę się wcale. W Krakowie szykuje się impreza o nazwie „Transgrafia”, czyli grafika inaczej. Powstanie wystawa prac artystów, którzy na terenie grafiki lubią robić rzeczy niegrzeczne. Będę miała przyjemność jurorować. A najbardziej cieszy mnie, że zaczęłam uczyć w łódzkiej Filmówce. Zamarzyła mi się pracownia międzywydziałowa. Zajmujemy się, najogólniej, zderzaniem literatury z ruchomymi obrazami. Nic tak fenomenalnie nie przejeżdża walcem po ego jak kontakt z młodymi, zbuntowanymi ludźmi, którzy jeszcze są nieśmiertelni.