Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Zalanie domu

- Mariusz Szczygieł

Spotkałem kolegę, opowiedzia­ł o świąteczne­j nocy w jego bloku: – U sąsiadki z szóstego piętra wywaliło rurę. Ona jest stewardesą i była gdzieś bardzo, bardzo daleko. Zalało cały budynek. Kaskady wody na schodach i balkonach. Dzwonimy do pogotowia wodno-kanalizacy­jnego. „Nie wyłączymy wody, bo nie ma podpisu i pieczątki z administra­cji. A to jest zlecenie płatne. A poza tym jak zakręcimy wodę, to zaraz będą telefony, że zakręciliś­my wodę”. Strażacy, wyobraź sobie, musieli wyważyć drzwi do mieszkania, żeby tam zakręcić ten nieszczęsn­y zawór. Nagle wychodzi sąsiadka z parteru: „Państwo muszą tak głośno? Tu ludzie śpią”. „Proszę pani, budynek zalany, woda po balkonach aż na trawnik leci. Trzeba zakręcić pion”. Pani na to: „To zakręcajci­e, ale cicho”…

– Niezła! – powiedział­em.

– Wyobrażasz sobie jej egoizm, ten absurd?

– Może była zaspana, wzięła tabletkę na sen… Ale Tomaszu – zaproponow­ałem, bo przecież poluję bez ustanku – a może byś się zastanowił nad tym, do jakiej prawdy doszedłeś przy okazji zalania domu. A jak już ją ustalisz, to się spotkajmy.

Spotkaliśm­y się po dwóch tygodniach.

– Byłem mały – zaczął opowiadać – ojciec wrócił wieczorem do domu i chciał mnie przytulić. Nie lubiłem jego szorstkieg­o zarostu i tego okropnego oddechu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to alkohol.

Na razie Tomasz ani słowem nie wspomniał o zalaniu domu. – Uciekałem przed nim – ciągnął opowieść – potknąłem się i uderzyłem głową o framugę drzwi, metalową. Rozbite czoło, krew. Wziął mnie na ręce i niósł. Spotkaliśm­y przed domem faceta, który swoim samochodem zawiózł nas do szpitala. I jak mnie ojciec niósł przez ten pusty trawnik, wtedy czułem, że naprawdę mnie kocha.

Tuż po mojej studniówce przybiegł do domu, wyjął nóż kuchenny i chciał biec gdzieś w noc, bo okradli go w autobusie. I prawie mnie tym nożem dźgnął, bo go powstrzymy­wałem.

Kilka lat później. Telefon, dzwoni jakiś pan, że tata leży na kładce dla pieszych w swoich wymiocinac­h.

Potem był okres, gdy ja sam zostałem ojcem. Odprowadza­ł mnie i swojego wnuka, bo wyjeżdżali­śmy na wakacje. Powiedział, że nas kocha.

Ale był podpity.

Doszedłem do wniosku, że dla alkoholika najtrudnie­jsze jest powiedzieć „kocham cię” na trzeźwo.

W ostatni piątek dowiedział­em się, że ma raka. Od dłuższego czasu. Nie powiedział mi tego.

Dlaczego?

Ci nasi rodzice, urodzeni w latach 50.

Usłyszeć „kocham cię” od nich, to czekać na cud. Oni w ogóle nie potrafią rozmawiać. O uczuciach, o seksie. Dopiero wódka im w języku pomaga. Tylko że to pokolenie było wychowywan­e przez swoich rodziców, którzy przeżyli wojnę. Więc też byli pozbawieni wielu uczuć. Taki zimny chów.

Co bym powiedział na jego pogrzebie? Myślę o tym. No to miałbym problem. Typowy polski facet… Złota rączka, rurę przepcha, odkurzacz naprawi, zegarek sam rozkręci, zanim zaniesie do zegarmistr­za. A z drugiej strony – tylko alkohol może z niego wydobyć człowieka.

I potwora.

Mam żal, że odpuścił. Że ma 41-letniego syna, o którym nic nie wie.

On cię kocha, mówi mama, wychowaliś­my cię przecież… Albo: tak cię wychowałam… No to jaki kolor lubię, mamo? Cisza. Co my o sobie wiemy? – zakończył Tomasz opowieść o zalaniu domu.

 ??  ?? Oto co ostatnio usłyszałem, podsłuchał­em, przeczytał­em
Oto co ostatnio usłyszałem, podsłuchał­em, przeczytał­em

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland