W szponach upiorów, czyli Polska Paranormalna
Jak ktoś mieszka w parafii jezuickiej na Mokotowie, jak ktoś wychował się między kaplicą karmelitów bosych na Racławickiej a kościołem św. Michała na Puławskiej, a do tego uczęszczał do katolickiego liceum w tejże dzielnicy, to nie może go zdziwić widok księdza na stacji metra Racławicka. Nawet jeśli jest to ksiądz Marek z Pożaru w Burdelu, a zatem ksiądz fikcyjny. Fikcyjny, niefikcyjny, prawdziwy czy nieprawdziwy, ale jednak ksiądz przecież, w Polsce ksiądz to ktoś zdecydowanie więcej niż tylko ksiądz. A jeśli na dodatek ów ksiądz wymienia z tobą słowa powitania (mimo iż osobiście się nie znacie), to zapewne wyczuwa w tobie nie dość, że mieszkańca parafii jezuickiej oraz absolwenta katolickiego liceum, to także osobę o nadzwyczajnych potrzebach duchowych. Albowiem nawet fikcyjny ksiądz jest w stanie rozpoznać w ateistycznym katoliku głęboki pociąg metafizyczny.
Po owym niespodziewanym spotkaniu nie mogłem więc nie pójść na najnowszy odcinek Pożaru w Burdelu, nie mogłem nie wstąpić w monumentalne, dostojne i onieśmielające progi Teatru Polskiego, by obejrzeć „musical spirytystyczny” pod krótkim i wszystko mówiącym tytułem „Duchy”. Dzieło to wpisuje się w rozpędzające się właśnie obchody stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, wpisuje się z epokowym rozmachem, wpisuje nadzwyczaj poważnie, zasadniczo i w zaskakująco innej poetyce niż dotychczasowe „Pożary w Burdelu” się wpisywały w naszą rzeczywistość. W istocie to opowieść uciekająca wielkimi susami z doraźnej współczesności, skupiona na Polsce międzywojennej, trzymająca bardzo mocny kontakt z duchowym szaleństwem tamtych czasów.
Rzecz wystawiana jest pod frymuśnym hasłem „Sto wskrzeszeń na stulecie Polski”, ale momentami miałem wrażenie, iż jest to dzieło tak wzniosłe, iż chyba w istocie pod jakimś oficjalnym państwowym patronatem musi się odbywać – żarty niby są, kpiny szczypta całkiem zgrabna, ale namysł śmiertelnie poważny. Niech nie zwiodą nikogo dla zmyłki tylko wstawione grepsy, Pożar w Burdelu wali w tarabany patosu, jako i ja na widowni patetyczne drżenie w piersi poczułem, a nawet patriotyczna gęsia skórka pokryła mi ręce. Ma się rozumieć, cały korowód wielkich postaci polskiej historii na scenie pląsa, ksiądz Marek w przebraniu Józefa Piłsudskiego, nieodżałowana HGW ustąpiła miejsca Stefanowi Starzyńskiemu, jest i Roman Dmowski, ma się rozumieć, nie tylko wtedy, ale i dzisiaj przecież bez Dmowskiego żadna sztuka o Polsce obyć się nie może, jest generał Haller i jest Żeleński-Boy, są wreszcie duchy, zjawy, a nade wszystko wywoływacze duchów i zjaw narodowych, zatem nie zaskakuje jedna z nielicznych współczesnych figur – Maria Janion mianowicie, która wszak związkami polskości z opętańczą duchowością się zajmuje.
Bo mimo iż tutaj tańcem, śpiewem, kupletami przywołujemy atmosferę przedwojenną, czasy przez spirytyzm, okultyzm, chiromancję i każdą dowolną szarlatanerię opanowane, to jednocześnie właśnie owo duchowe opętanie dla współczesnej Polski jest charakterystyczne. Im silniejsze w Polsce jest przywiązanie do wiary katolickiej, im potężniejszy Kościół, im religia mocniej umocowana w życiu społecznym i politycznym, im więcej czasu politycy na mszach świętych spędzają, im bardziej sobie przed konfesjonałami kolana wycierają, im z silniejszym impetem księża, i to wcale niefikcyjni, wkraczają w każdą szczelinę życia – tym większa popularność wywoływania duchów, uwalniania upiorów, pogańskich zabobonów, słowem – paranormalność obejmuje we władanie kraj cały. Owszem, ze sceny Teatru Polskiego usłyszałem deklarację powołania do życia Polski Paranormalnej, ale zdaje mi się, że to deklaracja spóźniona: Polska Paranormalna ukonstytuowała się już dobrych kilka lat temu i rośnie w siłę. Osobiście poczułem, oglądając ten oszałamiający spektakl, nieprzepartą żądzę, aby samemu stać się poniekąd umarłym, albowiem zdaje mi się, że obecnie umarli o wiele mocniejsze mają notowania w Polsce niż nadal pozostający przy życiu. Wyraźnie czuję, że lepiej jest w tym kraju być ektoplazmą niż człowiekiem z krwi i kości, z niejasnych powodów ciało astralne przyjaźniej jest traktowane niż człowiek nieumarły. A pamiętać warto, że zawsze, gdy się duchy wywołuje, gdy się widma na scenę, nie tylko teatralną, ale osobliwie scenę polityczną wprowadza, zapowiada to wydarzenia ponure, groźne, wręcz apokaliptyczne. Mówiąc krótko: zapowiada to wojnę.
I tylko żal krwawy rozdziera trzewia, że tak mało na scenie Andrzeja Konopki i Agnieszki Przepiórskiej, tęsknota ręce wyciąga ku postaciom przez nich tradycyjnie granym. Jest wielka satysfakcja z nowego „Burdelu”, ale jest i przecież nostalgia i wzruszenie, gdy się o starym, po bandzie jadącym, a nieraz i po brzytwie zniesmaczenia się ślizgającym „Pożarze” pomyśli. Wizualnie jest to olśniewające, dla samej wzrokowej przyjemności mógłbym dawać się nawiedzać „Duchom” z perwersyjną regularnością, rozmach tu epicki przecież, scena gęsta od postaci, czernie, szarości, granaty w pejzaż piękny, acz mroczny się układają, ulotnił się pstrokaty klimat kabaretowy – pojawiła się dostojność. Najpewniej żyjemy u schyłku Republiki Weimarskiej, nadciągają czarne chmury i nawet już estetyka kabaretowa przyjmuje mroczniejsze barwy. Gdy słychać marszowy krok brunatnych batalionów, to nieco mniej ciągnie do tańczenia kankana.
Nie wspinając się nawet na szczyty patosu powiem: gdyby Stanisław Wyspiański żył, to by takie dzieła jak „Duchy” tworzył, ten spektakl przecież cały jest Wyspiańskim przesiąknięty, twórcy Pożaru nawet jeśli o tym nie wiedzą, to Wyspiańskim piszą i mówią. Duch Wyspiańskiego przez nich przemawia, widmo autora „Akropolis” i „Wyzwolenia” na scenie szaleje, tyle że współczesne, jasne, zrozumiałe. Zadziwiające swoją drogą, że minął właśnie rok Wyspiańskiego, a zdaje się, że nikt nie wpadł na pomysł wydania zbiorczego jego dramatów z epokowym wstępem, jest niby Wyspiański, a jakoby go nie było, pełna spuścizna w zasadzie zupełnie niedostępna, owszem – w antykwariatach, w internetach, ale w ręku świeżego wydania nie da się potrzymać.
A jako że Wyspiański, to i jego „Klątwa” poniekąd. W „Duchach” osławiona występem w więcej niż kontrowersyjnej „Klątwie”, w „Klątwie” przeklętej, chciałoby się rzec, spektaklu przecież na gruzach dramatu Wyspiańskiego zbudowanym, wystąpiła Julia Wyszyńska, która tutaj gra Marię Skłodowską-Curie. I tak jak „Klątwy” nie lubię i nie podziwiam, jak „Klątwa” jest mi obca, a ja jej niechętny, tak w „Duchach” arcymistrzowski popis Wyszyńskiej wychwalam, niebywałą energię i kondycję fizyczną podziwiam. To jest kreacja, rzekłbym, atomowa, to jest wybuch bomby neutronowej, dla samej Wyszyńskiej byłbym w stanie na „Duchy” powrócić.
Na miano geniusza zasługuje zaś ten, który w roli Eligiusza Niewiadomskiego, endeckiego zabójcy prezydenta Narutowicza, obsadził transwestytę znanego pod scenicznym pseudonimem „Twoja Stara” – mężczyznę z wąsami, acz w kobiecym przebraniu. Potwierdza to moje od dawna żywione przekonanie, że endeckość jest rodzajem transwestytyzmu, że prawdziwy endek, pielęgnując swoje wąsy i wznosząc dumne hasła polityczne, tak najbardziej jednak marzy, by wskoczyć w damskie ciuszki, poniekąd jest hałaśliwa endeckość sublimacją zupełnie innych potrzeb.
Usłyszałem deklarację powołania do życia Polski Paranormalnej, ale zdaje mi się, że to deklaracja spóźniona: Polska Paranormalna ukonstytuowała się już dobrych kilka lat temu i rośnie w siłę