Pani gosposia
Znam świetną kobietę, z którą raz w tygodniu pijemy u mnie w domu kawę. Godzinę później, kiedy omówimy jej kłopoty z organizowaniem ulicznych protestów, jej utrapienia z doprowadzeniem do odwołania dyrektora szkoły, bo bił dzieci, jej szczęście, że pomogła jakiemuś maluchowi z domu dziecka, albo wrażenia po lekturze „Mężczyźni objaśniają mi świat” Rebekki Solnit, a więc kiedy to wszystko, co zależy od bieżących wydarzeń, już omówimy – wychodzę z domu.
Ona w nim zostaje i robi porządki.
Kim jest?
Spytałem znajomych. Czy „gosposia” to słowo OK?
Czy raczej „pani sprzątająca mi dom”?
Koleżanka, która opiekuje się staruszkami: – Jeżeli jest starszą panią, miłą i okrąglutką, to gosposia. We wszystkich innych przypadkach – pani, która prowadzi mi dom.
Kolega, zajmuje się obsługą pasażerów na lotnisku:
– Mnie gosposia kojarzy się lepiej, cieplej.
Kumpel, specjalista od literatury i win: – Gosposia ma obecnie konotacje pejoratywne.
Znajomy, projektant ogrodów: – Gosposia jest cudowna. Dopatrywanie się w tym czegoś nieodpowiedniego jest równie dziwaczne jak unikanie słowa „penis” w rozmowie z dzieckiem.
Znajoma (nie pamiętam, czym się zajmuje): – Mówiło się też kiedyś „pomoc domowa”. A zwracam się do niej per pani Stasiu lub Walu. Czasami nawet po imieniu.
Kolega kompozytor, po sześćdziesiątce, znany podrywacz: – GO-TO-wa na wszystko…
Kolega, pracownik call center: – U nas mówi się konserwatorka powierzchni płaskich (zależy od zakresu obowiązków).
Koleżanka, przeprowadza wywiady z gwiazdami: – Pani, która pomaga w domu.
Przyjaciółka aktorka: – Gosposia to bardzo taktowne określenie. Daje obraz osoby, która serdecznie zajmuje się wszystkim w domu, jest członkiem rodziny. I nie sugeruje usługiwania, jak służąca i sprzątaczka.
Znajoma, zajmuje się psychoterapią tańcem: – Sprzątaczka
– to jak jakiś przedmiot, trzepaczka, spluwaczka…
Koleżanka dziennikarka: – Jeśli przychodzi raz w tygodniu posprzątać, to w dawnej nomenklaturze byłaby sprzątaczką. Niestety z czasem to słowo zostało negatywnie nacechowane.
Jest w nim szczypta pogardy.
Znajoma z korporacji farmaceutycznej: – Najlepiej spytaj zainteresowaną, a może jakąś nową prawdę poznasz.
Zrobiłem to, kiedy moja pani sprzątająca przyszła tydzień później.
– Pani sprzątająca?! – zapytała retorycznie i sceptycznie.
– Otóż pani lecząca, panie Mariuszu, to jest LEKARKA.
A pani sprzątająca to SPRZĄTACZKA!
– Sprzątaczkaaaaa? – powtórzyłem niepewnie.
– Wczoraj na dworcu zagadnął mnie pewien facet, dokąd jadę, że może by pojechał ze mną. I czym się zajmuje taka fajna kobieta… Ja na to, że jestem sprzątaczką. Od razu się odczepił. Kiedyś byłam z moim partnerem na przyjęciu. Siedzieliśmy przy stole z zarządem firmy, w której pracuje. No i ci wszyscy prezesi po kolei do mnie: a co pani porabia… No to ja szczerze: sprzątam. Aaaa, rozumiemy, sprząta pani w domu mężowi, żeby miał gniazdko piękne… No to ja szczerze: nie, że jestem sprzątaczką w cudzych domach, a czasem zajmuję się jeszcze dziećmi…
Aaaa, czyli guwernantka… W ogóle towarzystwo nie chciało przyjąć prawdy. Na co ja jeszcze raz z satysfakcją, że jestem sprzątaczką.
– A właściwie dlaczego pani jest… – spytałem chyba po raz pierwszy w naszej dziesięcioletniej relacji.
– Bo ja to bardzo lubię.