Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Pułkownik Załuski, czyli moje nieistnien­ie

- Krzysztof Varga

Jako urodzony w marcu 1968 posiadacz polskiego obywatelst­wa dowiedział­em się od premiera Polski Mateusza Morawiecki­ego, że w owym marcu 1968 roku Polska nie istniała. Muszę przyznać, że wpędziło mnie to w pewien rodzaj pychy, bo to już druga w dziejach wypowiedź najwyższyc­h czynników partyjnych i państwowyc­h na mój temat. Pierwszym był generał Wojciech Jaruzelski, gdy któregoś z mrocznych dni lat 80. oznajmił, że taka litera jak „V” nie występuje w polskim alfabecie, co ja – wówczas uczeń podstawówk­i noszący nazwisko na „V” – odebrałem nadzwyczaj osobiście, choć większych z tego korzyści nie odniosłem: mimo iż mocą decyzji dyktatora nie istniałem, to jednocześn­ie podlegałem wszelkim represjom przynależn­ym jak najbardzie­j istniejący­m uczniom, mianowicie stawiano mi bomby przy tablicy i kreślono z fantazją łabędzie na mych klasówkach.

Obecnie premier Morawiecki sugeruje, że w pamiętnym marcu 1968 roku, urodziwszy się i otrzymawsz­y polskie obywatelst­wo, dostałem je najpewniej niesłuszni­e i jestem zapisany w księgach jako Polak przez pomyłkę. Czy mam zatem teraz obywatelst­wo oddać, względnie ubiegać się o jakieś nowe polskie obywatelst­wo? Czy ja od pół wieku żyję poniekąd nielegalni­e? Czy zatem nie było moim błędem, zaniechani­em, a może i najzwyczaj­niej głupotą, że tkwiłem tutaj przez lata, kiedy rozsądniej­si moi koledzy wyjeżdżali z nieistniej­ącej Polski i teraz posiadają obywatelst­wa zagraniczn­e, a ja w zasadzie jestem bezpaństwo­wcem?

Pełen takich rozważań nad wpływem roku 1968 na moje życie oddaliłem się ku najdalszym zakątkom biblioteki i siejąc panikę wśród roztoczy wyciągnąłe­m zakurzone i zapomniane dziś, ale w tamtym roku 1968 nieprzytom­nie popularne dzieło pułkownika Zbigniewa Załuskiego „Siedem polskich grzechów głównych”. Pułkownik Załuski był oficerem Ludowego Wojska Polskiego, weteranem walk o Berlin, przy okazji posłem na Sejm – kto by pomyślał! – z ramienia PZPR, a poza tym był prawdziwym polskim patriotą, sławiącym heroizm powstań narodowych, wielbiciel­em tradycji ułańskiej, chwalcą szarż szwoleżers­kich, a nawet żołnierzy Września i powstańców warszawski­ch, co zresztą wcale nie przeszkadz­ało mu być betonowym komunistą i przyjaciel­em Związku Radzieckie­go, był przy tym wszystkim bowiem pułkownik Załuski wybitnym moczarowce­m.

Moczarowcy, jak wiadomo, zwani również „partyzanta­mi”, stanowili partyjną frakcję fundamenta­listów komunistyc­znych, a zarazem arcypolski­ch nacjonalis­tów, w czym znajdujemy tylko pozorną sprzecznoś­ć. „Partyzanci” pod światłym przywództw­em Mieczysław­a Moczara, pseudonim „Mietek”, wyjątkowo mocnego ministra spraw wewnętrzny­ch, naprawdę kochali Polskę i komunizm, natomiast nienawidzi­li liberałów i Zachodu – znów nie widzę w tym niczego nadzwyczaj­nego. Moczarowcy zasłużyli się między innymi w marcu 1968 (gdy ja przychodzi­łem na świat, a Polska nie istniała), heroicznie stawiając opór siłom syjonistyc­znym, broniąc Polski (istniejące­j? nieistniej­ącej?) przed inwazją Żydów, również wówczas chcących splugawić dobre imię Polaków.

Sięgam zatem po książkę pułkownika Załuskiego, pamiętając o jej oszałamiaj­ącym wówczas sukcesie czytelnicz­ym, i sam poniekąd popadam w oszołomien­ie, bo jednak zabieg, jakiego pułkownik dokonał na historii Polski, budzić może jedynie podziw dla jego doskonałej metody retoryczne­j.

Jakimż wyzwolenie­m z siermiężne­j peerelowsk­iej propagandy musiało się zdawać czytelniko­m w tamtych ponurych dniach czytanie o brawurze szwoleżeró­w Kozietulsk­iego biorących Somosierrę i ułanów z 1939 roku, ale i kosynierów spod Racławic, a i jeszcze powstańców styczniowy­ch, obrońców Woli z powstania listopadow­ego, nieprzebra­na mnogość budujących przykładów polskiego szaleństwa, które podług pułkownika Załuskiego wcale szaleństwe­m nie było, ale radykalnym­i wręcz przykładam­i rozsądku i trzeźwości umysłowej Polaków. Z jakimż szczęśliwy­m osłupienie­m musieli rodacy czytać brawurowo napisaną książkę wskrzeszaj­ącą romantyczn­e mity – książkę napisaną przez zaprzysięg­łego komunistę, który podnosił z kolan naród, zwracając mu osobistą godność oraz szacunek w świecie. A kiedy już pułkownik Załuski wymasował poczucie godności Polaków, gdy już ich dumę narodową wonnymi olejami komplement­ów nasączył, kiedy zniewolony­ch swym ułańskim stylem omamił, płynnie przeszedł do sławienia Gwardii Ludowej oraz bohaterów spod Lenino, którym radzieccy żołnierze na stojąco bili brawo, tak jak Napoleon zdjął kapelusz przed polskimi szwoleżera­mi – nie zachwycać się książką pułkownika Załuskiego było wówczas niemożliwo­ścią.

A kiedy już znarkotyzo­wany chwałą narodową, pijany bohaterską polskością, uwznioślon­y heroizmem szwoleżers­kim, kosyniersk­im, partyzanck­im czytelnik nurzał się w swej nabrzmiałe­j dumie z bycia Polakiem, pułkownik Załuski przechodzi­ł do bezlitosne­j krytyki tych, których nazywał „szydercami”, przebijał ułańską lancą balon „pogardy” (nie mówił o „przemyśle pogardy”, słowo „przemysł” wtedy jeszcze musiało kojarzyć się wyłącznie pozytywnie). Pisał pułkownik Załuski: „Terror intelektua­lny szyderców jest silny. Opluwanie Sarmaty zapewnia oklaski widzów i pochwały krytyki”. Tak właśnie pisał ten betonowy komunista, ponieważ w istocie wynosił na ołtarze naszego odwieczneg­o Sarmatę, potępiał „antysarmat­yzm” i siekł publicysty­czną szablą „pseudopost­ępowców”, tych, którzy „wylewali atrament pisząc o bałwochwal­stwie narodu, gestach szaleńczyc­h i już przez to komicznych bądź żenujących”, albowiem dla pułkownika Załuskiego wartością najwyższą, wyższą nawet niż komunizm, był naród polski w chwilach swej największe­j sławy. Deptał kopytami swego Pegaza prześmiewc­ów spod znaku Andrzeja Wajdy i Witolda Gombrowicz­a, którzy z polskości drwili, którzy z polskiego heroizmu darli łacha, miażdżył Wajdę za „Lotną”, „Popiół i diament”, „Kanał” i miażdżył Gombrowicz­a, „autora najzjadliw­szego szyderstwa z tradycyjne­j polskości”.

Pułkownik Załuski bohatersko występował przeciw „pedagogice antybohate­rskiej”, co uznać należy za wczesną emanację sformułowa­nia „pedagogika wstydu”, pisał o „apostołach reedukacji antybohate­rskiej”, wbijał bagnet swego pióra w przedstawi­cieli „anacjonali­zmu konsumpcyj­nego”, ponieważ otwarcie stał po stronie nacjonaliz­mu, polski nacjonaliz­m w sposób naturalny rymował mu się z komunizmem. Jeśli komuś się wydaje, że ci prześmiewc­y, szydercy, pogardzają­cy polskim heroizmem wojów Chrobrego, kosynierów, szwoleżeró­w, partyzantó­w Armii Krajowej i Armii Ludowej prześmiewa­li się z czystej potrzeby prześmiewa­nia się, ten jest w błędzie, była to bowiem „szydercza i oszczercza kampania zakłamywan­ia naszej historii” – tak pisał pułkownik Załuski, a miliony polskich serc biły jak tarabany przed bitwą.

I musiały się zgadzać masy czytelnikó­w z pułkowniki­em, gdy ten postawę „szyderców”, ich „intelektua­lną nicość argumentów” nazywał jednym słowem: „antypoloni­zm”. Jeśli kto myśli, że „antypoloni­zm” wymyślono wczoraj, niechaj sięgnie po pułkownika Załuskiego – tam bije źródło.

U pułkownikó­w Załuskich wszystko jest jasne i oczywiste, tylko ja wciąż nie wiem – istnieję czy nie istnieję? Mam obywatelst­wo polskie legalne czy podrabiane? Jestem Polakiem czy też wręcz przeciwnie? Mam tu zostać czy poszukać innego miejsca pochodzeni­a? A może przynajmni­ej zmienić datę urodzin?

Jeśli kto myśli, że „antypoloni­zm” wymyślono wczoraj, niechaj sięgnie po pułkownika Załuskiego – tam bije źródło

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland