Wnuki się marnują
Inżynier Grabianowski ma poczucie misji. Skończył 73 lata, mieszka w Gliwicach na Górnym Śląsku, o polskość którego walczył, odkąd pamięta, również u boku Wojciecha Korfantego. Jako inżynier dbał o bezpieczeństwo kopalń, które przypadły Polsce. Zakładał śląskie kluby sportowe, a nawet chóry męskie. Przeprowadzał się tam, gdzie go potrzebowali. Wszystko działało jak w zegarku, bo inżynier Grabianowski cenił z kolei pruską obowiązkowość.
Karierę, która miała skończyć się w warszawskim ministerstwie, przerwała wojna. Rodzina się rozjechała. Dwie córki po Polsce. Syn Zdzisław zaciągnął się do lotnictwa brytyjskiego, do Polski nie wrócił. W Anglii ożenił się z Polką, łączniczką w powstaniu warszawskim, skończył studia historyczne i wyjechał do USA. Polscy historycy mieli w Stanach słabe perspektywy, więc zatrudnił się na budowie w Detroit, a potem na Alasce. Żona z dziećmi uciekła na Zachodnie Wybrzeże: źle znosiła męża oraz zimę.
Edmund cierpi, że Zdzisław nie wraca do Polski. Amerykańskie wnuki to ostatni spadkobiercy nazwiska. I wygląda na to, że się marnują. Syn pisze, że nie szanują dorosłych, ciągnie je do narkotyków. Młodszy ma długie włosy i problemy z policją. Chciał uciec do Sacramento. Wnuczka przez okno uciekła z domu na koncert do miasta pełnego ludzi, których nie można upilnować i wyglądają jak koczkodany.
W Polsce, zżyma się Edmund, nie do pomyślenia.
Edmund nie jest miłośnikiem komunizmu, ale wie na pewno, że nic gorszego niż Ameryka nie może się wnukom przydarzyć.