WOJCIECH SOLARZ Byłem na planie u Buñuela
Pojechałem na egzaminy do Szkoły Filmowej w Łodzi. Pojawiła się tam też Agnieszka Osiecka. Z pretensjami, że jak ja mogłem bez jej wiedzy. Zdaliśmy oboje
Specyfikę życia filmowego w Paryżu poznałem lepiej, gdy robiłem tam postsynchrony do serialu „Wielka miłość Balzaka” (1973). Żywiłem się w tej samej restauracji co francuska część ekipy. Po dwóch dniach zrezygnowałem, bo wychodziłem z restauracji pijany, strasznie bolała mnie głowa. Whisky i wino do obiadu – to było ponad moje siły. Powiedziałem Francuzom, że obok mieszkają Polacy, którzy zapraszają mnie na obiad do siebie.
Polsko-francuska „Wielka miłość Balzaka” stanowiła w PRL-u ewenement.
Na szczęście z Francuzami świetnie radził sobie nasz producent Ryszard Straszewski, z krakowskich hrabiów, oficer u generała Maczka, wykształcony, znający francuski i angielski, z kindersztubą. Kłótnie zaczęły się już od scenariusza. Francuzi mieli bełkotliwy bryk, który napisał aktor Yves Jamiaque. Ten tekst chcieli kręcić. A nie świetny scenariusz Stawińskiego. Stawiński miał nadzwyczajny dar klarownego widzenia filmowej opowieści, poza tym świetnie mówił i pisał po francusku. No i był osobą światową – po scenariuszach do „Eroiki” i „Zezowatego szczęścia” Munka, i do „Kanału” Wajdy.
Ale Francuzi nie odpuszczali, w Warszawie napuścili na nas Służbę Bezpieczeństwa. Barrot pożyczył nam swój samochód – renaulta. Jechałem nim ze Straszewskim z Wytwórni na Chełmskiej do SPATiFu, gdy w Alejach Ujazdowskich zatrzymało nas dwóch tajniaków po cywilnemu. Kontrola: sprawdzanie w bagażniku, co wieziemy. Odebrali nam wóz, że niby nie mamy prawa z niego korzystać.
Już po kolaudacji serialu we Francji i w Polsce okazało się, że koproducent francuski jest niewypłacalny. Był winien Filmowi Polskiemu ogromną sumę, bodaj 150 tysięcy franków. Wtedy pan Barrot zmarł na zawał, a jego firma upadła. Jego długi wobec strony polskiej zostały umorzone. Rok później Stawiński pojechał prywatnie do Paryża. Gdy wrócił, powiedział mi: „Wojtek, masz pozdrowienia od pana Barrot. Szedłem sobie Champs-Elysées, a tu przy stoliku siedzi uśmiechnięty, we wspaniałej formie, nasz pan Barrot. Na temat jego śmierci w ogóle nie rozmawialiśmy, bo taki był miły, że wprost nie wypadało”.
W źródłach francuskich figuruje pan jako współreżyser „Wielkiej miłości Balzaka”, do spółki z niejaką Jacqueline Audry.
– Jacqueline Audry to była staruszka. Lekko głucha. Znaczna osoba w telewizji francuskiej, skoligacona z którymś z przedwojennych prezydentów Francji. Przysłano ją do Polski jako nadzorcę artystycznego. O niczym nie miała zielonego pojęcia, nie znała polskiego, ale dostawała duże honorarium. Przywiozła ze sobą aktorkę, swoją kochankę – chudą i nieładną. Ta sama się zorientowała, że się nie nadaje, i wyjechała, nie zagrawszy choćby w jednej scenie „Wielkiej miłości Balzaka”.
Do głównej roli zaangażował pan mało znanego aktora Pierre’a Meyranda.