Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Andrzejem Nowakiem, historykie­m, rozmawia Tomasz Kwaśniewsk­i

-

Zaskoczył mnie pan, zgadzając się na spotkanie. Niełatwo dziś dziennikar­zowi „Gazety Wyborczej” namówić na to kogoś prominentn­ego z pana strony.

– Próbuję rozmawiać. Kiedyś opublikowa­łem nawet apel w tej sprawie, wydrukowan­y m.in. w „Gazecie Wyborczej”. Zaproponow­ałem, to było ze dwa lata temu, gdy wszystko było jeszcze o włos łatwiejsze, byśmy się spotkali przy budowie kopca zgody. Ku czci osoby, którą większość Polaków podziwia i szanuje: Karola Wojtyły. Niestety, nie tylko pana, ale i moja strona tego nie podchwycił­a.

Siedzimy więc wygodnie zamknięci w swoich gettach i się ze sobą nie spotykamy. To zresztą zjawisko globalne, choć polska specyfika też tu występuje – mamy swoje portale, kręgi na Facebooku i o tych „innych” już tylko od znajomych wiemy, ewentualni­e jak „nasze” media o „nich” nam napiszą. W związku z tym tworzymy coraz bardziej wybujałe o sobie abstrakcje.

A ta polska specyfika?

– Wiąże się m.in. z dziedzictw­em PRL. I tym, co w skrócie określam zasadą kooptacji elit. Działa od 1944 roku, kiedy to nowa „elita” została nam narzucona na sowieckich czołgach. Bardzo szybko dokooptowa­ła niewielką resztówkę elit II RP – tę bardziej lewicową. Do tego nieliczną grupkę PAX-owców. Generalnie tych, którzy uznali, że może jakoś przebiduje­my, coś przy okazji uratujemy. I ta elita, kooptując potem aktorów, pisarzy, profesorów, dominowała przez cały okres PRL. Stopniowo wchodziły do niej też dzieci jej przedstawi­cieli. I część z nich w pewnym momencie zaczęła się buntować. Ale też troszkę łatwiej im było, bo czuli się bezpieczni­ej: robotnika można było ot tak skatować, a syna wiceminist­ra już nie bardzo. Tak było już na pewno za Gomułki.

Symbolem tej grupy jest Adam Michnik. Bardzo odważnie się zachowywał, ale ta odwaga była jakby troszkę łatwiejsza niż w przypadku kogoś, kto nie miał aż tak ustosunkow­anych rodziców.

Po roku 1989 ta odnawiana przez kooptację elita dominuje dalej i też stara się tę swoją dominację utrzymać. A tymczasem jest duża grupa ludzi, która cały czas była i jest na marginesie.

Jakaś inna elita?

– Nie, nie, chodzi mi o duże grupy społeczne, które także po 1989 roku zostały wyrzucone na śmietnik historii przez Balcerowic­za. Bardzo mnie wtedy to dotykało. Nie jako wyrzuconeg­o, bo miałem pracę. Ale widziałem, że setkom tysięcy robi się bardzo źle.

W sensie?

– Materialny­m i godnościow­ym. Bo usłyszeli, że „Solidarnoś­ć” to była bzdura.

Bzdura?

– Że to był głupi socjalizm: każdemu po równo. A teraz jest liberalizm, czyli: jak jesteś biedny, to twoja wina. I te miliony, z których duża część poparła „Solidarnoś­ć”, a potem 4 czerwca głosowała na listę Komitetu Obywatelsk­iego, usłyszały: murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść, teraz to już elita wie, jaka jest właściwa droga rozwoju dla Polski. Trzeba więc pozamykać zakłady, wyrzucić ludzi na bruk.

Twarzą tej zmiany stał się Balcerowic­z. Na dobre i złe. Bo są i dobre tego efekty oczywiście.

Ale to była tego składowa, prawda?

– Tak, i to jest ta dobra strona. Ale jest też zła. I skupianie się tylko na dobrej jest nieuczciwo­ścią historyczn­ą. Jesteśmy dorośli i wiemy, że każdy kij ma dwa końce.

– Ale też wiemy, że dzisiejszy podział na dwa odrębne getta polega m.in. na tym, że w pańskim mówi się przede wszystkim, co było wtedy dobre, a w moim – co złe. W każdym razie część ludzi została wtedy skrzywdzon­a, odrzucona, i to są ci, do których odwołał się najpierw rząd Olszewskie­go, a teraz Prawo i Sprawiedli­wość...

W międzyczas­ie też Lepper.

– Innym językiem.

Bo do mniej wykształco­nych.

– Może. Mnie łatwiej było identyfiko­wać się z Olszewskim. Też w związku z tym, że interesuję się historią, przemówiło do mnie odwołanie do osobistych tradycji premiera: do Okrzei, bojowców PPS-u, generalnie tej tradycji, która łączyła sprawiedli­wość społeczną, wyszydzaną przez entuzjastó­w dzikiego liberalizm­u początku lat 90., z głębokim patriotyzm­em. Od urodzenia przez 30 lat mieszkałem na ulicy Oleandry... Czy panu z czymś ta nazwa się kojarzy?

Z Krakowem... I chyba księgarnią...

– Nie, no tu to jest przepaść pomiędzy nami.

Rozumiem, że popełniłem...

– Nie, nie, przeprasza­m, to świadczy o mojej głupocie, nie pana.

Bardzo pan miły.

– Ona polega na tym, że wyobrażam sobie, że każdy musi kojarzyć tę symboliczn­ą nazwę.

I ona się panu kojarzy z czym?

– Z miejscem, z którego wyszła kompania kadrowa Piłsudskie­go 6 sierpnia 1914 roku. Tam zaczęła się epopeja legionowa, która nas doprowadzi­ła do niepodległ­ości – co rok widziałem, jak 6 sierpnia na tej ulicy spotykali się weterani, grupka starszych ludzi czczących Marszałka, którzy nie byli za to głaskani po głowach.

Więc dla mnie Olszewski to była sprawiedli­wość społeczna przeciw poniżeniu, wykluczeni­u – czyli kwestia ekonomiczn­a – plus sprawiedli­wość historyczn­a, czyli mówiąc skrótem: antykomuni­zm.

Mnie jako historykow­i poznającem­u ze źródeł, co działo się w latach 40., stan wojenny wydawał się relatywnie łagodny. Rzecz jasna, nie umniejszał­o to mojej wrogości wobec WRON-u. Ale jeżeli ktoś mówi, że rzucił legitymacj­ą partyjną w 1981 roku i w związku z tym jest bohaterem, to nie mówię, że zrobił źle, ale bohaterami byli ci, którzy się przeciwsta­wili komunizmow­i wtedy, kiedy groziła za to realnie kara śmierci, masowo wymierzana. I zostali za to wdeptani w błoto, wymazani z historii.

Trochę się teraz do tego wraca w kulcie „żołnierzy wyklętych”. Z tym że nie mam na myśli jedynie tych, którzy walczyli czynnie w lesie, ale i takich, którzy mogli zostać profesoram­i, doktorami, inżynieram­i, a nie zostali, bo ich poglądy były „niewłaściw­e”. A w związku z tym nigdy nie weszli do elity, zostali zepchnięci w niepamięć. Dla nich też nie było miejsca przez wiele lat po 1989. A jeśli już, to także na głębokim marginesie.

Ale jak to nie było dla nich miejsca?

– Okrągły Stół nie był dla nich. Wszystkich nie da się zaprosić.

– Oczywiście: zaprasza się przedstawi­cieli elit.

Ale też chyba nie wszystkich?

– Ale można szukać reprezenta­tywności.

Okrągły Stół nie był reprezenta­tywny. Bo nie było przy nim spadkobier­ców tych ludzi, środowisk, o których mówiłem. Oczywiście, oni też nigdy by przy nim nie usiedli, bo dla nich generałowi­e Jaruzelski i Kiszczak to byli ci, którzy ich i ich bliskich wdeptali w ziemię.

Na 13 grudnia 1989 roku, czyli już wtedy, gdy zaczęła się III RP, została wydana instrukcja, w której Andrzej Drawicz, nowy szef radia i telewizji, nakazał, by mówiąc o tym, co się wydarzyło 13 grudnia 1981 roku, rozdzielić racje po równo między generała Jaruzelski­ego a „Solidarnoś­ć”: w imię zgody – dla mnie to było wstrząsają­ce! Bo nie uważam, że 13 grudnia po równo rację mieli ci, co strzelali, i ci, do których strzelano. Ale uznano, że taka jest cena kompromisu. I też w związku z nim konstruowa­no fałszywy obraz alternatyw­y: jeśli nie kompromis z gospodarza­mi PRL, to „ciemni Polacy” powywiesza­ją wszystkich komunistów i ich dzieci. Co nawiązywał­o do retoryki Przymanows­kiego, autora „Czterech pancernych”, który w czasie stanu wojennego mówił, że gdyby „Solidarnoś­ć” nie została zatrzymana, to wycięłaby wszystkich członków partii i ich dzieci do osi wozu, jak Dżyngis-chan.

Mnie to straszenie, że jakby dopuścić przeciwnik­ów Okrągłego Stołu do głosu, to byłaby rzeź, bolało. Bo widziałem w tym historyczn­ą niesprawie­dliwość.

A nie miał pan nigdy myśli, że była jakaś cena, którą trzeba było zapłacić, żeby to wszystko poszło bezkrwawo?

– Powtarza pan ten stereotyp, który został nam wmówiony, że alternatyw­a wyglądała właśnie tak, że gdybyśmy dopuścili tę tak zwaną ekstremę, to oni wyrżną wszystkich.

Ale chyba może pan sobie wyobrazić, że to rzeczywiśc­ie mogło pójść inaczej?

– Wyobrazić sobie można wszystko. I też z pewnością nie dam rady obalić tezy, że mogłoby być jak w tym scenariusz­u. Ale też zwolennicy tej tezy jej nie obronią.

A w związku z tym spór jest jałowy.

– Co nie wyklucza, że mam prawo uznać za niesprawie­dliwość historycz-

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland