Z Januszem Rolickim, dziennikarzem, byłym naczelnym „Trybuny”, rozmawia Grzegorz Szymanik
W ładnym miejscu pan mieszka. – Dziękuję. To dzięki Gierkowi.
Słucham?
– Dzięki wywiadowi rzece z Edwardem Gierkiem, który wydałem w 1990 roku. Poszedł milion nakładu, moje pierwsze duże pieniądze. Ale pan przecież chciał rozmawiać o tym, jak w PRL-u robiłem przebieranki?
Tak. Jak to się zaczęło?
– Latem 1960 roku. Byłem po czwartym roku studiów, przyszedłem na studenckie praktyki do „Polityki”. Błąkałem się po redakcji, aż sekretarz redakcji Dariusz Fikus zapytał, czy nie zatrudniłbym się na budowie, a potem to opisał. Chciał mieć obrazek socjologiczny. Zatrudniłem się i wśród budowlańców spędziłem dwa miesiące. Nosiłem wapno i cegły. A potem wszystko opisałem w chyba pierwszym reportażu wcieleniowym w PRL-u. Budowlańcy to byli głównie ludzie zwożeni z podwarszawskich wsi, chcieli dorobić, bo nie byli w stanie utrzymać się na gospodarce. Zaobserwowałem, jak na budowie podkradają cement, łopaty, piją piwo w godzinach pracy. Sam też trochę bumelowałem, bo szkoda mi było wakacji. Tekst miał formę dziennika z budowy. Wylądował na pierwszej stronie „Polityki” i rozpętała się burza.
Ale przecież to banały.
– Dziś, proszę pana, to banały. Wtedy to był zamach na świętość klasy robotniczej. Wszyscy niby wiedzieli, co się na budowach dzieje, ale opisać to w gazecie? Komunizm miał świątobliwy stosunek do słowa drukowanego. Fikus wrócił z urlopu i się wkurzył. Nie spodziewał się, że napiszę tekst w taki sposób. W sprawie reportażu odbyło się nawet specjalne kolegium w Ministerstwie Budownictwa.
Co mówiono?
– Chcieli dać odpór mojemu czarnowidztwu. „Panie redaktorze, może byłoby słuszne to, co pan napisał, gdyby w ostatnim zdaniu okazało się, że budowany dom się zawalił. A stoi. Pan umrze, a on stać będzie! Po co tracić czas na te bzdury?” – stwierdził dramatycznym głosem na kolegium minister Olewiński. Właściwie to miał chyba nawet rację.
Bo?
– Kilkanaście lat później zawoziłem moją ciotkę do domu zasłużonego rencisty służby zdrowia. I okazało się, że to właśnie budynek przy ul. Elekcyjnej, który pomagałem budować. Stoi do dzisiaj. Ale dzięki temu reportażowi zrobiło się o mnie głośno. Byłem szczawikiem, miałem 22 lata, a tu takie wejście z fasonem na ring. Poczułem, że takie przebieranki – jak to nazywałem – pozwolą mi się wybić. Zacząłem