Idol pisarzy
Przysłał praktyczną radę: „Oszczędzi Pan cenny czas podczas spotkań autorskich, prosząc czytelników, aby dedykacje wpisali sobie sami, a Pan je tylko podpisze! Tomasz Orman, Szydłowiec”. – To proste – tłumaczy. – Jakiś czas temu trafiłem na czeskiego poetę Halasa. Tomik „Imagena”, zresztą termin ukuty przez niego. Piękny, nic nieznaczący. I napisał mi dedykację.
– Jak to napisał? Nie żyje przecież.
– No moją ręką: „Tomek, wiem, że zrobiłem na tobie wrażenie. Robienie wrażenia jest dzisiaj w cenie. František Halas, Brno, 30 lipca 1936 roku”.
– I ma pan więcej takich wpisów?
– Głównie takie. Jest i od Oty Pavla oczywiście. Rewelacyjny, dzięki panu go poznałem. Uklęknąłem na oba kolana po „Śmierci pięknych saren”. Dedykację od niego włożyłem między tytuły dwóch jego książek wydanych w jednej: „Tomek, »Śmierć pięknych saren« jest bolesna. »Jak spotkałem się z rybami« to była láska nebeská”.
– A kiedy zaczął pan ten proceder?
– Nie pamiętam. Ale przypominam sobie, jak było z Witkacym. Kupiłem jego dramaty na bazarze, ot, tak po prostu. I odjechałem na tych dramatach, i od tamtej pory jestem zakochany w człowieku. Ewenement na skalę światową, kogoś takiego świat nie ma i nie będzie miał. Wpisał mi się na wydaniu swoich „Listów do Bronisława Malinowskiego”: „Tomek, nie mogłem do ciebie napisać, bo jeszcze cię nie było na świecie. A gdybym napisał, to list by zaginął, czekając tyle lat na ciebie. Wiesz, jak działa Poczta Polska, niech ją ch... strzeli. Tomkowi, najlepszemu kumplowi na świecie”. Przyjaciel Witkacego Roman Jaworski też mi się wpisał na „Historiach manjaków”, w wydaniu jeszcze pisanym przez „j”: „Tomek, historie manjaków najlepiej się poznaje, będąc jednym z nich. Tylko manjacy mogą znieść ten świat lub jeszcze bardziej zwarjować”.
– To są olśnienia, czy z wyprzedzeniem planuje pan zadedykować sobie książkę?
– Wpływ chwili. Czytałem, dajmy na to, Szymborskiej tomik „Czarna piosenka” i nagle w lampce spaliła się żarówka. To było zimą, więc od razu przyszło mi na myśl: „Żarówka straciła moc i lodu warstwa cienka, nie pobiegniemy już przez noc, została nam »Czarna piosenka«. Wisława Szymborska, 2048 rok”. Dlaczego 2048? Nie wiem. Myślę, że ona spokojnie by to klepnęła.
– A czy pan ma też żyjących pisarzy w swojej kolekcji? – Oczywiście, choć Dorota Masłowska, której język bardzo lubię, tego nie udźwignęła! Kiedy dałem jej do podpisana „Wojnę...” z banalną dedykacją „Tomek, jesteś moim idolem!”, była zbita z tropu i po długim namyśle podpisała się w innym miejscu...
– Czym się pan zajmuje?
– Teraz prowadzę w Szydłowcu trzy saloniki prasowe. To są moje prywatne punkty sprzedaży – Tom.
– Czyli odnajduje się pan?
– Coraz gorzej. Czytelnictwo prasy pada. No i zabijają nas markety. Musiałem zwolnić trzy osoby z obsługi, a miałem ich siedem. Sam podwinąłem rękawy, a cały czas jedziemy w dół. Do tego straciłem kawiarnię na zamku. Miasto pozyskało środki na remont i wszyscy musieli się wyprowadzić. Po zmianach nie udało mi się tam wrócić.
– A radę mi pan przysłał, bo…
– …dzięki temu poznałby pan swoich czytelników. Każda dedykacja mówiłaby coś o nich. Zrobi pan tak: „Dzisiaj eksperyment. Wypisujecie dedykacje in blanco, a ja podpisuję”. Z tym się wiąże pewne ryzyko. Bo, dajmy na to, podchodzi do pana piękna kobieta, która napisała: „Kocham Panią do szaleństwa, Szczygieł”. Jeszcze tego samego dnia jej mąż zadaje panu cios pięścią albo nożem. Koniec historii.