Bardzo fajna katastrofa
Republika Vanuatu to 83 wyspy, uformowane według tego samego szablonu: błękitna laguna, biały piasek, tropikalna zieleń. Najmniejsza, Merig, ma pół kilometra kwadratowego. Największa, Espiritu Santo – prawie 4 tysiące. Pomiędzy jedną a drugą łachą piasku mieszczą się latające lisy, palmy kokosowe, trzy czynne wulkany, cztery słonowodne krokodyle, które uciekły przed cyklonem na Wyspach Salomona, 11 gatunków nietoperzy, banany, gołębie cesarskie, plemię, które wyznaje wiarę w księcia Filipa jako Mesjasza, trzcina cukrowa, pnącza pieprzu metystynowego, potomkowie psów przywiezionych przez Jamesa Cooke’a, stada bydła, ananasy, plemię, które skacząc w przepaść z lianami przywiązanymi do kostki, wymyśliło bungee, maniok, endemiczny nogal żółtonogi, plantacje kakao i 285 tysięcy ludzi.
Raj.
Według Światowego Indeksu Ryzyka Vanuatu jest zdecydowanie na pierwszym miejscu – wśród 172 państw – jeśli chodzi o możliwość zniknięcia z powierzchni ziemi. Publikowany co roku raport Instytutu Środowiska i Bezpieczeństwa Człowieka przy Uniwersytecie Narodów Zjednoczonych bierze pod uwagę możliwość katastrofy ekologicznej i to, jak kraj jest na nią przygotowany. Co zagraża mieszkańcom Vanuatu oprócz trzech wulkanów i czterech krokodyli? Trzęsienia ziemi, cyklony i – ostatni krzyk mody wśród ekologicznych katastrof – zatopienie przez podnoszące się oceany. Na wulkany i trzęsienia ziemi człowiek ma niewielki wpływ, ale już bezpośrednio przyczynia się do częstszych i gwałtowniejszych cyklonów, a także do zmiany poziomu wód. W wielkim skrócie: naukowcy uważają, że zmiany klimatyczne wywołane są naszym stylem życia i emisją dwutlenku węgla. My stoimy w korku, rozkręcamy kaloryfery, bierzemy kolejną dokładkę mięsa, a nad Vanuatu szaleją tropikalne wiatry. Zniszczenia spowodowane rozpędzonym do 320 km/godz. cyklonem „Pam” w 2015 roku kosztowały Vanuatu 449 mln dolarów, czyli 64 proc. krajowego PKB.
Wyspiarze mają dość. Nie chcą płacić za zmiany, które nie oni powodują. Dlatego 52-osobowy parlament podjął decyzję o pozwaniu do sądu firm, które czerpią milionowe korzyści z wydobywania paliw kopalnych, i państw, które na tychże opierają swoją gospodarkę. Ogłosili to na kilka dni przez rozpoczęciem 24. Szczytu Klimatycznego w Katowicach. Liczyli na uwagę.
W 2009 roku na to samo liczył prezydent Malediwów. Na kilka dni przed 15. Szczytem Klimatycznym w Kopenhadze zwołał posiedzenie rządu sześć metrów pod wodą. Prezydent i ministrowie zasiedli przy stołach w piankach, maskach i z butlami. Spotkanie trwało 30 minut, podpisano dokument wzywający wszystkie państwa świata do redukcji emisji dwutlenku węgla. Porozumiewano się sygnałami ręką. Dokument zawierał zdanie: „Musimy zjednoczyć się w światowym wysiłku, żeby zatrzymać dalszy wzrost temperatur. Zmiany klimatyczne mają miejsce i są zagrożeniem praw i bezpieczeństwa każdego na Ziemi”. Zatonięciem zagrożone są też Kiribati, Seszele, Wyspy Salomona i Fidżi. I choć porozumienie paryskie podpisane w 2015 roku zobowiązało świat do ograniczenia wzrostu średniej temperatury do poniżej 2 stopni Celsjusza, to w zeszłym roku wycofały się z nich USA, które emitują prawie 18 procent wszystkich gazów cieplarnianych na świecie. Są drudzy, zaraz po Chinach. Naukowcy biją na alarm, a Trump mówi, że ma niezwykle wysoki iloraz inteligencji i nie wierzy w zmiany klimatyczne opisane w raporcie amerykańskiego rządu. W Polsce na antenie publicznego radia na temat klimatu wypowiada się Tomasz Sommer, redaktor naczelny pisma „Najwyższy Czas!”, mówiąc, że „z takiego czysto egoistycznego, polskiego punktu widzenia, gdyby ta temperatura podniosła się o stopień, dwa, nie mówię trzy, bo to już w ogóle byłoby dobrze... to by było fajne”. To, że redakcja zaprosiła go jako klimatycznego eksperta, nie powinno dziwić w kraju, w którym międzynarodowy szczyt klimatyczny sponsorowany jest przez spółki węglowe. I którego prezydent podczas otwarcia szczytu ogłasza, że Polska nie zrezygnuje z węgla, bo to dla nas energetyczna samowystarczalność na następne 200 lat. Szkoda tylko, że według wielu jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może zatrzymać klimatyczne zmiany. Inaczej za 200 lat w okolicy pustyni, która kiedyś była Polską, może nie być nikogo, kto by rozpaczał, że skończyły nam się zasoby węgla.
Skoro nie możemy polegać na politykach, polegajmy na sobie. Zmiany są proste, choć nie zawsze wygodne: ograniczyć mięso, przesiąść się na rower, skończyć z długimi prysznicami, kupować lokalnie, wyłączyć nieużywane wtyczki. Każdy może prześledzić swój ślad węglowy i podjąć własne zobowiązania do jego ograniczenia.
A kiedy Vanuatu pozwie nasze rządy, przynajmniej będziemy mieć czyste sumienie. Raczej nie pomoże to wyspiarzom, ale kiedy pierwsi uchodźcy klimatyczni pojawią się na naszych granicach – będziemy mogli im powiedzieć, że próbowaliśmy.
Wysoki iloraz inteligencji Trumpa odrzuca zmiany klimatyczne przedstawione w raporcie jego własnego rządu