Z Anną Liminowicz, fotografką, laureatką Nagrody im. Krzysztofa Millera, rozmawia Aleksandra Szyłło
Jak poznałaś bohaterki swojego cyklu „Między blokami”?
– Przeszkadzały mi. Miałam przygotować materiał na zaliczenie na studiach fotograficznych, pojechać do koleżanki do Gdańska i porobić jej przez kilka dni zdjęcia.
Przyjechałam, a tam goście – Honorata i Agnieszka z dziećmi. Z jednej strony od razu poczułam się w ich towarzystwie świetnie. Z drugiej myślałam: „Kochane, jest miło, ale zwijajcie się, zabieracie mi czas przeznaczony na pracę”. Aż po całym dniu Agnieszka, Honorata i jej córka Natalia usnęły wtulone w siebie na kanapie. Popatrzyłam na nie i stało się oczywiste, że mój temat siedzi właśnie przede mną. Zawahałam się, czy mogę zrobić to zdjęcie. Zrobiłam, zapytałam, gdy się obudziły.
To był 2013 rok. Honoratę i Agnieszkę oraz ich dzieci Natalię i Antka fotografowałaś przez kilka lat. Towarzyszyłaś im, gdy przeprowadzały się z Gdańska do Kalisza, potem do Anglii. Uciekały przed dyskryminacją?
– Twierdzą, że w życiu zawodowym nigdy nie zaznały dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. „Nigdy nikt nie podszedł i nie powiedział, co o mnie myśli” – to słowa Honoraty. Może dlatego, że obie miały stanowiska kierownicze? Gdy je poznałam, pracowały w hipermarkecie w Gdańsku, przeprowadzka do Kalisza to był awans w ramach tej samej sieci, na szefowe działów. Dziewczyny czuły jednak szklany sufit. Harowały na trzy etaty, pensję dostawały za jeden. Honorata dorabiała w ochronie czy w barze. Wyjazd z Polski miał przede wszystkim motywację finansową. Trudno stworzyć dzieciom dom, gdy jest się ciągle w pracy. Rodzina składająca się z dwóch kobiet i dwójki dzieci nie dostaje w naszym kraju 500 plus.
A ich domy rodzinne?
– Honoratę ukształtował Kościół katolicki, stamtąd wywodzi swój system wartości. Jako nastolatka działała w oazie, później studiowała teologię, otoczenie było przekonane, że zostanie zakonnicą. Wiedziała, że podobają jej się kobiety, nie miała jednak z kim o tym porozmawiać. Jedyny sygnał, jaki dostała od Kościoła, to – musisz poświęcić siebie. Zaczęła terapię u katolickiej psycholog. Po drugim spotkaniu dostała pracę domową: „Idź i zrób coś dobrego dla siebie”. „Poszłam i zrobiłam. Nigdy już nie wróciłam do tego gabinetu. To było najlepsze, co mogłam dla siebie zrobić” – tak to widzi.
Później zdarzył się wyjazd do Londynu, chłopak i ciąża. On nie chciał dziecka, choć chciał się żenić. Ona postanowiła urodzić. Powrót z brzuchem do polskiego środowiska był bardzo trudny. „Taka święta, a z brzuchem”. Dopiero urodzenie Natalii dało Honoracie siłę, by wyzwolić się z jarzma.
Jakiego jarzma?
– Życia wyobrażeniami innych na własny temat. „Prawda cię wyzwoli” – to motto Honoraty. Natalię wychowała na pięciu tetrowych pieluszkach, więcej nie miała. Ale wychowała wspaniałą osobę: otwartą, świadomą swych uczuć i potrafiącą je okazywać, pozbawioną uprzedzeń, używającą argumentów w dyskusji. Dziś Natalia jest już dorosła.
A Agnieszka?
– Agnieszka pochodzi z ultrakonserwatywnej rodziny. Jednak jej upór, siła, konsekwentna postawa sprawiły, że rodzice ostatecznie zaakceptowali ją taką, jaka jest. Teraz odwiedzają się, mają normalne relacje. W życiu Agnieszki, podobnie jak u Honoraty, był taki czas, kiedy próbowała żyć z mężczyzną, by żyć „normalnie”. Nie mogła. Gdy doszło do rozwodu, wiele osób radziło ojcu chłopca, by pozbawił matkę praw rodzicielskich, wykorzystując jej orientację. Na szczęście on widzi to inaczej. „Po co wojna, widzę, że Antek z dziewczynami ma lepiej” – mówi. Dzięki temu Antek ma oboje rodziców.