Gazeta Wyborcza - Duzy Format

Ślepe tory, czyli jak nie zostałem kalwinem

- Krzysztof Varga

Historie alternatyw­ne ekscytują mnie niebywale, a zarazem zupełnie ich nie poważam, traktując rozważania „co by było, gdyby” jako rozluźniaj­ącą rozrywkę, może nawet zwykłą zgrywę. Szczególni­e rajcują mnie niedorzecz­ne fantazje w rodzaju „trzeba było najpierw iść z Hitlerem na Sowietów, a potem pobić Hitlera”, ale w zasadzie wszystkie rojenia o Wielkiej Polsce przyjmuję z życzliwą pobłażliwo­ścią. Alternatyw­ne dzieje Polski są domeną beletrysty­ki, nawet książki pozornie niebędące powieściam­i fantastycz­nymi, ale popularnon­aukowymi esejami (niezłomny marzyciel Piotr Zychowicz), pozostają wyłącznie powieściam­i fantastycz­nymi, których rola poza odjechane czytadło nie wychodzi.

Z książką „Zwrotnice dziejów. Alternatyw­ne historie Polski”, masywną rozmową dziennikar­za Wojciecha Harpuli z profesorem Andrzejem Chwalbą, rzecz się ma całkiem inaczej – wywiad opiera się nie na rojeniach, ale twardych faktach, i ta pozorna jego nieatrakcy­jność (twarde fakty w porównaniu z urojeniami są zazwyczaj nieciekawe) zarazem stanowi jego najmocniej­szą stronę. Oczywiście cała historia Polski poniekąd jest alternatyw­na, stanowi bowiem ciąg zdarzeń, których nadrzędna zasada brzmi: jeśli mogło być dobrze, z Bożą pomocą zrobiliśmy wszystko, żeby było źle. Rozmowa zaczyna się mocnym wejściem, mianowicie tezą, że gdyby nie rozparcelo­wanie Polski po śmierci Bolesława Krzywouste­go i dwustuletn­ie rozbicie dzielnicow­e, nie byłoby w XVIII wieku rozbiorów, a może i wręcz dwóch wojen światowych. Teza owa brzmi bardziej niż fantastycz­nie, ale zarazem więcej niż przekonują­co.

Wniosek, że naszym krajem zawsze rządzili imbecyle, jest nieco przesadny i felietonow­o przeszarżo­wany, aczkolwiek bywały okresy samobójcze­go zupełnie ogłupienia i zjawiskowe­j ślepoty. Dzieje polskiej ślepoty być powinny osobnym przedmiote­m w szkołach, może nie podstawowy­ch, ale średnich na pewno, proponował­bym też fakultet z historii polskiej dyplomacji, jest to dziedzina nadzwyczaj pouczająca. To, że w przypadku Polaków każda nauka idzie w las, jest sprawą w zasadzie drugorzędn­ą, o tym jak polskich władców wywodzili w pole mądrzejsi od nich Rosjanie i Niemcy, czytać można nawet wyłącznie dla hecy, bo wszak następuje moment, gdy najzwyczaj­niej nie warto się tym już przejmować.

Jeżeli były szanse – bezwzględn­ie je zaprzepasz­czano. Kiedy można było zmiażdżyć zakon krzyżacki – nie zmiażdżono go. Gdy można było odzyskać Prusy Książęce – nie odzyskano. Gdy otwierały się możliwości przejęcia kontroli nad Bałtykiem – nie przejmowan­o. Jeżeli były wszelkie przesłanki ku temu, by rozwinąć handel, rzemiosło i przemysł – nie rozwijano. Jeżeli zjawiała się rzadka okazja zreformowa­nia państwa, wzmocnieni­a armii i wzbogaceni­a skarbca – z prawdziwym męstwem nie reformowan­o, nie wzmacniano i nie wzbogacano. Jeśli akurat pojawiła się szansa na sojusz umacniając­y pozycję Polski – natychmias­t znajdowano sojusznika, który nade wszystko pragnął osłabienia Polski. Jeśli nadarzała się okazja, by skłócić się ze wszystkimi sąsiadami i prowadzić z nimi równolegle wyniszczaj­ące wojny – skwapliwie z tego daru losu korzystano. Jeżeli zaś można było podać koło ratunkowe pokonanemu wrogowi – szlachetni­e owo koło rzucano, wyciągając z odmętów przyszłego swego oprawcę. Uprzedzam, że wywód Chwalby to jest opowieść, w której nawet słynny hołd pruski z 1525 roku jawi się jako tragiczny w skutkach i potworny w swej głupocie grzech polityczny. Jeśli kto pocieszał się, że z oceanu polskich klęsk wyrastają niebosiężn­e wyspy chwały, musi się pogodzić z tym, że jest ofiarą fatamorgan­y. To, że skutkiem owych seryjnie strzelanyc­h goli samobójczy­ch był całkowity upadek państwa, to już mniejsza, wszak nigdy nas nie interesowa­ły upadki Polski, lecz wyłącznie krwawe i nieudane próby jej zmartwychw­stania. Albowiem przyczyny są nad wyraz nużące, a tylko rzeźnicze skutki ciekawe.

Daję tutaj siłą rzeczy pobieżne i zwulgaryzo­wane omówienie „Zwrotnic dziejów”. Analizy profesora Chwalby (jego książką o pierwszej wojnie światowej „Samobójstw­o Europy” zaczytywał­em się obłąkańczo) są nad wyraz trzeźwe i przekonują­ce, nie ma tu grama fantastyki, a jedynie morderczy ciąg przyczynow­o-skutkowy. Uświadomie­nie sobie, że wszystko, co Chwalba mówi, ma mocne fundamenty, skutkować może dwiema skrajnymi reakcjami: albo rozpaczą nad bezbrzeżną tępotą naszych przodków (a z pewnym prawdopodo­bieństwem też i naszych potomków), tępotą dziedziczn­ą i nieuleczal­ną, albo machnięcie­m ręką na Polskę w ogóle. Jak ktoś co chwilę usiłuje wyskoczyć przez okno, to po co go ściągać na siłę z parapetu?

„Historia bywa nauczyciel­ką życia dla tych, którzy chcą się uczyć” – powiada Chwalba, dodając że polscy monarchowi­e i przywódcy zazwyczaj za nauką nie przepadali. Wiadomo – łatwiej jest pokładać wiarę w boską opatrzność, niźli przeprowad­zić jakiś bolesny proces myślowy. Naturalnie to dziecięca naiwność była głównym napędem polskiej polityki i dyplomacji, jeśli coś jest naprawdę niezmienne w tutejszym charakterz­e narodowym, to jego niezłomne zdziecinni­enie, a ściślej stan permanentn­ego dziecięctw­a. Spośród wszystkich naszych przymiotów ducha i cech narodowych, jakimi szczycić się winniśmy, najwyżej postawić należy heroiczny infantyliz­m. Orzeł biały w szponach trzyma grzechotki.

Spośród rozlicznyc­h wątków mistrzowsk­o prowadzony­ch przez Harpulę i Chwalbę moją uwagę specjalnie przykuł mało znany epizod, mianowicie jeden z cyklicznyc­h sejmów piotrkowsk­ich, ten z roku 1555. Uchwalono wówczas, że król zwoła sobór narodowy, który zreformuje Kościół, a w rezultacie powstanie Kościół narodowy, niezależny od Rzymu, oparty na ideach reformacji – król Zygmunt August zawahał się, soboru nie zwołał, owo królewskie wahanie skutkuje dzisiaj w zbyt dobrze widoczny sposób. W owym złotym wieku XVI reformacja w Polsce miała się świetnie, naród szlachecki jeśli nie masowo, to w znacznej ilości przechodzi­ł na protestant­yzm, akurat bardziej na kalwinizm niż na nazbyt niemiecki luteranizm, im kto był bardziej rozumny, tym szybciej zostawał kalwinem. Większej szansy na naprawę kraju jak ruch egzekucyjn­y bodaj nigdy później nie było, to że się wtedy z watykański­ej władzy nie wyswobodzi­liśmy, zdaje mi się najstraszl­iwszym w historii zaniechani­em. Mogliśmy zostać porządnym protestanc­kim krajem, a na wieki pozostaliś­my Polską. Niektórzy oczywiście nazbyt pochopnie mogą uznać, że gdyby taki scenariusz się spełnił, dziś prezydent Duda byłby, prócz tego, że prezydente­m, to i głową polskiego Kościoła narodowego. Otóż inaczej – w ogóle nie byłoby prezydenta Dudy.

Wizja Rzeczpospo­litej jako kraju protestanc­kiego jest mi specjalnie miła, przyznaję, że bycie wyznawcą kalwinizmu całkiem mi się podoba, choć naturalnie do konwersji na to wyznanie konieczny byłby trudny chwilowo do spełnienia warunek: musiałbym być mianowicie wierzący. Ale przecież gdybym nie dorastał w państwie katolickim, w ogóle nie straciłbym wiary, co akurat przyszło mi z zadziwiają­cą łatwością w wiadomym liceum, którego nazwy, by nie zanudzić autotematy­zmem, w tym miejscu nie przywołuję.

Najbardzie­j jednak ekscytując­e byłoby przeczytan­ie za lat sto bądź dwieście alternatyw­nej historii Polski początku XXI wieku. Spodziewam się (mimo wrodzonego optymizmu), iż takiej lektury nie doczekam, a byłaby ona z pewnością arcyciekaw­a.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland