Sąsiedzi skarżą się na pocałunki
Najpierw powiedz sobie. Potem wyjdź do rodziców, znajomych, dziadków... Z obcymi uważaj. Randki tylko przez internet
RRealizator podnosi rękę za szybą, zapala się czerwona lampka „Live”.
Jenny: – Witamy wszystkich serdecznie w naszej audycji „Out”.
Alex: – Dzisiaj na antenie naszego radia coś nowego. Postanowiliśmy przybliżyć wam kawałek otaczającego nas świata, do którego wstęp mają tylko nieliczni.
Studio jest pomarańczowo-czarne. Na ścianach wzór z wygłuszających kostek i ząbków. Dwa biurka, komputery, konsoleta. W obrotowych fotelach dwoje młodych ludzi. Stresują się. Jeszcze przed chwilą ćwiczyli scenariusz. Przez najbliższą godzinę na potrzeby audycji będą się nazywać Alex i Jenny. Naprawdę – Michał i Olga.
Jest listopad 2017 roku. W radiowym studiu Uniwersytetu Jagiellońskiego rusza jedna z pierwszych w Polsce audycji radiowych dla świata LGBT. Zaczynają od wyjaśnienia skrótu LGBTQIAP+. Dziewięcioznakowy akronim opisuje większość osób nieheteronormatywnych, czyli od 5 do 10 procent społeczeństwa. To ponad 2 miliony Polaków – więcej niż mieszkańców Warszawy.
W kolejnych programach porozmawiają o gejowskim kinie i grach. Zbadają sytuację LGBT w różnych państwach. Będą dyskutować o uprzedzeniach i dyskryminacji, także tej, której dopuszcza się ich środowisko.
Własne historie opowiedzą dopiero w trzeciej audycji.
Wyrzutek
Mam 21 lat, pochodzę z Tarnowa, a zarost na twarzy miałem już w drugiej gimnazjum. Zawsze byłem wysoki, silny. Nie mam zniewieściałych ruchów. Dzięki temu było mi łatwiej. Po mnie nie widać.
Kiedy się zorientowałem? Nie wiem. Nie było takiego momentu. Nie było magicznego klik, po którym zostałem gejem. Gejem się zresztą nie zostaje, gejem się jest. To tak, jakby chłopaka hetero zapytać, od kiedy wie, że podobają mu się dziewczyny.
Już w podstawówce to czułem. Nie ma w tym erotyki, pociągu, ale są pierwsze zauroczenia, spojrzenia. Kolega w szatni na WF-ie ściąga koszulkę. Niewinne to jest, bo jakie ma być? Bardzo naturalne. Niezrozumiałe, ale naturalne.
Od klasy pierwszej do szóstej byłem wyrzutkiem. Nie pomyślałbyś, prawda? Zmieniłem się. Trafiłem do klasy artystycznej – sami prymusi, każdy grał w teatrze, w zespole czy gdzie tam jeszcze. A ja chodziłem od grupy do grupy, starałem się złapać kontakt. Pamiętam, że coś mi nie wychodziło w układzie na Dzień Matki. Wychowawczyni powiedziała, że nie wystąpię. Jako jedyny siedziałem z boku i patrzyłem, jak wszyscy tańczą dla swoich mam. A ja nie mogłem.
Gimnazjum? Zwrot o 180 stopni. Dobre oceny, zawsze w trójce klasowej, byłem duszą towarzystwa. Szedłem korytarzem i ciągle się z kimś witałem, wszyscy mnie znali. Do dzisiaj mam przyjaciółkę z tamtego czasu – Ewkę. Wiesz, co jest ciekawe? Ona jest dzisiaj bi, a ciągnęło nas do siebie, zanim wiedzieliśmy. Razem to odkrywaliśmy. „Muszę ci coś powiedzieć” – usłyszałem. I powiedziałem: „Ja tobie też”.
Nibylandia
Nie lubię tego imienia. Na szczęście znajomy na imprezie zaśpiewał mi kiedyś piosenkę Edyty Bartosiewicz i tak już zostało. Jestem Jenny.
Pochodzę z Radomska niedaleko Łodzi. Studiuję dziennikarstwo, mam o 10 lat starszego brata. Jestem wysoką, szczupłą blondynką. Od dziecka lubiłam malować, rysować. Później polubiłam dobrą muzykę, koncerty i dziewczyny.
Urodziłam się w październiku 1997 roku. O tym, że jestem biseksualna, zaczęłam myśleć 13 lat później. Nie, nie rozmawiałam o tym z rodzicami. W domu raczej nie rozmawialiśmy o związkach, miłości i seksie. Swoją orientację powoli odkrywałam w internecie, na forum o Michaelu Jacksonie. Nazywało się „Nibylandia z Michaelem”. Byłam tam bardzo aktywna, robiłam ludziom grafiki. Tak poznałam Kingę. Zaczęłyśmy pisać. Była o rok starsza, mieszkała w Bydgoszczy. Zwykłe wiadomości szybko zamieniły się w całonocne rozmowy. Powiedziała mi, że jest bi, a ja w jej opowieściach odnalazłam siebie. Zaczęłam szukać, edukować się, dowiadywać.
Widziałam się z nią tylko dwa razy w życiu, na dwóch koncertach. Za pierwszym razem nawet nie miałam biletu, przyjechałam pod katowicki Spodek tylko dla niej. Rodzicom powiedziałam, że jadę do Częstochowy, dalej by mnie nie puścili. Po drugim koncercie zerwała ze mną kontakt. Bez słowa, bez żadnego wyjaśnienia. Przeprosiła mnie cztery lata później. Napisała: „Wtedy myślałam, że robię dobrze, że to ja powodowałam najwięcej problemów w twoim życiu i gdybym zniknęła, byłoby ci łatwiej”. Nie było.
Namiot
Też uważałem, że jestem bi. Wielu ludzi przechodzi przez taki etap. Ta faza to próba dopasowania się do wzorca. Biseksualizm wydaje się bezpieczniejszy. Dziewczyny? Miałem. Jeszcze w podstawówce, na zielonej szkole, powiedziałem Karolinie, że ją kocham. W bajkach i filmach tak robili, ja też chciałem. W liceum, w chórze szkolnym, poznałem Natalię. Mój pierwszy poważny związek.
Byliśmy razem dziewięć miesięcy. Na siłę. Nie potrafiłem z nią rozmawiać. Ona od razu rzucała mnie na łóżko, zaczynała całować. A ja chciałem obejrzeć film, pogadać, wyjść z psem na spacer. W sierpniu 2014 roku pojechaliśmy na festiwal muzyczny w Straszęcinie. Znaleźliśmy się pijani w namiocie. Wzięła mi rękę, włożyła pod swoje majtki. Migałem się, powiedziałem, że jestem pijany, że pełno ludzi dookoła. Zrobiłem, co miałem zrobić.
Jeszcze na tym festiwalu poszedłem do swojej przyjaciółki i po raz pierwszy w życiu powiedziałem: „Jestem gejem”. Miesiąc później rozstałem się z Natalią. Nie oszukiwałem dłużej ani siebie, ani jej.
Długo mi to zajęło. Bo ja naprawdę nie chciałem być gejem. Po co się męczyć? Oczywiście wiedziałem, że tej prawdziwej strony z siebie nie dam rady wyrzucić, więc wymyśliłem sobie tę drugą. Że niby jestem bi. Żeby było w miarę normalnie.
Chrzestna
Sylwię poderwałam na portret Kasi Nosowskiej. Poznałam ją na koncercie organizowanym przez szkołę. Musiałam jej powiedzieć, że lubię rysować, bo pamiętam, że poprosiła mnie o tę Nosowską. Sama się pewnie nie spodziewała, ale przywiozłam jej ten portret.
Na pierwszym pocałunku przyłapała nas jej mama, uwierzysz? Byłyśmy razem półtora roku, rozstałyśmy się przed pójściem do liceum. To był mój pierwszy poważny związek.
Chłopaka nie miałam nigdy. Nie interesowali mnie.
W czerwcu 2012 roku dostaję wiadomość od mojej matki chrzestnej. „Olguniu, życzę Ci, byś bez względu na wszystko zawsze wierzyła mocno w najtajniejszym miejscu swojego serca, że JESTEŚ DZIECKIEM BOGA... A tak na okoliczności Twego życia teraźniejszego życzę, byś żyła prawdą o sobie”.
Prawdę o mnie chrzestna poznała kilka godzin wcześniej. Wrzuciłam na Facebooka zdjęcia, na którym daję Sylwii buziaka. Odpisuję: „Żyję prawdą o sobie, jeśli chodzi o zdjęcia, to jest to Sylwia – moja dziewczyna, którą bardzo kocham”.
I jeszcze: „Dziękuję za telefon do mamy”. Bo chrzestna, zanim napisała do mnie, zadzwoniła do mojej mamy. Doniosła na mnie.
Chrzestna jest pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, doktorem teologii duchowości. Wymuszenie coming outu uzasadnia tak: „Telefon do Mamy musiałam wykonać i dobrze wiesz dlaczego. Miłość, Olguniu, jest odpowiedzialna! A ja pragnę, byś uczyła się właśnie takiej miłości: nie chwilowej, niedojrzałej i egoistycznej. Pragnę Twojego dobra i szczęścia, ale wiem na swoim doświadczeniu, że to wszystko może dać Ci tylko PRAWDA, którą jest Jezus”.
Odpisuję: „Mogłam sama mamie o tym powiedzieć, ale mnie uprzedziłaś. Wolałam, żeby dowiedziała się ode mnie”. Dodaję: „To nie jest błąd. Nie moja wina, że chłopcy mnie nie interesują. Taka już się urodziłam. Ja naprawdę ją kocham i chcę z nią być”.
Chrzestna uważała jednak, że nie można uciekać od prawdy. „A prawda jest taka, że Twoja relacja z koleżanką nikomu nie da szczęścia. To, co czujesz teraz, to tylko namiastka i złudzenie, pierwsze doświadczenie, które nie jest dobre dla nikogo”.
Podczas tej rozmowy dowiedziałam się jeszcze, że to nieprawda, że urodziłam się lesbijką. Że przyczyną pociągu do tej samej płci może być brak rodziców, rodzicielskiej miłości czy przytulania. Że jeśli teraz pokieruję swoją seksualnością niezgodnie z naturalnym porządkiem, to będzie mi trudno stworzyć kochającą rodzinę. I że potrzebuję czasu i życia w prawdzie, a nie wmawiania sobie, że taka jestem i już.
Miałam 15 lat.
Bliskość
Poszedłem z obcym facetem do kibla w pociągu. Uprawialiśmy seks oralny. Tak wyglądał mój pierwszy raz i chyba nie ma rzeczy, której bardziej w życiu żałuję. Brzmi źle, prawda? To były wakacje po drugiej liceum. Ja mam wtedy mocne stany depresyjne, chodzę do psychologa. Za kilka dni mam jechać do swojego przyjaciela Jędrzeja, który jest nad morzem na kongresie brydżowym. Mama wyjechała, siedzę sam w domu. Codziennie oglądam „Six Feet Under” i wypijam butelkę wina. Wariuję. Dzwonię do Jędrzeja, pytam, czy mogę przyjechać wcześniej. Następnego dnia o 7 rano jestem w pociągu.
On był o kilka lat starszy, siedział w tym samym przedziale. Patrzył się na mnie, zagadywał. Po trzech godzinach w końcu się odważyłem, spojrzałem mu dłużej w oczy. Przysunął się, dotknął mojej ręki, zaczęliśmy się całować. Do tej pory jest mi głupio, gdy jadę pociągiem.
Zrozum – wszyscy wokół mają choć odrobinę bliskości, a ty nie, bo świat ci na to nie pozwala. Nie myślałem, czy warto, czy to bezpieczne. Nie zastanawiałem się, jak będę to wspominał za pięć lat, jak opowiem o tym kiedyś swojemu chłopakowi. Po prostu tego potrzebowałem. Wiem, że to brzmi brudno, zwierzęco, wstydzę