„Niesłychana obraza uczuć”
Zawsze na początku kwietnia przypominam tutaj o ludobójstwie w Rwandzie. Zabijanie rozpoczęło się na ulicach Kigali w nocy z 6 na 7 kwietnia 1994 roku i trwało sto dni. Zabito milion ludzi: Tutsi i tych Hutu, którzy nie popierali mordowania. Prawie pół miliona kobiet zgwałcono.
Przypominam i to, że każde ludobójstwo jest procesem, zwykle długotrwałym, który przygotowuje zwykłych ludzi do roli masowych morderców. Zawsze inicjują i koordynują go politycy, dehumanizują przyszłe ofiary, mówią o pierwotniakach roznoszących choroby, o odszczurzaniu. Biorą w tym udział organizacje i instytucje przez polityków dotowane. Bywa, że polityków wspierają duchowni, również przez władzę słono opłacani. W Rwandzie Kościół katolicki faworyzował Hutu i przez dziesięciolecia podsycał ich nienawiść do sąsiadów Tutsi. Niejeden ksiądz mówił na kazaniu o „karaluchach” i „wężach”.
Ważną postacią rwandyjskiego Kościoła był w tamtym czasie Henryk Hoser – pallotyn z Polski. W książce „Dzisiaj narysujemy śmierć” (wydanej po raz pierwszy w 2010 r.) postawiłem mu wiele pytań dotyczących uwikłania Kościoła w zabijanie. Hierarcha do dzisiaj na te pytania nie odpowiedział.
Szukając nowego pomysłu na rocznicowy felieton, zajrzałem do internetu, by sprawdzić, o czym pan Hoser mówił w mediach ostatnio. I trafiłem na świeżutki wywiad w poranku Radia Wnet. Dziennikarka zaczęła od innej rocznicy, która akurat tego dnia (2 kwietnia) przypadała. Duchowny wspominał, jak tamtego wieczoru przed 14 laty wspólnie z wiernymi przeżywał w Watykanie śmierć Jana Pawła II.
Od Rwandy mija właśnie ćwierć wieku. Pomyślałem, że zaraz gość zostanie zapytany o tamto ludobójstwo. Mieszkał w Kigali ponad 20 lat – do 1996 roku. Pod koniec, z powodu nieobecności nuncjusza apostolskiego, pełnił tam funkcję wysłannika papieskiego. Nuncjusz wyjechał z Rwandy akurat kilka miesięcy przed zabijaniem. I Henryk Hoser stamtąd wyjechał przed wszystkim, by zaraz po wszystkim na jakiś czas wrócić. Zna Rwandę świetnie.
25. rocznica jednego z najkrwawszych wydarzeń XX wieku, w studiu taki rozmówca, a dziennikarka pyta go o… kartę LGBT podpisaną przez prezydenta Warszawy. Na to pan Hoser dziarsko, że „to jest promocja homoseksualizmu jako normy społecznej i antropologicznej, a jest to właściwie antynorma i postawa, która prowadzi w końcu do degradacji człowieka”.
I dalej ta sama wata: „Ideologia homoseksualna w tej chwili rozwija się na całym świecie, no i uważa się, że to jest prawo człowieka. Oczywiście każdy człowiek ma prawo wyboru swojej ścieżki życiowej, ale ten wybór mimo wszystko powinien uwzględniać naturę ludzkiego istnienia. I ta natura jest niejako wspólnym mianownikiem całej ludzkości. Nurty ideologiczne współczesne wydają się negować istnienie natury ludzkiej jako takiej, specyficznej natury ludzkiej, na korzyść właśnie tych zmian kulturalnych, które głoszą posthumanizm, a więc jakąś postawię demiurga, który stwarza i konstruuje człowieka na swój obraz i podobieństwo”.
Od razu przypomniały mi się słowa innego polskiego pallotyna (podwładnego pana Hosera), które usłyszałem w Kigali. Twierdził, że za ludobójstwo 1994 roku odpowiedzialni są światowi producenci prezerwatyw oraz zachodnie rządy występujące w ich interesie. Rwanda, argumentował, jest jednym z najbardziej zaludnionych krajów świata. Kościół katolicki był tam tak mocny, że ludzie nie chcieli używać gum. Więc trzeba było „uruchomić machinę śmierci”. Zawsze jacyś oni, zawsze jakiś szatan ze świata, zwykle zachodniego, zagraża zwykłym ludziom, zagraża Kościołowi.
Kościołowi Henryka Hosera zagrażają prawda, wiedza i wolność. I pan Hoser dobrze o tym wie. „W Polsce – kontynuował w radiu – mamy też, w imię tak zwanej wolności artystycznej, obrazoburcze, bluźniercze sztuki i produkty artystyczne, które są, no, niesłychaną obrazą uczuć i wartości chrześcijańskich, i są pogardą dla chrześcijan mimo wszystko. W związku z tym musimy być bardzo świadomi tego, co się w świecie dzieje. To jest bardzo ostra walka i wydaje się, że taka irenistyczna postawa łagodnego przyglądania się temu i zgody na wszystko do niczego nie prowadzi. Prowadzi po prostu do zniszczenia tego, co jest szlachetne, prawdziwe, dobre i piękne”.
O Rwandzie ani słowa. Za to o swojej aktualnej posadzie w Bośni i Hercegowinie, gdzie w Medjugorie znowu pełni funkcję specjalnego wysłannika papieskiego. Bośnia, po wojnie w latach 1992-1995, mimo upływu czasu, wciąż nie jest państwem stabilnym. Obawiam się, że jeśli w tamtejszą politykę wtrąci się Henryk Hoser – skończy się to katastrofą.
Do końca wywiadu ani słowa o Rwandzie. A była to dobra okazja, by zadać Hoserowi na przykład takie pytania: czy postawa rwandyjskiego Kościoła katolickiego mogła sprzyjać ludobójstwu? Czy katoliccy księża brali udział w ludobójstwie 1994? Czy Kościół katolicki neguje ludobójstwo 1994? Co księdzu wiadomo o ukrywaniu przez Watykan duchownych ludobójców? Czy ksiądz pomagał w ich ewakuacji z Rwandy?